Pierwszy od 120 lat polski przekład „Wyspy skarbów” to okazja, by ponownie przyjrzeć się twórczości Roberta Louisa Stevensona.

Niemal wszyscy czytaliśmy tę książkę w podstawówce, mniej lub bardziej ekscytując się potyczkami Jima Hawkinsa i jego przyjaciół z piratami. W późniejszych latach pewnie niewielu do lektury wracało. A przecież to nie jest wyłącznie książka dla dorastających chłopców.

„Wyspa skarbów” łączy stylistykę powieści przygodowej i awanturniczej z elementami Bildungsroman, a nawet traktatu o moralności. Jest też jednym z kamieni milowych w rozwoju kultury popularnej: stereotypowe wyobrażenie pirata zawdzięcza Robertowi Louisowi Stevensonowi więcej niż komukolwiek innemu. Wszak to w „Wyspie skarbów” pojawia się – w postaci Długiego Johna Silvera – wizerunek starego wilka morskiego z papugą na ramieniu. To Stevenson wymyślił pirackie mapy, na których iksem zaznaczono miejsce ukrycia skarbu, „czarną plamę” zwiastującą wydany na morskiego rozbójnika wyrok śmierci i najsłynniejszą piracką pieśń „Dead Man’s Chest” (Piętnastu chłopa na umrzyka skrzyni/Jo-ho-ho i butelka rumu).

Nowe tłumaczenie powieści jest zatem okazją do jej ponownego smakowania. Andrzej Polkowski przełożył „Wyspę skarbów”, zachowując urodę języka Stevensona. Nie uwspółcześnił na siłę tekstu, lecz jednocześnie jego wersja jest znacznie łatwiejsza w lekturze – i nic w tym dziwnego, poprzednie tłumaczenie Józefa Birkenmajera liczy już z górą 120 lat. Spodziewam się, że po nowe wydanie zechcą sięgnąć także fani nowego serialu „Black Sails” – telewizyjnego prequela „Wyspy skarbów”, tyle że opowiedzianego w znacznie mroczniejszej i naturalistycznej konwencji. Głównym bohaterem jest tu kapitan Flint, młody John Silver gra tu rolę drugoplanową. Wielbiciele „Wyspy…” odnajdą w „Black Sails” zresztą znacznie więcej znajomych wątków.

Wznowienie „Wyspy skarbów” może być wreszcie pierwszym krokiem do rehabilitacji szkockiego pisarza w czytelniczej świadomości. Szkoda, że wydawca nie zdecydował się na wzbogacenie tej edycji o jakąś kulturoznawczą analizę tekstu. Stevenson wciąż funkcjonuje w wyobrażeniu czytelników jako autor czytadeł dla młodzieży, względnie twórca postaci Jekylla/Hyde’a. Zresztą na Zachodzie też spotkał go taki los – za życia cieszył się sporą popularnością, lecz po śmierci jego dzieła zostały zdyskredytowane. Dopiero wiele lat później zaczęli odkrywać je na nowo pisarze – do wielbicieli Stevensona należeli m.in. Ernest Hemingway, Vladimir Nabokov i Jorge Luis Borges. Proza Stevensona – zwłaszcza czytana po latach – wymyka się prostym gatunkowym schematom. Warto czytać ją wbrew szkolnym interpretacjom, a potem sięgnąć po inne dzieła twórcy „Porwanego za młodu”. Poza literaturą historyczną i przygodową Stevenson pozostawił po sobie liczne pisma literaturoznawcze (badał m.in. twórczość Wiktora Hugo, Francois Villona oraz pamiętniki Samuela Pepysa), społeczne i podróżnicze, które w Polsce wciąż czekają na tłumaczenie.

Wyspa skarbów | Robert Louis Stevenson | przeł. Andrzej Polkowski | Media Rodzina 2014 | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 5 / 6