Michael Bay znowu kręci za grosze. To oczywiście w jego przypadku i tak fura kasy – 26 milionów dolarów – ale budżet „Sztangi i cashu” (cóż za okropny tytuł!) blednie w porównaniu z pieniędzmi, które wydano na hollywoodzkie ekstrawagancje z wygenerowanymi komputerowo, ogromnych rozmiarów robotami.

Bay, Mark Wahlberg i The Rock zrzekli się swoich zwyczajowych astronomicznych honorariów, żeby film – istny kaprys speca od widowiskowych eksplozji, najwyraźniej znudzonego kolejnym rozbuchanym spektaklem dla nastoletniej publiki – mógł w ogóle powstać. Po seansie na usta ciśnie się pytanie: i po co było to wszystko?

„Sztanga i cash” cierpi głównie z powodu nieudolnie poprowadzonej narracji. Ciągłe przeskoki w czasie, tudzież nagłe zmiany mówiącego z offu bohatera niepotrzebnie szatkują film, rujnując jego dynamikę i nie służąc wcale, jak chciałby tego Bay, pogłębieniu portretów psychologicznych postaci. A szkoda, bo jest to niespotykana galeria typów, do tego z życia wzięta. Faktycznie w 1994 roku w Miami szajka złożona głównie z mięśniaków z miejscowej siłowni dokonała zbrodni tak niedoskonałej, że aż zabawnej. Przybliżenie owych zdarzeń byłoby jednocześnie zdradzeniem istotnych elementów fabuły filmu, poprzestańmy więc na tym, że chodziło o porwanie, wymuszenie, kradzież i, wreszcie, morderstwo. I choć „Sztangę i cash” wolno zaklasyfikować jako komedię sensacyjną, przejaskrawiony humor oparty na przemocy to kwestia mocno dyskusyjna i dość śliska, szczególnie jeśli chodzi o osoby i zdarzenia, których podobieństwo do prawdziwych wcale nie jest przypadkowe. Bay przedstawia swoich niezbyt rozgarniętych zbirów w całkiem sympatycznym świetle, ich zbrodnicze plany i wpadki tłumacząc przerostem ambicji (i mięśni), naiwnością i wiarą w wypaczoną – o ironio! – przez popkulturę wizję amerykańskiego snu. Daniel, Adrian i Paul faktycznie zaczynają wierzyć, że są romantycznymi bandytami, którzy od życia biorą tylko to, co im się należy z urzędu.

Mark Wahlberg i The Rock na potrzeby filmu spędzili jeszcze więcej godzin przy ciężarach, niż zwykli spędzać na co dzień, wpychając przy tym w siebie po dwanaście posiłków dziennie. Opłaciło się, bo jest i masa, i rzeźba. Dobrze wiedzieć, że ktoś się dobrze bawił chociaż podczas realizacji „Sztangi i cashu”. Niech to będzie rada dla widza: zamiast przeszło dwie godziny siedzieć bez ruchu w kinowym fotelu, lepiej wybrać się na siłownię.

Sztanga i cash | USA 2013 | reżyseria: Michael Bay | dystrybucja: UIP | czas: 129 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 2 / 6