„Idealne matki” to adaptacja słabego opowiadania noblistki Doris Lessing. Film również się nie udał. Fabuła jest naiwna i dziwnie staroświecka pomimo pozornej wywrotowości. Własne trzy grosze dodała tandetna reżyseria Anne Fontaine oraz wyjątkowo źle poprowadzone hollywoodzkie gwiazdy – Naomi Watts i Robin Wright.

Z Doris Lessing trzeba uważać. To wielka pisarka, zwłaszcza kiedy pisze o sobie (wybitne dwa tomy autobiografii) lub tworzy narracje historiozoficzne, niemniej ta niezwykle płodna autorka ma również na koncie kilka tuzinów (!) rzeczy nijakich lub bardzo niskiej jakości. Lessing przegrywa literacko, kiedy zaczyna bawić się w tradycyjnego nowelistę, buduje linearną intrygę lub skupia się na autorskiej wyobraźni. To właśnie przypadek „Dwóch kobiet”, gdyż taki tytuł nosił literacki pierwowzór opowiadania. Opowiadanie Lessing było okropne, ale film jest jeszcze gorszy.

Sławny Christopher Hampton na podstawie słabej literatury napisał fatalny scenariusz wyreżyserowany bez polotu przez reżyserkę bez temperamentu. W zamyśle twórców miało to być, zdaje się, erotyczne harakiri dla pruderyjnych konsumentów sztuki popularnej, ale operacja się nie udała. „Idealne matki” zamiast szokować, śmieszą i w najlepszym razie przypominają tak zwane ostre tematy z tygodnika „Życie na gorąco”. W filmie Fontaine nawet seks podnieca średnio, pomimo swawoli konceptu. Dwie przyjaciółki na dobre i złe dzielą się synami: pacholę Roz idzie do wyrka Lil, w tym czasie syn Lil zaspokaja Roz. I wszyscy szczęśliwi. Poza widzami.

Idealne matki | DVD | reżyseria: Anne Fontaine | dystrybucja: Kino Świat | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 2 / 6