„Siedem minut po północy” zostało zainspirowane śmiertelną chorobą Dowd i wolno rozpatrywać je jako powieść na poły autobiograficzną. Aczkolwiek korzystająca obficie z metafory i sztafażu baśniowo- -fantastycznego książka traktuje przede wszystkim o radzeniu sobie z nieodwracalną i nieuchronną stratą bliskiej osoby. Trzynastoletni Conor śni ten sam koszmar; podczas kolejnej niespokojnej nocy, siedem minut po dwunastej, do jego okna podchodzi monstrum, ożywione drzewo.
Gigant nie ma względem dziecka złych zamiarów. Po prostu, nie wiedzieć czemu, obiecuje opowiedzieć chłopcu trzy historie i swojego słowa dotrzymuje. Niczym wytrawny bajarz raczy Conora dziwacznymi opowiastkami z drugim dnem, których finałowe wolty stoją w jawnej sprzeczności z baśniowym kanonem, do którego dzieciak przywykł; każda z nich jest metaforyczną, zawoalowaną analogią do tego, co akurat przeżywa trzynastolatek, opiekujący się chorą na raka mamą. Monstrum tłumaczy mu w ten sposób wagę tej ciężkiej próby.
Nie podsuwa gotowych rozwiązań, nie oferuje cudu. Kładzie jedynie swoją sękatą dłoń na ramieniu, pomagając zrozpaczonemu i kipiącemu ze złości Conorowi zrozumieć, że przybył uleczyć nie ukochaną mamę, ale jego samego. Trzeba jeszcze napomknąć, iż cztery widniejące obok gwiazdki przyznane są treści, zaś jedna, dodatkowa, klimatycznym ilustracjom autorstwa Jima Kaya, które nie są jedynie ornamentem, ale integralną częścią tego niezwykłego dzieła literackiego.
Siedem minut po północy | Patrick Ness, Siobhan Dowd | przeł. Marcin Kiszela | Papierowy Księżyc 2013 | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 5 / 6