Fabuła jest banalna – autor szwenda się po mieście z psem i opowiada o tym, co zobaczył. A mimo to (albo właśnie dlatego) od lektury „Zawsze jest dzisiaj” trudno się oderwać. Susan Sontag zapytano kiedyś o sens zajmowania się fotografią w czasach, kiedy wszystko zostało już sfotografowane. Pisarka odparła, że niekoniecznie trzeba być nowym Marco Polo. Chodzi o to, żeby sfotografować coś – co być może utrwalono na kliszach i ekranach już wiele razy – inaczej niż wszyscy. Michałowi Cichemu udało się w ten sposób opisać Warszawę. Swoje twórcze credo tłumaczy na początkowych stronicach, przywołując anegdotę. „Opowiadali o którymś z wielkich cadyków, że kiedy uczniowie pytali go o sekret jego mądrości, on odpowiedział: »To proste. Jak siedzę, to siedzę, jak stoję, to stoję, a jak idę, to idę«. Na to uczniowie: »Ale nauczycielu, przecież my robimy to samo co ty!«. A on: »Nie. Wy jak siedzicie, to już stoicie, a jak stoicie, to już idziecie«” – pisze.
Cichy wciela w życie metodę judaistycznego mędrca. Spacerując, chłonie miasto, jakby oglądał je przez szkło powiększające. Dostrzega rzeczy, które choć są bardzo blisko, najczęściej umykają naszej uwadze. Dowiadujemy się, jak niezwykły przedmiot estetycznej kontemplacji stanowią chodniki. Ale nie zabytkowe corsa i deptaki, lecz najzwyklejsze trotuary, wydeptywane codziennie przez setki tysięcy przechodniów. Ich faktura, kontury, sposób ułożenia, stopień i charakter zużycia przechowują pamięć o czasie i najnowszej historii. „Kostka bauma, największy zwycięzca transformacji. Nie cierpię dziwki” – wyznaje, opisując przygnębiającą monotonię i kiczowatość, którymi charakteryzują się wyremontowane stołeczne ulice i chodniki. Cichy szuka przesmyków, przez które w nową urbanistykę wdziera się natura. Ulega jej także znienawidzona i sztampowa betonowa kostka – autor gorliwie (i z satysfakcją) studiuje rysunki glonów, których kolonia pojawiła się na chodniku z klocków bauma w pobliżu jego mieszkania na Ochocie.
Interesują go miejsca pomiędzy nowy a starym, szczeliny, marginesy, pola niczyje w zmieniającym się jak w kalejdoskopie mieście. Pokazuje Warszawę niepocztówkową, zupełnie inną od tej, której obraz usiłują wykreować przewodnicy, deweloperzy, miejscy rajcy, stróże ładu i porządku. Jest to wizja alternatywna również wobec tej, którą lansują rozmaici aktywiści miejskiego survivalu i amatorzy turpizmu, dla których Warszawa jest atrakcyjna właśnie dlatego, że jest brzydka. Cichy opisuje przestrzeń w innych kategoriach. Warszawa nie jest dla niego atrakcyjna ani nieatrakcyjna. Warszawa po prostu jest, i to wystarczający powód, by pisać o jej świetle, o eksplozji dzikiej roślinności na kolejowych terenach wokół Dworca Zachodniego. Cichy wypreparowuje opowieść z szamotaniny codzienności. Wycisza metropolitarny hałas, z rzadka odnotowuje dialogi i obyczajowe sceny. A jeśli już, to ich bohaterami są ludzie spoza głównego nurtu, postacie z niższych szczebli drabiny społecznej – menele pod sklepem całodobowym i w parku, emeryci, uliczni handlarze, niebieskie ptaki. Niepocztówkowi ludzie, którym nie poszło, albo udało się, ale inaczej.
„(...) Nosiła bury sweter, na nim czarną bluzę z głębokimi kieszeniami i spódnicę w kratkę, która kiedyś była czarno-biała. (...) Twarz miała całkowicie wygasłą. Szła od kosza do kosza, śmietniki są tam czarne, blaszane, na nóżce i z daszkiem, i dłonią w plastiku szybko przeszukiwała zawartość. (...). Na jej widok facet w drogich brązowych butach i w białej koszuli dopił puszkę żywca i wyciągnął do niej, jakby to była restauracja, a ona była kelnerką”. Cichy stworzył alternatywny portret miasta, literacki kolaż, wielowarstwowy, przemieszany, jak pomieszana jest Warszawa.
Zawsze jest dzisiaj | Michał Cichy | Czarne 2014 | Recenzja: Cezary Polak | Ocena: 4 / 6