Reżyser „Heli” kontynuuje proces rozpoczęty w „Los Bastardos” i na dobre wyzwala się spod kłopotliwej kurateli Carlosa Reygadasa. W przeciwieństwie do swojego mentora, który w „Post Tenebras Lux” bujał w metafizycznych obłokach i puszczał się w pogoń za czerwonym faunem, Amat Escalante twardo stąpa po ziemi.

„Heli” rozgrywa się w świecie położonym na styku meksykańskiej telenoweli i głównego wydania wiadomości. Bohaterowie dyszą tu z bólu, by za chwilę zajęknąć z rozkoszy. Escalante przygląda się ekranowej rzeczywistości bez szczeniackiej egzaltacji i kaznodziejskiego moralizatorstwa. Surowość stylu staje się w jego ujęciu oznaką reżyserskiej dojrzałości. Od pierwszych scen „Heli” jest przesiąknięte atmosferą niepewności. Dla tytułowego bohatera zagrożenie życiowej stabilizacji oznacza jednocześnie podważenie jego męskiej dumy. Niebezpieczna mieszanka prowadzi ostatecznie do wybuchu przemocy. Ukazana w filmie agresja niemal zawsze stanowi reakcję obronną samców lękających się utraty uprzywilejowanego statusu.

Escalante doprowadza ten strach do absurdu, gdy jednego z największych twardzieli w okolicy pcha w ramiona trzynastoletniej dziewczynki. Kiedy indziej reżyser podpatruje policjanta, który by wzbudzić respekt otoczenia, ukręca łeb rozkosznemu pieskowi. Im bardziej absurdalne staje się zachowanie bohaterów, w tym większym stopniu obnaża ich desperację. W jednej z najbrutalniejszych scen filmu grupa gangsterów podpala genitalia swojej ofiary. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to uniwersalny dla całego „Heli” obraz okaleczonej męskości.

Heli | Francja, Holandia, Meksyk, Niemcy 2013 | reżyseria: Amat Escalante | dystrybucja: Spectator | czas: 105 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6