Nigdy nie czułem się pisarzem i zawsze zwracałem większą uwagę na obraz niż na słowo – mówi Felix Van Groeningen, reżyser filmu „W kręgu miłości”.

Fabuła „W kręgu miłości” nie podlega porządkowi chronologicznemu, a rytm narracji pozostaje wyznaczany przez zmieniający się nastrój bohaterów. Dlaczego zdecydowałeś się opowiedzieć swoją historię w taki sposób?

Eksperymenty ze strukturą fabuły i planami czasowymi towarzyszą właściwie każdemu z moich filmów. W przypadku „W kręgu…” uznałem, że poszatkowanie chronologii przykuje uwagę widza od pierwszych minut projekcji. Przede wszystkim jednak będzie stanowić wobec niego akt uczciwości, ponieważ od razu da pojęcie o kierunku, w jakim rozwijać się będzie cała historia.

Czy zgodzisz się, że „W kręgu…” bardzo różni się od twojego poprzedniego filmu „Boso, ale na rowerze”?

Z całą pewnością. Gdy pracowałem nad tamtym projektem, zależało mi na tym, by jak najbardziej zbliżyć się do rzeczywistości i nadać opowieści posmak autentyzmu. Właśnie dlatego w wielu scenach wykorzystałem techniki charakterystyczne dla filmu dokumentalnego, nie wahałem się chociażby przed użyciem kamery z ręki. W przypadku „W kręgu…” takie zabiegi w ogóle nie wydały mi się jednak potrzebne, bo w tym filmie liczy się przede wiarygodność emocjonalna.

Oba filmy łączy jednak to, że nie są twoimi projektami autorskimi – „Boso…” stanowi adaptację książki, a „W kręgu…” zostało zainspirowane sztuką teatralną.

Nigdy nie czułem się pisarzem i zawsze zwracałem większą uwagę na obraz niż na słowo. Jako reżyser lubię odwoływać się do historii, które mnie poruszyły, i znaleźć klucz do opowiedzenia ich na nowo. Obiecuję jednak, że w swoim nowym filmie trochę bardziej się ośmielę i przynajmniej część scenariusza napiszę zupełnie samodzielnie.

W zaadaptowaniu „W kręgu…” pomogło ci zapewne to, że swego czasu próbowałeś swoich sił jako reżyser teatralny.

Zapamiętałem te doświadczenia bardzo pozytywnie. W pracy w teatrze cenię przede wszystkim to, że możesz natychmiastowo zaobserwować jej efekty i bez przeszkód skorygować ewentualne niedociągnięcia. Film stanowi natomiast zamkniętą całość i wszystkie twoje błędy pozostają w nim już na zawsze.

Jednym z głównych bohaterów „W kręgu…” pozostaje wykonywana przez bohaterów muzyka. Czy czujesz się szczególnie związany z tą dziedziną sztuki?

Być może zaskoczę cię tą odpowiedzią, ale muszę przyznać, że muzyka nigdy nie odgrywała szczególnie ważnej roli w moim życiu. „W kręgu…” trudno jednak wyobrazić sobie bez niej i między innymi dlatego uznałem realizację tego filmu za intrygujące wyzwanie. Muzyka pozwala przecież bohaterom na wyrażenie siebie i skomentowanie własnego życia, a przede wszystkim zapewnia im prawdziwy zastrzyk życiowej energii. O tym, jak bardzo pomaga ona filmowi, niech świadczy to, że w Belgii ścieżka dźwiękowa z filmu stała się prawdziwym hitem.

Pasja charakteryzująca twoich bohaterów momentami wydaje się wręcz zaraźliwa.

Prawdą jest, że oboje charakteryzują się niezaspokojonym apetytem na życie. Postawa moich bohaterów nie zmienia się nawet, gdy spotyka ich niezasłużona tragedia. Poprzez swoje postępowanie starają się oni udowodnić, że nasz los, przynajmniej w pewnym zakresie, zależy od nas samych i dokonywanych na co dzień wyborów. Nie ukrywam, że takie myślenie jest bardzo bliskie mojemu własnemu światopoglądowi.

Choć akcja twojego filmu toczy się w Belgii, „W kręgu…” pozostaje również bardzo mocno zanurzone w kulturze amerykańskiej. Dlaczego zdecydowałeś się na takie połączenie?

Fascynacja kulturą amerykańską zawsze kontrastowała u mnie z niechęcią wobec imperialnej polityki Stanów Zjednoczonych. Moja irytacja wzmogła się zwłaszcza za rządów George’a W. Busha. Jego posunięcia wpłynęły nie tylko na życie mieszkańców Ameryki, lecz także reszty świata, więc uznałem, że ja również mam prawo, by wypowiedzieć się na ten temat. Właśnie dlatego w moim filmie znajduje się chociażby protest przeciwko instrumentalnemu traktowaniu religii i wykorzystywaniu jej w celach politycznych.

W jednym z wywiadów udzielonych jeszcze w trakcie realizacji „W kręgu…” przyznałeś, że chcesz, aby twój film skłonił ludzi do płaczu. Czy udało ci się osiągnąć cel?

Docierają do mnie sygnały, że tak. Doskonale zresztą rozumiem takie reakcje, bo w trakcie pisania, kręcenia i montowania filmu również płakałem niemal bez przerwy.