Rozmowę o twoim projekcie związanym z Janis Joplin i poświęconej jej płycie „Kozmic Blues” trudno nie zacząć od pytania, dlaczego na krążku nie znalazły się chyba największe hity amerykańskiej wokalistki „Piece of My Heart” i „Mercedes Benz”?
Wykonywanie tak rozpoznawalnych piosenek byłoby dla mnie jak mierzenie się z tematem muzycznym z „Titanica”. „Piece of My Heart” jest takim hitem, że śpiewanie go nie ma moim zdaniem większego sensu. Co prawda wykonuję go na koncertach, ale tam jest inna energia. Staram się śpiewać jak najbliżej oryginału i na żywo to działa. Na płycie by się nie sprawdziło. Z kolei „Mercedes Benz” odpuściłam, bo to typowy numer dziewczyn z castingów, które nie mają swoich zespołów i chcą zacząć karierę. Po oszałamiającym oryginale było już po prostu za dużo wykonań innych. Dlatego odpuściliśmy.
Kiedy pierwszy raz zetknęłaś się z Janis Joplin? Czy twoi rodzice mieli może zestaw płyt, jaki ja pamiętam z dzieciństwa: Johnny Cash, Tina Turner i Janis właśnie?
Była Tina Turner, ale też dużo jazzu, soulu, a do tego polska muzyka: Tadeusz Nalepa, Blackout, Dwa Plus Jeden, pierwsze albumy Stanisława Soyki. Janis w płytotece nie było. Oczywiście wiedziałam o jej istnieniu i wielkości. Długo jednak nie mogłam się w ogóle przekonać do białoskórych wokalistek. Zmieniło się to dość późno, a już do wrzeszczącej, białoskórej, potarganej dziewczyny przekonałam się najpóźniej. Teraz ją uwielbiam.
Skąd pomysł zmierzenia się z dorobkiem Janis?
Zaproponował mi to menedżer. Współpracuje również z Tymonem Tymańskim i z nim zorganizował trasę poświęconą George’owi Harrisonowi. Projekt się udał, więc menedżer stwierdził, że fajnie byłoby to powtórzyć z innym artystą. Zaproponował mi wtedy Janis, absolutnie pewnie mówiąc, że dam radę. Spodobało mi się to wyzwanie. Im bardziej ją poznawałam, to coraz bardziej zaczęłam czuć emocje, jakie wytwarza, i wchodzić w ten projekt.
Miałaś chwilę, że chciałaś zrezygnować?
Powiedziałam sobie to parę razy, ale wiedziałam, że wiele osób w to wierzy, także nie mogłam tego przerwać. Wspierał mnie m.in. Piotr Metz, który dał mi płyty winylowe Joplin. Te otworzyły kolejne furtki. Zrozumiałam, że kompresja na CD to morderstwo dla jej muzyki. Dopiero na winylu zrozumiałam, jakie to jest soulowe, ciepłe, milutkie, bliskie brzmieniu mojego zespołu. Fajnie byłoby, jak by nasz krążek też udało się wydać na winylu, ale jeszcze nie wiadomo, czy się uda. W każdym razie kiedy słuchałam Joplin z czarnych krążków, zaczęłam rozumieć, że jest kobiecą wersją Jamesa Browna. Tak jak by wchodziła w słuchacza, stojąc przed instrumentami. Ja zawsze trochę się chowałam, śpiewałam jakby lekko z tyłu. To też wynika z tego, że z natury jestem flegmatykiem. Kontakt z muzyką Joplin spowodował, że musiałam to zmienić. Znormalniałam i to mi się bardzo podoba.
Jak twój zespół zareagował na ten projekt?
Oni szybciej niż ja nauczyli się piosenek. Od początku bardzo jarali się projektem. Razem się wyczuwaliśmy, obserwowaliśmy, w jakim kierunku to ma pójść. Było kilka znaków zapytania. W międzyczasie odszedł z zespołu basista, ale pojawił się nowy, który kocha Joplin bezgranicznie, także jeszcze podkręcił nasz zapał.
Na koncertach widać, że śpiewanie Janis to dla ciebie spory wysiłek. To dotąd twoje najtrudniejsze wyzwanie wokalne?
Zdecydowanie tak. Do tej pory mam tak, że zaczyna się piosenka i ja po prostu nie wiem, czy dam radę. Udaje mi się, ale musi się zgrać wiele czynników. To jak chodzenie po linie. Jednocześnie duży wysiłek fizyczny. Koncert jest jak porządna siłownia. Wyhodowałam przy tym jakieś nowe mięśnie.
Nie myślałaś, żeby może wypalić parę paczek papierosów dla nabrania odpowiedniej chrypki?
Jak już, to chrypkę zawdzięczałam temu, że dzieci były chore w domu i nie spałam całą noc. To też zmienia głos.
Jak przygotowywałaś się do tego projektu?
Moją misją było oswojenie się z nią samą, sposobem śpiewania. Bardzo dużo jej słuchałam, studiowałam to, co robiła. W Janis jest milion kilobajtów emocji i starałam się je poznać. Chciałam znaleźć sposób na zabranie od niej części tych emocji i dodania swoich. Słuchając, śpiewałam razem z nią. Patrzyłam, co jest nieodłącznym elementem danej piosenki, co może zostać, a co muszę zrobić po swojemu. Kierowałam się tym, co będzie emocjonalnie pasujące. Przyznam, że to była najbardziej trudna osoba, z którą przyszło mi spędzić rok w jednym pomieszczeniu. Próbowałam ją pokochać, ale momentami jej nienawidziłam. To trochę jest tak jak ze znajomymi, którzy żyją kompletnie różnym życiem, ale jak się spotykamy, to udaje nam się pogadać. Pomimo wielu różnic.
Czyli na wspólnej trasie miałybyście osobne garderoby?
Ja mam raczej pozytywne nastawienie do świata, z różnymi ludźmi miałam do czynienia, także myślę, że byśmy sobie poradziły. Słuchając jej, zrozumiałam też, jak była samotna. Przez jej głos przemawia smutek i marzenie o tym, by piosenka nigdy się nie kończyła. To powodowało, że od pierwszej nuty do ostatniej była w pełni zaangażowana. Jakby miała zaraz płakać, bo po piosence wszystko się skończy. Ludzie się rozejdą, a ja zostanę sama w hotelu. Dopóki trwa piosenka, jest cudownie. Podobne wrażenie mam, słuchając Edith Piaf. To taki desperacki śpiew.
Takie wykonania muszą być dla wokalistów wykańczające fizycznie i psychicznie?
Zgadza się. To ekstremalnie angażujące.
Czy krążek „Kozmic Blues” jest dla ciebie tylko hołdem dla Janis, czy może dla szerszej grupy wykonawców, pewnego nurtu prawdziwego, osobistego śpiewania? Przecież wiele numerów Joplin, które śpiewasz, miało swoje wcześniejsze wybitne wykonania. „Down on Me” ma przecież źródła w latach 20., a „Tell Mama” wykonywała idolka Janis – Etta James.
Janis Joplin jest dla „Kozmic Blues” punktem wyjścia. Ale ważny był przy tym dla nas sam sposób nagrywania, można powiedzieć staroświecki. Teraz wszyscy mogą nagrywać kawałki w domu, sprzęt jest ogólnie dostępny. Ale trzeba pamiętać, że nie da się oszukać grania zespołu na żywo, takiego wykonu nie podrobisz. Dla nas było dużą frajdą, że nagrywaliśmy materiał na setkę.
Kawałek „Ball ’n’ Chain” na przykład brzmi tutaj niemal garażowo.
Zastosowaliśmy w nim kilka efektów przy wokalu i gitarze, dlatego ja brzmię w stylu Lenny’ego Kravitza. Czasami nagrywałam też wokal poza specjalną budką z mikrofonem, siedząc razem z zespołem. Tak było na przykład z „Me and Bobby McGee”.
Ile zajęło wam nagranie tego materiału?
Dwa dni na instrumenty i dwa dni na wokal. Szybko poszło, bo byliśmy przygotowani wcześniejszą trasą. Poza tym nie chcieliśmy roztrwonić energii na przydługie siedzenie w studiu.
Masz jeszcze w zanadrzu jakiegoś artystę, z którego twórczością chciałabyś się zmierzyć?
Z zespołem Archeo wykonujemy numery Niny Simone, ale nie wiem, czy znajdzie się to na krążku. Po Janis chciałabym wydać raczej coś swojego.
W Archeo występujesz z siostrą Pauliną. Jaka była jej reakcja na pomysł, byś śpiewała Joplin?
Jak zwykle mnie wspierała. Wie, że ja mam swoje życie artystyczne, ona swoje, a czasami mamy wspólne. Do własnych projektów się nie wtrącamy, akceptujemy je i kibicujemy im.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że w wieku siedemdziesięciu lat będziesz siwą babiną śpiewającą z młodymi muzykami, żeby coś cię na tej scenie podtrzymywało. Będziesz wtedy śpiewać Janis?
Pewnie będę wykonywać wszystkie swoje rzeczy po kolei.
Czyli może dojść do takiego wydarzenia, jak seria koncertów Kraftwerk w nowojorskim MoMa prezentujących całą swoją dyskografię? Może.
Na pewno chciałabym wciąż śpiewać i to się nie zmieni.