Na Stadionie Narodowym widzieliśmy ogromne koncerty Depeche Mode, Paula McCartneya, Coldplay i wielki show Madonny. Jednak czegoś takiego jak widowisko muzyczne „The Wall Live” Rogera Watersa jeszcze w Polsce nie było. 21 ciężarówek i 6 autobusów przywiezie sprzęt oraz ekipę, która będzie miała cały dzień na zbudowanie sceny, ustawienie nagłośnienia, wizualizacji i przygotowanie efektów specjalnych. Najbardziej spektakularnym elementem scenografii będzie potężny mur zbudowany z tysiąca cegieł, długi na 150 metrów i wysoki na 12 metrów. Wśród wybuchów i dymu nad głowami widzów przeleci niemiecki bombowiec, pod dachem zawiśnie monstrualny balon w kształcie świni, a na tle trójwymiarowych wizualizacji zostaną wprowadzone na płytę stadionu rzeźby przypominające armię młotów.
Wszystkie elementy widowiska nawiązują do oprawy graficznej albumu Geralda Scarfe’a i do filmu „The Wall” Alana Parkera. Jego reżyserem jest Mark Fischer, który opracował koncepcje występów na „A Bigger Bang Tour” Rolling Stones, „U2 360° Tour” U2 i ceremonię zamknięcia olimpiady w Pekinie. Koszt realizacji jednego występu wynosi ponad 60 milionów dolarów. Międzynarodowe tournée odbywa się na największych obiektach sportowych trzeci rok z rzędu i nawet ceny biletów nie są w stanie odstraszyć fanów Pink Floyd.
Zagubiony w akcji
Dlaczego po 30 latach Roger Waters przypomniał sobie o swoim dziele życia? W wywiadach podaje jeden powód – dopiero teraz warunki techniczne, organizacyjne i ekonomiczne pozwalają na wystawienie „The Wall” tak, jak sobie wyobraził. Po premierze albumu odbyło się zaledwie kilka koncertów w 1980 i 1981 roku, na których mur był trzy razy mniejszy od obecnego. Przewożenie ogromnej scenografii było zbyt kosztowne, a wyreżyserowanie multimedialnego show było niemożliwe. Najbliżej ideału był legendarny występ „The Wall – Live in Berlin” w lipcu 1990 roku w Berlinie, po upadku muru berlińskiego, między Potsdamer Platz i Bramą Brandeburską. Monumentalne widowisko z m.in. Joni Mitchell, Vanem Morrisonem, Sinead O’Connor, orkiestrą i chórem Berlińskiej Radiowej Orkiestry Symfonicznej obejrzało ponad 200 tysięcy widzów, a transmisję do 35 krajów ponad miliard.
Od tamtego czasu materiał z płyty nigdy nie był wykonywany w całości na żywo. Roger Waters, który kilka lat wcześniej odszedł z Pink Floyd, zabierając prawa do „The Wall”, nigdy więcej nie uzyskał podobnego rozgłosu. Jego głośne występy na Glastonbury w 2002 roku i Coachella w 2008 roku bazowały na dorobku dawnego zespołu. O ile pozostali członkowie odpuścili sobie zarówno tworzenie nowej muzyki, jak i podtrzymywanie legendy, o tyle Waters w minionej dekadzie postawił sobie za punkt honoru powrót na stadiony. W 2005 roku udało mu się namówić skłóconych muzyków na występ na „Live 8” w Hyde Parku i nawet zapowiedział reaktywację. Kiedy nie doszła do skutku, od 2006 roku przez trzy lata odbył trasę „Dark Side of the Moon Live”, podczas której na bis wykonywał utwory z „The Wall”. Po jej zakończeniu ogłosił kolejną „The Wall Live” i zapowiedział obecność członków Pink Floyd na pojedynczych koncertach.
Hołd dla siebie
Decyzja o organizacji obecnej trasy jest podyktowana głównie konformizmem i megalomanią Watersa, a obecne możliwości są tylko środkiem do osiągnięcia celu. Zapotrzebowanie na reaktywację Pink Floyd jest ogromne, świadczy o tym chociażby popularność takich przedsięwzięć jak The Australin Pink Floyd, Brit Floyd, The Pink Floyd Experience, Dark Side of the Wall, Pink Droyd, Gilmour’s Breakfast. Na inspirację grupą powołują się członkowie Radiohead, Nine Inch Nails, Green Day czy Flaming Lips, którzy nagrali własną wersję „Dark Side of the Moon”. Dodatkowo dwa lata temu wytwórnia EMI, po sukcesie zremasterowanych płyt The Beatles, zorganizowała podobną kampanię promocyjną całego dorobku Pink Floyd pod hasłem „Why Pink Floyd...?”. Skoro pozostali muzycy nie chcieli wykorzystać komfortowej sytuacji do comebacku, Waters stworzył tribute band Pink Floyd pod swoim nazwiskiem.
Z ostatnich wywiadów wynika, że obecnie koncerty „The Wall Live” mają też nieco inny wydźwięk niż płyta. Pod koniec lat 70. „The Wall” był osobistym koncept albumem opisującym wyobcowanie rockmana u szczytu popularności i rozliczenie z traumami z dzieciństwa – śmiercią ojca na wojnie, wychowaniem przez samotną matkę, trudnościami w kontaktach z rówieśnikami. Płyta wpisywała się w kanon rock- -oper ukształtowany przez grupę The Who. Teraz dzieło Watersa ma mieć bardziej uniwersalny i aktualny przekaz. Główną rolę podczas show nie odgrywa rockman o pseudonimie Pink, ale na pierwszym planie są mur i obrazy wojenne. Jako zaangażowany pacyfista zabiera on głos w sprawach politycznych, sprzeciwia się wojnie, przemocy, agresji, zniewoleniu. Czyżby Roger Waters pozazdrościł Bono i też chciałby zmieniać świat?