Jesienią 1989 roku warszawski pomnik Feliksa Edmundowicza rozpadł się na kawałki przy próbie podniesienia go dźwigiem z cokołu – okazało się, że nie jest, jak sądzono, z brązu, lecz z betonu pokrytego jedynie cienką warstwą stopu. Placowi Dzierżyńskiego wkrótce przywrócono dawną nazwę plac Bankowy, w pobliżu stoi teraz neurotyczny wieszcz Juliusz Słowacki, a pamięć o polskim szefie sowieckiej bezpieki trafił szlag razem z tamtym sfuszerowanym pomnikiem. Jest to amnezja niemal zupełna, pozostało w zbiorowej wyobraźni ledwie parę stereotypów o jego skórzanym płaszczu, zdradzieckiej naturze i krwawym dorobku. Dzierżyński dołączył do gromady zombi porzuconych na śmietniku historii – tym większe zdziwienie budzi co jakiś czas w mediach informacja, że w Rosji wspominają go raczej ciepło.

Z tego choćby powodu „Dzierżyński. Miłość i rewolucja” Sylwii Frołow, biografia kresowego szlachcica, który stał się jednym z wodzów komunistycznej rewolucji, jest książką istotną. To bowiem próba nie tyle odbrązowienia głównego czekisty, ile w ogóle opowiedzenia jego prawdziwej historii. Frołow dotarła do korespondencji Dzierżyńskiego z rodziną i kochankami, skrytej do niedawna w moskiewskich archiwach, starannie odtworzyła oba etapy jego życia, polski i rosyjski, wreszcie – opisała proces jego przemiany z delikatnego chłopca w niezłomnego jakobina gotowego uszczęśliwiać świat na siłę. Owszem, ta książka ma swoje wady – niekiedy pragnie niezbyt klarownie wyjaśniać sprawy oczywiste, czasami pozwala sobie na psychologiczne i polityczne nadinterpretacje – ale nie zmienia to ogólnego wrażenia, że Frołow odkrywa Dzierżyńskiego, o którego istnieniu dotąd nie mieliśmy pojęcia.

Dzierżyński na przykład uważał się za chrześcijanina, jako wzór do naśladowania przywołując Chrystusa. Niewiele brakowało, by został wyświęcony na księdza – ową fanatyczną potrzebę zawierzenia jakiejś nadludzkiej prawdzie skanalizował wszelako, jak wiadomo, w inny sposób. Z listów przebija wizerunek człowieka prywatnie ciepłego, troskliwego i oddanego bezwarunkowo każdej sprawie, której postanowił się poświęcić – w tym portrecie brak za to tak hojnie mu przypisywanego demonizmu. Zaangażowany w chaotyczną i okrutną machinę rewolucyjnego terroru rozpaczliwie starał się czynić dobro i ferować sprawiedliwe wyroki – oczywiście było to z gruntu niemożliwe, ale idealiści zazwyczaj nie liczą się z takimi drobiazgami. Miał niespotykane talenty organizacyjne i wyjątkowe wśród bolszewików, przeważnie zadowolonych z siebie ignorantów, zrozumienie dla wielkich procesów ekonomicznych. Tę listę można ciągnąć – zainteresowanych kieruję do książki Frołow.

„Dzierżyński. Miłość i rewolucja” wzbudza jeszcze dwie refleksje. Po pierwsze, refleksję na temat historii alternatywnej: gdyby nie parę zbiegów okoliczności, Feliks Edmundowicz mógł się stać czołową postacią polskiej lewicy w II Rzeczyspospolitej, realnym konkurentem dla Piłsudskiego (z którym zresztą miał związki rodzinne). Po drugie, refleksję na temat niewykorzystanych przez polskie kino wielkich tematów: biografia Dzierżyńskiego stanowi materiał na znakomity film – przecież to właściwie dzieje Anakina Skywalkera.

Dzierżyński. Miłość i rewolucja | Sylwia Frołow | Znak Horyzont 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6