Kick-Ass” to nie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, prostackie podśmiechujki ze schematów opowieści superbohaterskich, lecz ich twórcza dekonstrukcja sprawnie połączona ze szczerym, pełnym zachwytu hołdem oddanym setkom przeczytanych przez Millara i Romitę komiksów.

Dziesiątki kopniaków w twarz, kosa pod żebra i zderzenie z autem – oto bilans pierwszego wypadu Dave’a Lizewskiego w roli samozwańczego obrońcy uciśnionych i stróża porządku w dzielnicy. O ile większość z nas w swoich marzeniach o superbohaterstwie poprzestaje na ponownej lekturze ulubionego komiksu czy sesji z grą wideo, o tyle Dave robi krok albo i dwa dalej. Kompletuje strój na eBayu i wychodzi na ulicę, by zmierzyć się z graficiarzami i lokalnym dresiarstwem. Idzie mu kiepsko, ale trafia na YouTube, dzięki czemu staje się herosem internetowej braci, inspirując tym samym podobne działania. Chłopak daje się też wciągnąć w polowanie na grubą rybę przestępczego półświatka, więc trup będzie się ścielił gęsto.

Mark Millar i John Romita Jr. swój komiks potraktowali na poły autobiograficznie; jest to istna historia alternatywna ich własnych lat młodzieńczych – choć z przymrużeniem oka i przeładowana graficzną przemocą – odpowiadająca na pytanie, co mogłoby się stać, gdyby mając te piętnaście lat, zdecydowali się uderzyć w miasto w kostiumach. Cóż, zapewne nic dobrego, a dzięki temu, że obaj zostali w domach, możemy przeczytać jeden z najważniejszych komiksów ostatniej dekady. „Kick-Ass” to nie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, prostackie podśmiechujki ze schematów opowieści superbohaterskich, lecz ich twórcza dekonstrukcja sprawnie połączona ze szczerym, pełnym zachwytu hołdem oddanym setkom przeczytanych przez Millara i Romitę komiksów.

Kick-Ass | scenariusz: Mark Millar, ilustracje: John Romita Jr. | Mucha Comics 2013 | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 5 / 6