"Paradigm shift” – „zmiana paradygmatu” – to w języku nauki rewolucyjna przemiana w obrębie danej dziedziny (taka, jaką na przykład w astronomii wywołały odkrycia Kopernika). Może też oznaczać całkowitą, radykalną zmianę poglądów. W przypadku najnowszej płyty Korna może co najwyżej oznaczać decyzję gitarzysty Briana „Heada” Welcha o powrocie do zespołu po niemal dziesięcioletniej przerwie, bowiem w sferze muzycznej wielkich zaskoczeń spodziewać się nie należy.
Oczywiście „The Paradigm Shift” to płyta inna niż poprzedni krążek grupy „The Path of Totality”. Po szalonych, elektronicznych eksperymentach (przypomnijmy, że tamtą płytę Korn nagrywał z udziałem m.in. Skrillexa) zostały już tylko ślady, choćby w singlowym numerze „Never, Never”. Tak jakby wraz z Headem wrócił stary Korn oparty na ciężkich gitarowych riffach i dudniącym basie. Ale przecież i do takich zmian ekipa Jonathana Davisa zdążyła już przyzwyczaić słuchaczy. Od paru lat Korn odważnie poszerza granice swoich muzycznych poszukiwań. Potrafi na jednym albumie wrócić do surowego brzmienia z początków kariery, by na kolejnym połączyć siły z młodymi gwiazdami dubstepu i electrohouse’u. Raz zespół wzbogaca swoje numery o łagodną elektronikę, by potem zaatakować słuchaczy wściekłym metalem. To zresztą jedna z zalet tego zespołu – choć Korn ma rozpoznawalne od pierwszych sekund brzmienie, wciąż potrafi zaskakiwać.
Najnowszy album, według słów gitarzysty Jamesa „Munky’ego” Shaffera, miał być nawiązaniem do agresywnego, ale melodyjnego brzmienia z płyt „Issues” i „Untouchables”, wydawanych na przełomie XX i XXI wieku. Z pewnością powrót do składu Briana Welcha w osiągnięciu tego celu wydatnie pomógł. Muzyka Korna może nie tyle odzyskała świeżość (tej wszak nigdy nie brakowało), ile wróciła do niej pasja. Mniej tu kombinowania, więcej prawdziwej radości ze wspólnego grania. Zresztą każdy, kto miał okazję zobaczyć koncert Korna na tegorocznym Impact Festivalu w Warszawie, mógł się o tym przekonać na własne oczy. Ponowne połączenie sił Heada i Korna przyniosło obu stronom nie tylko wymierną korzyść, lecz także czystą frajdę.
Oczywiście, słychać to również na „The Paradigm Shift”. Album zaczyna się od mocnego uderzenia – „Prey for Me” brzmi ciężko i monumentalnie, „Love and Meth” jest nieco łagodniejsze, jednak tempa i siły nie traci. Chwilami zespół sięga po elektronikę – jak we wspomnianym „Never, Never” czy „Spike in My Veins” skomponowanym na bazie niepublikowanego numeru holenderskiej grupy drumandbassowej Noisia. Jednak dominują tu ciężkie brzmienia gitary, rozdygotany rzężący bas, mroczne teksty Jonathana Davisa – wszystko, co przed laty uczyniło z Korna jeden z najciekawszych zespołów sceny alternatywnej. W tym roku zespół obchodzi dwudziestolecie istnienia. Ale zamiast celebrować rocznicę okazjonalną składanką hitów, zrobił sobie – i fanom – fajniejszy prezent: najlepszy studyjny album od czasu „Take a Look in the Mirror”.
Korn | The Paradigm Shift | Universal/ Caroline Records | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6