Czasami owa pewność siebie prowadzi na manowce, stając się udręką w kolejnych dekadach życia. O chorobie egocentryzmu opowiada Jan-Ole Gerster w filmie „Oh, Boy”. Wieczni chłopcy i wieczne dziewczyny mogą przejrzeć się w tym filmie jak w lustrze. Być może zobaczą znajomy grymas. Znudzenie zniewoleniem próżni.
Rozgrywający się w Berlinie „Oh, Boy” jest niepozbawionym ironii studium młodzieńczej niemocy. Bohater, Niko (Tom Schilling), jest – jak pisał Steinbeck w „Tortilla Flat” – „chory z nadmiaru przyjemności”. Życie z dnia na dzień, małe ambicje, niewielkie marzenia. Gerster trawestuje styl pierwszych filmów Jarmuscha – począwszy od czarno- -białej kolorystyki zdjęć, kończąc na jasno wyłożonym credo będącym w istocie apologią wiecznego snuja. W „Nieustających wakacjach” czy w „Inaczej niż w raju” Jarmuscha podziwialiśmy jednak galerię fascynujących ekscentryków, tymczasem Niko, tytułowy chłopiec z filmu Gerstera, jest mało wyrazisty, brakuje mu ikry. Słaby w łóżku i na korcie, niezrealizowany w relacji z kobietami i zakłamany w kontaktach z ojcem, równie jak on pustym.
A skoro świat nie daje bohaterowi żadnych podniet, Niko odwdzięcza się światu obojętnością. W apatycznie sfotografowanym Berlinie, mieście jednocześnie turpistycznie brzydkim i fascynująco demonicznym, bohater rusza przed siebie bez określonego celu. Coś się w końcu musi wydarzyć, ale jeżeli nie wydarzy się nic, wielkiego problemu nie będzie. Kolejny czarno-biały dzień do odfajkowania w biało-czarnym kalendarzu, następna noc. Największym problemem Niko jest bezkolizyjność. O nic nie musi się starać, walczyć, zabierać głosu w sprawie. Jest nijaki: dosyć przystojny, w miarę inteligentny, przyzwoicie ubrany. Jedynym ekscesem, na jaki go stać, jest marzenie o aromatycznej, dobrze zaparzonej kawie. Znad parującego kubka, ze stymulantami w postaci „kawy i papierosów” (kolejny ukłon pod adresem Jarmuscha) świat wydaje się odrobinę ciekawszy. Ale bezstresowe życie przeciętniaka nie jest przyjemne, raczej jałowe. Psychoterapeuta nie ma dla Niko litości, określając jego stan jako niezrównoważenie, ojciec odmawia dalszego finansowania próżniaczego życia, rzuca go dziewczyna.
Faktura realistyczna filmu zaczyna wówczas konweniować z abstrakcyjną. Pojawia się tragikomiczny, natrętny sąsiad opowiadający bzdety o żonie, przypadkowe spotkania w nocnym Berlinie mają aurę surrealistycznej bajki bez morału. Chłopiec wydaje się coraz bardziej zmęczony i znerwicowany. Berlin mu się rozmazuje. Niko marzy już tylko o kawie. Kofeina jako afrodyzjak. Oh, boy, nie tędy droga. Łukasz Maciejewski
Oh, Boy | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 4 /6