Muzyka funk znów jest w modzie, nie tylko dzięki „Get Lucky” Daft Punk. Jej wyznawcą jest też Snoop Dogg, który w hołdzie swoim mistrzom nagrał album „7 Days of Funk”.

Na początku roku ogłosił całemu światu, że przeżył cudowne nawrócenie i nie chce już być uważany za gangstera i hiphopowego alfonsa. Teraz kocha wszystkich ludzi, chce nieść pokój i palić dużo marihuany tak jak Bob Marley. Po powrocie z Jamajki zmienił pseudonim na Snoop Lion i nagrał album w rytmach reggae – „Reincarnated”. Kilka miesięcy później w życiu popularnego rapera z Zachodniego Wybrzeża nastąpiła kolejna zmiana. „Będę nagrywał jako Snoopzilla, bo jestem potomkiem Bootsy’ego Collinsa. Chcę podtrzymać ducha funku i r’n’b, jak Rick James i Steve Arrington. Chcę znów się dobrze bawić i mówić prawdę o moim życiu“ – opowiadał o kulisach albumu „7 Days of Funk” nagranego z producentem ukrywającym się pod pseudonimem Dam-Funk. Skąd w życiu ustatkowanego i ciągle popularnego 41-letniego Snoop Dogga te nagłe zmiany? Przyczyn może być kilka – albo w końcu dojrzał i chce coś zmienić w życiu, albo przeżywa kryzys wieku średniego i szuka nowych wrażeń. Może być wreszcie tak, że palenie około 30 jointów dziennie wywołało nieodwracalne zmiany w jego psychice.

W tym roku mija 20 lat od premiery jego pierwszych przebojów „What’s My Name?” i „Gin & Juice” wyprodukowanych w stylu g-funk przez Dr. Dre. Snoop Dogg stał się wtedy gwiazdą MTV i najpopularniejszym gangsta raperem. Nawijał o handlu narkotykami, strzelaninach na ulicach, ostrych imprezach, seksie i dziwkach. „Całe życie chciałem być gangsterem. Wychodziłem z kościoła, patrzyłem na tych gości i chciałem być jednym z nich. Kiedy wreszcie mi się udało, zacząłem o tym nawijać” – wspomina czasy burzliwej młodości. „Na początku traktowałem ten styl życia jak zabawę. Kiedy w sąsiedztwie pojawiły się narkotyki, potem broń, to zrobiło się naprawdę niebezpiecznie”. Prosto z ulicy trafił do świata show-biznesu, a po dziesięciu latach kariery z groźnego gangstera stał się szykownym alfonsem. Na listy przebojów powrócił z przebojem „Drop It Like It’s Hot” wyprodukowanym przez duet The Neptunes, a na antenę MTV – w programie rozrywkowym „Doggy Fizzle Televizzle”. Jego legalne interesy układały się coraz lepiej, a życie prywatne ustatkowało się – urodziło mu się dwóch synów i córka oraz poślubił szkolną miłość Shante Taylor. „Została moją żoną, bo ją kocham. Jestem jej wdzięczny za to, co robi dla mnie, dla naszych dzieci. Jest kobietą mocno stąpającą po ziemi. Kiedy powiedziałem, że chcę ją poślubić, to oznaczało, że musi przyjąć to wszystko, co jest we mnie dobre, złe i brzydkie” – opowiadał. Nowy etap w życiu i karierze otworzył program „Snoop Dogg’s Father Hood”, który raz na zawsze ocieplił jego wizerunek.

Dzisiaj Snoop Dogg nie jest kojarzony z hardcore’owymi raperami, jak Ice-T, N.W.A., Wu-Tang Clan czy Onyx. Szczęśliwie uniknął tragicznego losu 2Paca i Notoriousa B.I.G. Nie przepadł w mainstreamie jak Warren G czy LL Cool J. Może nie zbudował imperium biznesowego jak P Diddy i nie sprzedaje tyle płyt, ile Jay-Z, ale wciąż budzi ogólny szacunek i sympatię nawet wśród młodych fanów hip-hopu. Z czego to wynika? Przede wszystkim z dystansu do siebie, absurdalnego poczucia humoru i pozytywnego nastawienia do świata. Nietypowy i dosyć niezrozumiały sposób mówienia, leniwe zachowanie i upalone spojrzenie sprawiają, że jest on raperem, którego trudno nie lubić. Stąd mogą się brać ciągłe zaproszenia do współpracy od innych artystów – od legendy country Williego Nelsona i słynnego producenta Quincy’ego Jonesa, przez grupę Gorillaz, projekt znanych komików Lonely Island, po gwiazdę pop Katy Perry. Na jego solowych płytach też słychać, że nie uznaje on podziałów między hip-hopem, r’n’b, funkiem i popem. Na „Doggumentary”, ostatnim albumie, który podpisał jako Snoop Dogg, w s p i e r a - li go Kanye West, John L e g e n d , Wiz Khalifa, R Kelly, T-Pain i legendarny Bootsy Collins. Na „Reincarnated” większość muzyki wyprodukował dla niego Diplo, a zaśpiewały Miley Cyrus, Rita Ora i Iza Lach. Dlatego zarówno album reggae, jak i „7 Days of Funk” nie powinny dziwić. Jedynie towarzysząca wydaniu otoczka medialna jest zaskakująca i oczywiście ma na celu zwrócenie uwagi na aktywną i wszechstronną działalność artysty. Przy okazji premiery płyty „7 Days of Funk” Snoop Dogg przyznaje, że muzyka funk nie tylko leży u podstaw hip-hopu, lecz częściej niż hip-hop towarzyszy mu na co dzień. Wystarczy posłuchać, jak naturalnie płynie na bitach w „Niggaz Hit D Pavement” i „Do My Thang” albo jak dobrze czuje się w funkowych klimatach w utworach „Faden Away”, „Ride” i „I’ll Be There 4U”. Czym jeszcze nas zaskoczą Snoop Dogg, Snoop Lion i Snoopzilla? „W końcu odnalazłem moje miejsce, kocham to, co robię, i będę to robił dalej. Jeśli nie nagram płyty hiphopowej przez następny rok, dwa albo trzy, nie martwi mnie to. Staram się robić muzykę, która daje mi przyjemność”.

Snoopzilla & Dam-Funk | 7 Days of Funk | Stones Throw | Recenzja: Jacek Skolimowski | Ocena: 3 / 6