Teoretycznie po Guillermo del Toro można spodziewać się więcej: ambitnego horroru w rodzaju „Cronosa”, mrocznej fantastyki rodem z „Labiryntu fauna” albo chociażby ironicznej adaptacji komiksowego „Hellboya”. „Pacific Rim” do żadnej z tych kategorii nie pasuje – to wszak niemal wyłącznie ekranowa demolka. Ale za to jak zrealizowana!
Del Toro postanowił złożyć hołd filmom kaiju. W języku japońskim słowo to oznacza potwora, dziwną bestię. Pomyślcie o Godzilli, Mothrze, Królu Ghidorah, Rodanie, będziecie wiedzieć, o co chodzi. Bohaterowie „Pacific Rim” mianem kaiju określają monstra, które zaczęły się wyłaniać z głębin oceanu, z portalu prowadzącego do innego wymiaru. Zniszczone miasta, miliony ofiar – przy pacyficznych potworach Godzilla wygląda jak domowe zwierzątko. By z nimi walczyć, ludzkość zjednoczyła siły i stworzyła jaegerów – gigantyczne roboty, sterowane przez dwójkę pilotów, jedyne mechanizmy, które mogą stawić czoła inwazji. I stawiają skutecznie: ludzie po kilku latach wygrywają wojnę. Ale tu, gdzie inni twórcy skończyliby swoją opowieść, del Toro dopiero zaczyna. Sukces okazuje się pozorny, ataki kaiju przybierają na sile i wydaje się, że szans na ocalenie już nie ma.
Dziś większość z japońskich produkcji kaiju zachwyca raczej swoją tandetą i gumowatością potworów, absurdalnymi fabułami („Godzilla kontra King Kong”), a w związku z tym gigantycznym potencjałem kultowości. Del Toro dostał zaś do rąk najdroższe zabawki świata. Na szczęście potrafił je wykorzystać. Odwołuje się zresztą nie tylko do tradycji kaiju, ale i do innych klasyków science fiction – znajdziecie tu nawet głęboki ukłon w stronę „Łowcy androidów”. Ponadto „Pacific Rim” ma wszystkie zalety letniego blockbustera: jest precyzyjnie – rzecz jasna w ramach gatunku – skomponowany, ma łatwych do polubienia bohaterów, a pojedynki potworów i maszyn robią wrażenie zaiste piorunujące. To już nie faceci w gumowych kostiumach rozsypujący dookoła tekturowe makiety Tokio. Del Toro wraz ze współscenarzystą Travisem Beachamem stworzyli świat, który aż prosi się o rozbudowanie: choćby kapitalny wątek czarnorynkowego handlu organami potworów (tu warto zwrócić uwagę na brawurową rolę Rona Perlmana). Beacham napisał zresztą serię komiksową „Pacific Rim: Tales from Year Zero” wprowadzającą do filmowych wydarzeń. Ale możliwości jest wiele, wiele więcej i pewnie tylko kwestią czasu jest to, kiedy Hollywood zacznie je wykorzystywać. Sam del Toro nie wykluczył swojego udziału w pracach nad sequelem.
A już w przyszłym roku na ekrany kin trafi kolejna amerykańska wersja „Godzilli”. Reżyseruje Gareth Edwards, twórca udanej „Sfery X”, jednak poprzeczkę zawieszoną przez del Toro naprawdę wysoko trudno mu będzie przeskoczyć.
Pacific Rim | USA 2013 | reżyseria: Guillermo del Toro | dystrybucja: Warner | czas: 131 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6