Lejący się żar z nieba męczy i drażni, a skąpane w słońcu krajobrazy stają się tłem dla traumatycznych przeżyć i tragicznych wydarzeń. Ekranizując broadwayowską sztukę Tracy’ego Lettsa, John Wells wycisnął z niej wszelkie negatywne doznania. Jego drugi film w karierze przypomina adaptację greckiego mitu, w którym bohaterowie otwierają puszkę Pandory i są zmuszeni do zmierzenia się z konsekwencjami tego czynu. Patrząc na rozwój ekranowych wydarzeń, widz szybko dochodzi do wniosku, że gorzej być już nie może.
A jednak: kiedy wydaje się, że wreszcie nadejdzie wyczekiwane ukojenie i reżyser pochyli się nad dolą swoich bohaterów, kolejna scenariuszowa wolta jeszcze bardziej pogarsza ich los. Katharsis nie nadchodzi. Wells próbuje co prawda przełamać skrajnie negatywny wydźwięk filmu sarkastycznym żartem, jednak zabawne kwestie nie stanowią silnego kontrapunktu dla panującego tu egzystencjalnego niemal klimatu. Tak jakby reżyser chciał sparafrazować Sartre’a i powiedzieć: „Piekło to rodzina”. W jego wizji podstawową komórkę społeczną zainfekował rak. Nieuleczalny i genetycznie przekazywany z pokolenia na pokolenie. Trzy córki (Julia Roberts, Juliette Lewis, Julianne Nicholson) nie mają więc szans na wyjście z przeklętego kręgu, w który zaklęła ich okrutna matrona (brawurowa Meryl Streep). Nie potrafią nawiązać bliskości ze swoimi partnerami, patologia matki, od której całe życie uciekały, staje się także ich domeną. Przegrane i apodyktyczne, wyrastają na mimowolne kopie tej, której nienawidzą. Czarny gen u każdej z nich jest tym dominującym.
„Sierpień w hrabstwie Osage” to doznanie ekstremalne. Histeryczne aktorstwo plejady gwiazd, rozwrzeszczanych i pyskatych niczym rozpieszczone przedszkolaki, nadaje tej opowieści niestrawną manierę. Zamiast pobudzać do refleksji, narzuca skrajnie negatywną wizję twórcy. Nie ma tu miejsca na domysły, jest tylko frenetyczna dosłowność. Chociaż Streep i Roberts dwoją się i troją, by nadać swoim postaciom autentyczność, odegrać kobiety, które już dawno przekroczyły skraj załamania nerwowego, ich wysiłki spełzają na niczym, bo scenariusz nie przewiduje opozycji. W ich do szpiku złych bohaterkach nie ma miejsca na ziarenko dobra, nadziei ani wiary. Upajając się własnym nieszczęściem, babrząc się w błocie rzeczywistości, zaprzeczają temu, o czym kiedyś przekonująco przypomniała w „Malwach” Agnieszka Osiecka: że po tylu latach nic już nie jest tragedią.
Sierpień w hrabstwie Osage | USA 2013 | reżyseria: John Wells | dystrybucja: Forum Film | czas: 121 min | Recenzja: Artur Zaborski, Stopklatka.pl | Ocena: 3 / 6