Bohaterowie „Wszystko albo nic” to przeciętniacy na zakręcie. Penny Basset pracuje w supermarkecie, Phil jeździ taksówką, ich córka sprząta w domu starców, otyły syn nie robi niczego.

Wciąż się powtarza. Kino Mike’a Leigh – wiadomo, życiowi popaprańcy na słodko-gorzkim zakręcie. Są śmieszno-straszni, tragikomiczni. Na spotkanie z jego filmami czeka się jak na rozmowę z przyjacielem, który nigdy nie zawiódł. Można długo pisać o laboratoryjnej metodzie pracy angielskiego reżysera z aktorami, wielogodzinnych próbach, których końcowym efektem jest scenariusz, ale sedno i tak tkwi gdzie indziej. Leigh, jak żaden inny twórca współczesnego kina, przejrzał wszystkie tajemnice. Nie robi z tego taniej sensacji, nie tworzy manifestów. Po prostu kręci filmy, których fenomen polega na tym, że spoza twarzy bohaterów, ich manieryzmów, nerwowych tików, trywialnych wypowiedzi wyłania się prawda o oglądającym. Leigh odkrywa przed nami wstydliwe półprawdy po to, żebyśmy nie musieli się wstydzić zgrubień na ciele i w sercu.

Bohaterowie „Wszystko albo nic” to przeciętniacy na zakręcie. Penny Basset pracuje w supermarkecie, Phil jeździ taksówką, ich córka sprząta w domu starców, otyły syn nie robi niczego. Rodzina jakich wiele – nic już nie chcą od losu, może poza tym, żeby przeżyć jakoś do końca miesiąca. Oduczyli się uśmiechać, przestali liczyć na cokolwiek. A mimo to, w sytuacji skrajnej, wciąż stać ich na gest solidarności, bliskości i lojalności. Wojciech Kuczok w analizie „Wszystko albo nic” zestawiał film Leigh ze słowami 13. rozdziału I Listu do Koryntian św. Pawła. Po dramatycznym wydarzeniu w życiu Bassetów Phil będzie namawiał rodzinę do uczucia: „Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą”. Ocala wszystkich, każdego.

Wszystko albo nic | reżyseria: Mike Leigh | dystrybucja: Kino Świat | Recenzja: Lukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6