Zmierzyć się z prozą Jerzego Pilcha – zwłaszcza z prozą taką jak „Pod Mocnym Aniołem” – to wielkie wyzwanie. Wojtek Smarzowski wyszedł z tej próby zwycięsko, choć efekt pewnie nie wszystkim się spodoba.

To zresztą nie jest film do „podobania się”. „Pod Mocnym Aniołem”, jak każdy film Smarzowskiego, uwiera, boli, nie daje spokoju. Niech was nie zmyli obfitujący w zabawne scenki zwiastun – bywa śmieszno, ale przede wszystkim jest straszno. Smarzowski, adaptując powieść Jerzego Pilcha, wykonał robotę prawdziwie tytaniczną. Świadomy, że nie da się książki ot, tak po prostu sfilmować, rozłożył ją na czynniki pierwsze, badał zdanie po zdaniu. Połączył niektóre postaci i wątki, wewnętrzne monologi głównego bohatera Jurusia, brawurowo zagranego przez Roberta Więckiewicza, zamienił w przejmującą filmową opowieść. Czytelnicy rozpoznają poszczególne sceny, usłyszą fragmenty powieściowych dialogów, ale to wszystko Smarzowski układa po swojemu. A jednocześnie w niepojęty sposób udaje mu się zachować ducha powieści, jej nerwowy, chaotyczny rytm – nawet tam, gdzie dopisuje coś od siebie, zachowuje piękno mocnej, Pilchowej frazy. To zaiste „Mocnego Anioła” wersja reżyserska, jednocześnie daleka i bliska literackiemu oryginałowi.

Trwa ładowanie wpisu

Początkowo paradokumentalny wręcz zapis kolejnych upadków odnoszącego sukcesy pisarza, zmienia się w pozornie bełkotliwy ciąg pijackich majaków, nieustannych powrotów na odwyk i powrotów pod „Mocnego Anioła”, alkoholowych urojeń, kontrapunktowanych coraz rzadszymi chwilami trzeźwości. I już nie wiadomo, co jest prawdą, co maligną, co było wcześniej, a co później, kto jest realny, a kto jest widmem. Widzowie stają się tego onirycznego spektaklu uczestnikami, wciągnięci w opętańczy, chocholi taniec z Jerzym, dzierżącym flaszkę wódki niczym pijackie berło, upadłym królem wszystkich pijaków, panującym wśród pustych butelek, rozdeptanych petów i zaschniętych rzygowin. Ona – w znakomitej interpretacji Julii Kijowskiej – jest dla Jerzego nadzieją na ocalenie, ale tej nadziei Smarzowski daje swojemu bohaterowi jeszcze mniej niż Pilch. „Pod Mocnym Aniołem” wydaje mi się swego rodzaju kodą dotychczasowego etapu twórczości Smarzowskiego, być może najtrudniejszym jego filmem. Słyszałem po pokazie narzekania, że twórca „Domu złego” się powtarza, że wciąż opowiada tę samą historię. Owszem, powtarza się o tyle, że wciąż z gorzką ironią szkicuje zbiorowe portrety Polaków, że opisuje tę w polskość wpisaną butę, zawiść, z trudem tłumioną wściekłość na świat, na innych, na samych siebie.

„Się piło! Się piło! Się piło! Ale kto pił? Siępiło pił? Kto pił?” – krzyczy terapeutka w ośrodku odwykowym, pouczając alkoholików, że nie można wypierać się swoich win, trzeba mówić: „Ja piłem”. Ten mechanizm wyparcia działa w każdym z nas – film Smarzowskiego można potraktować zatem jako jedną wielką metaforę. To ich wina. Co się stało, to się nie odstanie. Wszystko się wzięło i spieprzyło. „Nie mógł sobie człowiek z tym diabłem poradzić”.

Pod Mocnym Aniołem | Polska 2013 | reżyseria: Wojtek Smarzowski | dystrybucja: Kino Świat | czas: 109 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 5 / 6