Jest z pewnością mniej zaskakująca, nieco bardziej mroczna (z odpowiednią dawką humoru zapewnianego zwłaszcza przez Simona Pegga), ale podobnie zrealizowana na najwyższym poziomie. J. J. Abrams po prostu czuje potencjał, który wciąż można wydobyć z opowieści o kapitanie Kirku (Chris Pine) i oficerze Spocku (Zachary Quinto). A na dodatek ma ekipę – i aktorską, i techniczną – która pozwala mu na realizację wielkiego widowiska. „Star Trek” z 2009 r. z olbrzymim sukcesem wskrzesił popularność legendarnej sagi science fiction, „W ciemność” to zainteresowanie podtrzyma. Tym bardziej że na ekrany wraca jeden z najgorszych wrogów, z jakimi załoga Enterprise musiała się kiedykolwiek zmierzyć: Khan.
W nowym filmie ma twarz Benedicta Cumberbatcha i plan bezlitosnego wyniszczenia wszystkich ras, które uważa za słabsze od siebie. W tym, oczywiście, ludzi. Kirk i Spock podejmują się więc straceńczej misji, której celem jest powstrzymanie zbrodniarza. Wkrótce jednak przekonują się, że Khan nie pojawił się przypadkowo – on sam jest elementem większego planu, który ma doprowadzić do uniwersalnej wojny ras. Wielbiciele „Star Treka” powinni być zachwyceni, znajdą tu wszystkie elementy uniwersum, które pokochali (choć pewnie najbardziej fanatyczni trekkies będą narzekać na odstępstwa od kanonu). Ale siłą filmu jest przede wszystkim to, że spodoba się także tym widzom, którzy oryginalnego „Star Treka” nie oglądali. To po prostu inteligentny blockbuster – wyłącznie rozrywka, ale za to na dobrym poziomie. J. J. Abrams zaś zabiera się do realizacji siódmej części „Gwiezdnych wojen”. Po obejrzeniu „W ciemność. Star Trek”o los nowego filmu jestem dziwnie spokojny. Abrams ma olbrzymią szansę zrobić to lepiej niż George Lucas.
W ciemność. Star Trek | reżyseria: J.J.Abrams | dystrybucja: UIP | czas: 132 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6