Jego fanami są Tarantino, Spielberg, Del Toro i Sam Raimi – Edgar Wright świetnie dogaduje się z innymi maniakami kina.

To dość ironiczne, że w twoim najbardziej dojrzałym filmie i tak pojawiają się zabójcze roboty – miał doń powiedzieć Guillermo del Toro podczas tegorocznego festiwalu w Toronto tuż po pokazie najnowszego dzieła Wrighta – „The World’s End”. Fakt, że meksykański wizjoner kina był świeżo po premierze „Pacific Rim”, czyli swojego filmu o bardzo wielkich zabójczych robotach (i potworach z innego wymiaru), dodaje tej dykteryjce dodatkowego smaku. Bo opowieść o Edgarze Wrighcie to historia odwzajemnionej miłości do kina. Prosty chłopak z Somerset – jak lubi o sobie mówić – ma na koncie wiele zapierających dech w piersiach sukcesów w branży filmowej. Na osobistą prośbę Stevena Spielberga napisał (wraz z Joe Cornishem i Stevenem Moffatem) scenariusz ekranizacji przygód Tintina. Nad swoim poprzednim filmem „Scott Pilgrim kontra świat” pracował w zaciszu posiadłości Quentina Tarantino, który mieni się największym fanem talentu wyspiarza i który prosił go o konsultację brytyjskich dialogów w „Bękartach wojny”. Ale Wright pozostaje skromny. Wciąż uwielbia po prostu oglądać filmy i potrafi napisać serdecznego e-maila do nieznanego nikomu blogera, który zamieścił w sieci ciekawą recenzję jego filmu. „Ktokolwiek uważa swój film za doskonały, jest albo kłamcą, albo arogantem” – twierdzi Edgar Wright. I jego filmy nie są doskonałe, ale publiczność doskonale się na nich bawi.

Komedia romantyczna z zombi w tle? Policyjny film akcji w sennym angielskim miasteczku? Życie jako gra na konsoli? Kosmiczni porywacze ciał stający na drodze facetów na piwnym szlaku przez dwanaście pubów? „Wysyp żywych trupów”, „Hot Fuzz – Ostre psy”, „Scott Pilgrim kontra świat” czy „World’s End” to przykłady nieskrępowanej zabawy kinem. Zabawy, której źródłem jest wiedza, talent i pasja. „Robiąc kolejne filmy, staję się coraz pewniejszy swojego rzemiosła. I powoli dociera do mnie, że choć wciąż czuję się bardziej fanem kina niż guru, to staję się nim dla dzisiejszych nastolatków, którzy mówią do mnie: »Po obejrzeniu „Wysypu” zapragnąłem zostać reżyserem«. Notabene kiedyś powiedziałem Samowi Raimi, że zapragnąłem zostać reżyserem po obejrzeniu „Martwego zła 2”. Kazał mi się zamknąć i przestać go postarzać” – opowiadał Wright w wywiadzie dla „Vulture”. Zaczynał od kina amatorskiego, kręcąc komediowe pastisze kina gatunków – horrorów, westernów, SF.

Miłość do kina nieświadomie zaszczepili mu rodzice, wysyłając małoletniego Edgara i jego brata Oscara na podwójne seanse, gdy nie stać ich było na opiekunkę, a chcieli wyjść wieczorem. Jako pierwsi talent Wrighta dostrzegli bystrzy producenci z BBC i powierzyli mu reżyserię kilku produkcji, w tym sitcomu „Spaced” – Wright zadziwił wszystkich, kręcąc obyczajową komedię w stylistyce zbliżonej do horroru czy kina science fiction. Dramatyczny montaż, ruch kamery i kadrowanie sprawiły, że serial zyskał status produkcji kultowej, zaś Wright zaprzyjaźnił się ze scenarzystą i odtwórcą głównej roli Simonem Peggiem. Ich twórcza spółka, do której dokooptowali także Nicka Frosta, ma na koncie trzy wspólne filmy: „Wysyp żywych trupów” w 2004 r. i „Hot Fuzz – Ostre psy” w 2005 r. oraz domykający trylogię „The World’s End”. Zdaniem krytyków ich trio to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się brytyjskiej kulturze popularnej w ostatnich latach.

Hot Fuzz – Ostre psy | TVN 7 | godz. 23.10