Nowy film Andrzeja Wajdy spełnił pokładane w nim nadzieje. „Wałęsa…” wydobywa tytułowego bohatera spod hektolitrów pomyj, którymi od dawna oblewa go radykalna prawica. Jednocześnie jednak Wajda skutecznie broni Wałęsę przed nim samym. W „Człowieku z nadziei” były prezydent, który systematycznie kompromituje się dziś podejrzanymi aliansami politycznymi i homofobicznymi tyradami, na powrót urasta do rangi symbolu walki z komunizmem. Deklarowana przez Wajdę sympatia do bohatera nie zamienia się jednak w bezrefleksyjne uwielbienie. W oczach reżysera, niestrudzonego eksploratora zakamarków polskiej duszy, Wałęsa staje się bohaterem na miarę naszych możliwości: aroganckim i małostkowym, ale obdarzonym również imponującą wewnętrzną siłą. Everyman, który z dnia na dzień staje się politycznym gigantem, ma też jedną zasadniczą przewagę nad wieloma postaciami z kart podręczników. Wałęsa mógłby z satysfakcją stwierdzić, że zezowate szczęście polskiej historii szeroko się do niego uśmiechnęło.
W „Człowieku…” 87-letni Wajda, przed kilku laty uhonorowany na festiwalu w Berlinie nagrodą za innowacyjność, udowadnia, że wciąż jeszcze potrafi zaskoczyć widza. Mistrz dystansuje kolegów po fachu i czyni z „Wałęsy…” bodaj najlepszy film historyczny o schyłkowym PRL-u. Film Wajdy okazuje się bardziej wartościowy zarówno od płaskiego „Strajku” Volkera Schloendorffa, jak i sztubackich „80 milionów” Waldemara Krzystka. Twórca „Popiołu i diamentu” imponuje nie tylko twórczą werwą, lecz także – rzadko demonstrowanym w swych dotychczasowych filmach – poczuciem humoru. W „Wałęsie” groza systemu autorytarnego sąsiaduje z jego ewidentnymi absurdami, a wzniosłe wydarzenia polityczne zajmują na ekranie tyle samo miejsca, co elementy banalnej codzienności. Unoszący się nad fabułą duch groteski stanowi znak rozpoznawczy twórczości autora scenariusza, Janusza Głowackiego. Słynny pisarz, tak jak koncertowo odgrywający tytułową rolę Robert Więckiewicz, zasługuje na miano ważnego architekta sukcesu filmu. Sukces współpracowników okazuje się także osiągnięciem samego Wajdy, który po raz kolejny potwierdził reputację twórcy o doskonałej intuicji w doborze członków ekipy.
„Człowiek…” broni się jednak również jako autorski film twórcy „Popiołu i diamentu”. Słynny reżyser snuje interesujące dywagacje na temat naszego kraju. „Wałęsa” podkreśla, że impuls do obalenia władzy ludowej wyszedł od pozornie fetowanych przez ustrój robotników. Wajda – w duchu Kena Loacha czy braci Dardenne – przekonuje, że walka z rządzącymi nie zostałaby wygrana, gdyby nie udało się obudzić w Polakach poczucia wspólnoty.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że klasyczna forma i delikatny ton „Wałęsy” w rzeczywistości skrywają w sobie potencjał buntowniczy. Film Wajdy ogląda się jak wyraz sprzeciwu wobec dewaluacji pojęcia solidarności przez duże i małe „S”. Legendarny związek zawodowy jest dziś nieformalną przybudówką konkretnej partii, a skłócone i sfrustrowane społeczeństwo ani myśli o jedności. W tej sytuacji wybitny reżyser, który w okresie PRL-u zasłynął tendencją do burzenia fałszywych mitów, postanawia dla odmiany wesprzeć niesłusznie marginalizowaną narrację o wielkim sukcesie. Jednocześnie jednak Wajda nie próbuje czynić z niewykształconego, pysznego Wałęsy wzoru do naśladowania we współczesności. Twórca „Popiołu i diamentu” stara się raczej wskrzesić w Polakach – właściwe w tytułowym bohaterze – poczucie wpływu na otaczającą rzeczywistość. Wbrew popularnym w ostatnich latach narracjom wokół wcale nie szaleje przecież układ zamknięty, a po czarnym czwartku nadszedł całkiem znośny weekend.
Wałęsa. Człowiek z nadziei | Polska 2013 | reżyseria: Andrzej Wajda | dystrybucja: ITI Cinema | czas: 127 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6