Trzeba mieć w pamięci cały scenariusz, nie można zapomnieć o niczym, bo wszystko się rozleci – mówi Cary Fukunaga, reżyser serialu „Detektyw”

Zająłeś się reżyserią całego sezonu „Detektywa”, co jest dość niestandardowym posunięciem ze strony stacji. Niekiedy reżyser zmienia się przecież z odcinka na odcinek.

Nie oglądam zbyt wielu seriali, więc moje pojęcie o funkcjonowaniu tego systemu nie było zbyt duże. Pewnie jest tak, jak mówisz, choć obiło mi się o uszy, że teraz Steven Soderbergh kręci swój serial, i to dziesięcioodcinkowy, czyli przebije mój wynik.

Jak długo trwały prace nad „Detektywem”?

Przygotowanie całego projektu zajęło jakieś dwa lata, w tym pięć miesięcy preprodukcji i około pół roku zdjęć oraz montażu. Kupa roboty, a adrenalina buzuje przez ten czas nieprzerwanie. Każdy z nas zna się doskonale na swojej robocie, ale to i tak istny maraton. Nie da się tego porównać nawet z dużymi projektami filmowymi, kiedy same zdjęcia trwają sześć miesięcy, bo i tak nie robi się wówczas pięciu stron scenariusza dziennie. Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe przerwy, a po dniu zdjęciowym nie szło się do domu, tylko pakowaliśmy sprzęt i przenosiliśmy się na inny plan.

Sezon jest zamkniętą całością czy historia będzie miała swoje rozwinięcie?

To zamknięta całość, ale będą kolejne serie. Każdy sezon jest skonstruowany następująco: mamy przesłuchanie policyjne dziejące się tu i teraz oraz relację ze sprawy kryminalnej z przeszłości, co daje różne perspektywy. Przy czym musimy brać pod uwagę, że pamięć jest zawodna, a więc nie możemy bezkrytycznie ufać temu, co oglądamy. I to się nie zmieni, forma i konstrukcja serialu będą podobne. Lecz kolejną serią zajmie się inny reżyser i inna obsada. Nic Pizzolatto, twórca serialu, który pracował wcześniej przy „Dochodzeniu”, sądzi, że posunięciem fair ze strony scenarzysty jest dopięcie wszystkich wątków w jednym kompletnym sezonie.

Rzecz dzieje się równolegle na dwóch płaszczyznach czasowych, które dzieli 15 lat.

Tak. I trzeba mieć w pamięci całość scenariusza, nie można zapomnieć o żadnej z tych przeszło pięciuset stron, bo inaczej wszystko się rozleci. Istotne jest rozrysowanie sobie w głowie całej chronologii, co nie jest łatwe, kiedy masz aż osiem godzin serialu do zrobienia.

Zaskoczyło mnie tempo narracji, które jest nieśpieszne, niemal ospałe, ale przy tym atmosfera gęstnieje z każdą sceną.

Nie jest to przypadek i aby osiągnąć efekt, jaki sobie zamierzyliśmy, pracowaliśmy naprawdę ciężko i wytrwale nad mnóstwem detali. Przede wszystkim musieliśmy zachować pełną konsekwencję. Filmy takich reżyserów jak na przykład Wes Anderson są nie do podrobienia, ich atmosfera jest unikalna, rozpoznajesz je na pierwszy rzut oka, a jednocześnie przechodzi im to naturalnie, niewymuszenie. Sam chciałem nadać serialowi nieco inny nastrój, niż mają moje filmy pełnometrażowe, więc musiałem się ostro pilnować. Dlatego sporą wagę przykładałem do dyskusji z moją ekipą, obgadywaliśmy konteksty, podteksty, scenografię, analizowaliśmy fotografie i filmy, z których następnie czerpaliśmy inspirację. Na tempo akcji niebagatelny wpływ mają też oczywiście montaż i muzyka oraz miejsce – Nowy Orlean i okolice. Poza tym kręciliśmy na taśmie trzydzieści pięć milimetrów, aby oddać specyficzną atmosferę Południa.

Miałeś też do dyspozycji znakomity duet aktorski: Matthew McConaughey i Woody Harrelson.

Przed rozpoczęciem zdjęć zapoznałem się z filmografią Matthew i byłem pod wrażeniem, jak bardzo potrafi zmienić się dla roli, bo tak naprawdę kojarzyłem go jedynie z komedii romantycznych oraz „Uczniowskiej balangi” Linklatera. Nie tylko jego przygotowanie zasługuje na słowa uznania, lecz także profesjonalizm na planie. To jeden z tych gości, którzy po co bardziej niebezpiecznej scenie kaskaderskiej pytają kolegów, czy wszystko okej, czy dobrze się czują, czy nic się nie stało. Już podczas zdjęć próbnych miał pełen obraz postaci, jaką chce wykreować. Z kolei Woody przypomina bardziej aktora teatralnego, czerpie energię ze scenografii, od ludzi, z którymi gra, dlatego nastroje jego bohatera zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nawet każdy dubel z jego udziałem był inny, miałem w czym wybierać. To prawdziwa przyjemność obserwować tego faceta przy pracy.

Momentami serial przypominał mi nie tylko „Siedem” Davida Finchera, lecz także „Na granicy”, zresztą również z McConaugheyem.

Kurczę, oglądałem to bardzo dawno temu, ale uprzedzając pytanie, rzadko inspiruję się bezpośrednio jakimiś filmami, raczej przypatruję się fotografiom i próbuję uzyskać konkretny efekt. Bo tempo tempem, ale nic tak nie przemawia do człowieka jak dobrze skomponowany kadr.

I na koniec – co „Detektyw” wnosi nowego do gatunku?

Tym, co odróżnia serial od setek podobnych produkcji, jest sytuacja wyjściowa bohaterów, miejsce, pozycja, z jakiej do nas mówią. Trudno tych gości polubić. Nawet Matthew udało się na potrzeby roli wyzbyć swojego nieodpartego uroku.