Sceny akcji są dla mnie najważniejsze, chcę, żeby były na tyle prawdziwe, na ile to możliwe – mówi reżyser, scenarzysta i producent serialu „Kontra: świeża krew” Michael J. Bassett

Podobno nieźle się bawisz, kręcąc „Kontrę”.

Zdecydowanie, choć nie jest to wbrew pozorom serial łatwy do napisania, bo mimo że w każdym sezonie mamy osobną historię, nową misję, to jednak wszystkie odcinki spaja fabularna nić.

Czy mógłbyś krótko przybliżyć serial widzom, którzy nie mieli z nim do tej pory do czynienia?

Akcja skupia się na Sekcji 20, która jest częścią brytyjskiego wywiadu i zajmuje się czarnymi operacjami, głównie walką z terroryzmem. To niewielka jednostka, wzorowana na prawdziwej, której MI6 nadało kryptonim „Increment”. Zajmuje się błyskawicznymi akcjami w różnych zakątkach świata: wchodzą, robią, co trzeba, i wychodzą. Philip Winchester i Sullivan Stapleton grają parę głównych agentów działających w Sekcji 20 i ich priorytetem jest właśnie skopanie tyłka temu czy innemu łotrowi. To serial utrzymany w klimacie kina lat 80., opowiadający o dobrych chłopakach wykonujących niebezpieczne misje.

A czy przypadkiem takie kino nie odeszło już do lamusa?

Niektórzy widzowie mówili mi, że oglądanie serialu to dla nich guilty pleasure, ale myślę, że nie chodzi wyłącznie o to. Nie ma w telewizji drugiego serialu takiego jak „Kontra”. Intensywność i dynamika nowych odcinków zadziwi także polską publiczność.

Spędza ci sen z powiek, że musisz jakoś przeskoczyć swoich poprzedników?

Pewnie, dla mnie realizacja tego serialu to zacięta walka, istne zawody. Dołączyłem do ekipy w zeszłym roku, gościnnie wyreżyserowałem dwa odcinki, bo znałem Philipa, który grał w moim filmie „Salomon Kane”. Spodobał mi się scenariusz, dokonałem tylko niewielkich poprawek. Naprawdę w to się wciągnąłem, a po zakończeniu zdjęć zaoferowano mi pracę przy nowym sezonie. Jestem głównym reżyserem, czyli robię cztery z dziesięciu odcinków, kilka napisałem i dołączyłem do grona producentów. Nakłada to na mnie większą odpowiedzialność za kształt całego serialu. Powiedziałem swojej ekipie, że poprzednie serie były co prawda świetne, ale chcę to wszystko jeszcze bardziej podkręcić. Zawsze da się przecież zrobić jeszcze więcej, zintensyfikować akcję, a aktorów zmotywować do prawdziwego wysiłku.

Czy czerpiesz z prozy Chrisa Ryana, którego książki były dla serialu punktem wyjścia?

Niezbyt. Opieram się na pracy naszych researcherów. Przez 24 godziny na dobę monitorują, co dzieje się w polityce, jak wygląda sytuacja na arenie międzynarodowej i co możemy wpleść w nasz serial. Na przykład w nowym sezonie pojawiają się kolumbijskie kartele narkotykowe, ponieważ fascynowały nas doniesienia, że pieniądze uzyskiwane z handlu prochami w wielu przypadkach stanowią źródło finansowania organizacji terrorystycznych. Pracuje też z nami konsultant, który ma doświadczenie wojskowe, był w MI6 i robił w rzeczywistości to, co nasi chłopcy na ekranie. Dbamy o każdy detal. Sceny akcji są dla mnie najważniejsze, więc chcę, żeby były na tyle prawdziwe, na ile to możliwe, dlatego upieram się, żeby broń była trzymana prawidłowo, a kule nie omijały bohaterów slalomem. Niedawno pokazaliśmy dwa pierwsze odcinki nowego sezonu żołnierzom, którzy odnieśli rany na polu walki, i choć wytykali nam czasem, że zrobiliśmy to czy owo nie tak, jak być powinno, pochwalili nas za staranność. I to najlepszy komplement, jaki mogliśmy usłyszeć.

Philip i Sullivan wspominają, że przygotowując się do roli, musieli przejść naprawdę ostry trening fizyczny. Towarzyszyłeś im?

Na szczęście nie musiałem! Philip i Sullivan są w tak dobrej formie, że kiedy na nich patrzę, zdaję sobie sprawę, że w życiu nie dałbym rady zrobić tego, co oni wyczyniają. Jako reżyser mam taką zasadę: nigdy nie proszę aktora o coś, czego sam bym nie zrobił. Przy którymś z odcinków przekonywałem Sully’ego, że sceny z atakującymi go psami nie są w żadnym razie niebezpieczne. Powiedział mi więc, żebym sam spróbował, skoro jestem taki mądry. Założyłem na siebie specjalny skafander, spuszczono psy i zostałem tak poturbowany, że przez wiele dni nie mogłem się wyprostować z powodu stłuczeń i sińców. Ale kiedy podniosłem się z ziemi, powiedziałem, że wszystko jest w porządku. No i Sully musiał nagrać tę scenę. Kiedy indziej mieliśmy nakręcić sekwencję, w której chłopaki wysiadają z helikoptera na jadący pociąg, i faktycznie to zrobiliśmy, bez żadnych sztuczek, bez kaskaderów. Często słyszymy od aktorów pojawiających się u nas gościnnie, że jesteśmy zdrowo pieprznięci. Mamy oczywiście świetną ekipę specjalistów, którzy czuwają nad tym, żeby nikomu nic się nie stało, ale Sullivan i Philip upierają się, żeby wszystko robić samodzielnie. Dla mnie to ważne, bo możemy pokazać aktora z bliska, mogę się zbliżyć do niego z kamerą.

Nie boisz się, że popadniesz w zbytnie efekciarstwo?

Nie chcemy zwalniać ani na chwilę, ale nie chcemy też, żeby nasi chłopcy nie byli superbohaterami. Upewniamy się, czy człowiek faktycznie byłby w stanie ujść z danej sytuacji z życiem. Nie chcemy robić z tego wszystkiego kreskówki. U nas każdy może dostać kulkę.

„Kontra” słynie też z bezkompromisowych scen przemocy i seksu.

Zdaję sobie sprawę, że niektórych widzów „Kontra” może obruszyć, ale cóż, w takim wypadku zawsze można wyłączyć telewizor. Dzisiaj to właśnie płatne stacje kablowe wyznaczają nowe standardy, pozwalają reżyserowi na więcej, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i samą narrację. Dzieje się tak dlatego, że widz chętniej zapłaci za coś, czego nie zobaczy na kanałach publicznych czy w kinie. Sam odpoczywam na razie od filmów właśnie z tego powodu, że pozwala mi się na więcej na małym ekranie. Nie ma tak naprawdę nic, czego nie wolno mi zrobić.

Kontra: Świeża krew | Cinemax | sobota, godz. 22.00