Z literackiego pierwowzoru twórcy wzięli tylko tytuł, a inteligentną powieść Maksa Brooksa zamienili w ciężkostrawną, wyjątkowo mało emocjonującą hybrydę kina akcji i dramatu familijnego. Grany przez Brada Pitta były pracownik ONZ przemierza pół świata, by znaleźć jakikolwiek sposób na powstrzymanie epidemii zombi. Uchodzi cało z wszystkich możliwych katastrof (w tym jednej lotniczej), popisuje się survivalowymi zdolnościami, a w przerwach dzwoni przez telefon satelitarny do żony i córeczek.
Przyczyna realizacji „World War Z” była jedna – Hollywood, zachęcone sukcesem serialu „The Walking Dead”, postanowiło wyciąć dla siebie kawałek zombi tortu. I to pokaźny: film ma obniżoną kategorię wiekową – choć (żywy) trup ściele się tu gęsto, nie jest ani strasznie, ani krwawo – i gwarantującego zyski gwiazdora w roli głównej.
Zabrakło inteligentnego scenariusza i ciekawych postaci (jeśli już na trzecim planie pojawia się jakiś mniej papierowy bohater, to albo ginie, albo znika z ekranu), multiplikowane komputerowo zombi przypominają przerośniętą szarańczę, a kilka sprawnie wyreżyserowanych sekwencji akcji to zdecydowanie za mało, by „World War Z” dawał choć namiastkę satysfakcji. Film Marca Forstera, utalentowanego przecież reżysera, mógł rozbudzić apetyty fanów zombi. Niestety, okazał się dużym rozczarowaniem.
World War Z | USA, Malta 2013 | reżyseria: Marc Forster | dystrybucja: UIP | czas: 116 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 2 / 6