Po wydaniu płyty "Vena Amoris" Lipnicka może ostatecznie pożegnać się z życiem gwiazdy, które poznała, śpiewając w latach 90. z Varius Manx i w początkach solowej kariery.

Jej najnowszy krążek „Vena Amoris” nie poleci w radiu, nie będzie dla niego miejsca na festynach. To płyta nagrana w konkretnym klimacie, u nas mało popularnym. Zahacza co prawda wyraźnie o styl country, ale to nie jest sielskie, naiwne granie w stylu pikników w Mrągowie. To muzyka rodem z amerykańskiej sceny folkowo-countrowej. Sporo gitar, ale też bandżo, wibrafon, akordeon, kontrabas, mandolina. Momentami brzmi jak soundtrack do pogrzebowej sceny z westernu (tytułowy „Vena Amoris”) albo przypomina numery mistrzyni mroku PJ Harvey („Nie wiem”).

Zaskakująco dobrze i świeżo Anita potrafi też zaprezentować się w balladzie („Eon”). Całość doskonale zagrana przez angielskich muzyków i jej partnera Johna Portera. Zarejestrowany na żywo materiał to również bardzo dojrzała płyta w sferze lirycznej. Nierzadko gorzkie teksty Lipnickiej zasługują na dodatkowego plusa. Podobnie jak wokal. Nie pamiętam tak ciekawego potraktowania melodii polskiego języka przez naszą wokalistkę.

Anita Lipnicka | Vena Amoris | Mystic | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6