Przeczytałam nieliczne wywiady z tobą, kilka zdawkowych wypowiedzi do prasy. I tak się zastanawiam, czy postaci, w które się wcielasz, muszą być tożsame z tobą? Szukasz punktów stycznych między życiem a sztuką?
Dzisiaj rozmawiałem o tym z panią psycholog.Wybieram na kontrze. Na studiach pisałem o tym pracę magisterską, czyli jak można robić rolę aktorską za pomocą jaźni. Staram się to stosować. Przez pierwsze lata w szkole orało się po sobie. Czerpało się ze swoich problemów, doświadczeń, wykorzystywało się bieżące życie. Nie wychodziło się z pewnych stanów. Jak miałeś depresję, to wychodziłeś na scenę i się tą depresją dzieliłeś. Pamiętam, jak graliśmy „Biesy”, ja wcielałem się w Kiryłowa, który popełnia samobójstwo. Faktycznie miałem stan permanentnego smutku.Zagraliśmy to raz, zrobiło się głośno i zaproszono pana Andrzeja Wajdę na spektakl. I w trakcie przedstawienia pan Andrzej zasnął. Bo ja już wcześniej zagrałem tak, jakbym w rzeczywistości przez to przechodził, i drugi raz nie potrafiłem.Czytałem o nihilizmie, zagłębiałem się w temacie. Takie było moje postrzeganie wszystkiego wokół. Nie zapomnę, jak przechodziłem obok kościoła, chciałem się przeżegnać i ręka mi znieruchomiała. Nie mogłem. Poczułem wtedy, że nie jestem jeszcze aktorem, bo nie potrafię wejść na scenę i zagrać tego drugi raz. Wszystko było obok.Uzmysłowiłem sobie, że tak się nie da tego zawodu uprawiać.Udało mi się to zmienić po raz pierwszy na spektaklu dyplomowym. Grałem kobietę, transseksualistę. Trzeba było się wklejać w emocje bohaterki. Wtedy zrozumiałem, że prawdziwe sensy i emocje mogą wyjść dopiero po którymś spektaklu. Pamiętam, jak byliśmy z przedstawieniem w Gdańsku w Teatrze Wybrzeże. Zszedłem ze sceny, stanąłem w garderobie i powiedziałem sam do siebie: dopiero dzisiaj byłem tam, na tej wojnie.
Teatr to ważny fundament?
Bardzo ważny.Uczy konstrukcji i dekonstrukcji, poznajesz dramaturgię, strukturę dramatu, sposoby narracji. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w kinie bez zaplecza teatralnego. Teatr uczy cię odpowiedniego rozkładania ciężaru.
Już jest głośno o twoim udziale w „Chce się żyć”, nowym filmie Maćka Pieprzycy. Mówi się o historii inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami, o twojej niezwykłej roli – zagrałeś chłopaka z porażeniem mózgowym.
Na osiem miesięcy zamknąłem się w mieszkaniu i zmieniałem wszystko, co znam, na coś, co jest mi obce. Sposób poruszania się,mówienia, wykorzystywania dłoni. Stworzono mi idealne warunki. Miałem swoje mieszkanie, z tego mieszkania wyjeżdżałem codziennie na casting albo na próby, na wózku inwalidzkim. Potem wracałem do mieszkania. I tak minęło osiem miesięcy.Tam się odchudzałem, podklejałem ręce, ćwiczyłem wywrotki, przewrotki. Poznałem Przemka, którego historią film jest inspirowany. Nie mogłem z niego za dużo wziąć, bo trudno było dopasować tak na sto procent niepełnosprawność do tego, co kamera jest w stanie chwycić, unieść i co jest w stanie wytrzymać
Film Maćka dużo zweryfikował?
Zresetował wszystko. Podczas zdjęć często chodziłem na spacer z operatorem Pawłem Dyllusem. Pamiętam swoje słowa, że po tym jak skończymy film, będę musiał się nauczyć wszystkiego od nowa – funkcjonowania w życiu, w normalności,w takim zwykłym tu i teraz. Dzięki Marcie, mojej dziewczynie, powoli odnajduję znowu siebie. Bardzo dużo rzeczy wciąż we mnie zostało, ciało samo pamięta, więc zdarza mi się nie tak jak trzeba chwycić szklankę. Najtrudniejsze jest jednak podejście do życia – grałem chłopaka, który ma ograniczone możliwości komunikowania się z otoczeniem. Siedzi, patrzy w niebo i tyle. Nigdy nie miałem tak dużo czasu, by rozmyślać nad sobą, swoim życiem, tym, czego dokonałem, co przeżyłem, a co jeszcze przede mną. Także aktorsko wiele się zmieniło. Jeśli mam być szczery, po roli w filmie „Chce się żyć” mam wątpliwości, czy potrafię jeszcze grać. Wkolejnych rolach, propozycjach, które przychodzą, też chcesz być na sto procent,wejść w te światy maksymalnie głęboko, ale wiesz, że to niemożliwe. Nie możesz sobie na to pozwolić, oczywiście musisz być profesjonalny, ale tym razem w granicach bezpieczeństwa. Tylko ja nie wiem, czy ja jeszcze tak potrafię. Marzę o tym, by znów dotknąć tego, czego przy filmie Pieprzycy.
Czyli?
Nie widzisz kamery, tylko po prostu żyjesz. Jesteś. Inni cię kręcą, rejestrują, ty jesteś na tyle autentyczny, że nie musisz się zastanawiać nad tym, czy grasz. Uwiera mnie świadomość, że gram.Wchodzenie w rolę na siedemdziesiąt procent mnie nie interesuje. Chcę być wiarygodny, co jest ciekawe i trudne – jak to zrobić, jednocześnie chroniąc siebie. Ja chyba wolę się nadwyrężać, tylko to sporo kosztuje, sporo zabiera.
Sztuka powinna mieć taki wpływ na życie?
Odpowiadam sobie cały czas na to pytanie. Pracując nad filmem Maćka, straciłem dużo ważnych dla mnie osób.Byłem bezkompromisowy. Powtarzałem, że to, co robię, jest dla mnie najważniejsze. Bardzo egocentrycznie i egoistycznie podchodziłem do tego, druga osoba nie była ważna.Wspierała mnie,w trudnych momentach zawsze mogłem na nią liczyć, ale siłą rzeczy nie wytrzymała dysfunkcyjnego związku, jednokierunkowego. Straciłem wszystko, zostałem sam.Właściwie trochę tak jak mój bohater.
Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Tak, wydaje mi się, że sztuka tego wymaga. Sztuka.Wszystko zależy od relacji, od partnera, od oczekiwań, od tego, jakie ma się priorytety. Myślę, że jak się przetrwa coś takiego, to związek wychodzi z takiej próby silniejszy. Mówię mojej dziewczynie, również aktorce, że czekam na moment, kiedy dostanie rolę, która ją tak pochłonie, że się w niej zatraci. Jestem gotowy, żeby dać jej ten czas na wchodzenie w postać, na szukanie w sobie emocji.Wiem, że wtedy najważniejsza będzie sztuka, i myślę, że jestem gotowy zmierzyć się z tym, by dać jej przestrzeń dla siebie.By zejść na drugi plan. Czasami tak trzeba, by zrobić postać.Często nie jestem zadowolony ze swojej pracy.Widzę, kiedy gram.Uczę się różnicy między patrzeć a widzieć. Ja nie mogę grać, że widzę. Ja po prostu muszę zobaczyć. Jak oglądałem „Jesteś bogiem”, to miałem problem, żeby się z tym utożsamić. Ja siebie tam nie widzę.
A co widzisz?
Widzę dzieło. Kogoś, kto to robi. Mam to od czasu filmu Maćka Pieprzycy. Myślę, że to się łączy w wiarą. Jestem osobą wierzącą, jak grałem u Maćka, powiedziałem sobie: Panie Boże, wiem, że gdzieś tam jestem ja, a teraz daję sobie czas, żeby być kimś innym. Potem dam sobie czas i będę walczył o to, żeby znów być sobą. Pod koniec realizacji filmu Maćka były takie dni zdjęciowe, że znosili mnie z planu. Myślałem, że nie dam rady, ale słyszałem głos w głowie, który mówił, że mogę sobie na to pozwolić.A potem dam radę wrócić. I wciąż się tego uczę.
„Jesteś bogiem” to też film oparty na faktach. Świadomość, że postaci, które zainspirowały twórców, są prawdziwe, jest ważna dla aktora?
To pomaga. Masz świadomość, że potem będzie ktoś to oglądał,weryfikował, utożsamiał się. Jeżeli wiesz, że ktoś przeżył historię, którą grasz, i możesz czerpać z tej energii, to nie sposób tego przecenić.To jest najciekawsze, co możesz potem przenieść na scenę lub na ekran.Z drugiej strony czytałem komentarze po filmie „Jesteś bogiem”. Ludzie, fani hip-hopu i Paktofoniki, zarzucali mi, że nie jestem fizycznie podobny do Rahima.Tego nie rozumiem, bo przecież ja nie jestem tą postacią, nie jestem Rahimem. Szukałem podobieństw na innym poziomie niż fizyczność. Ludzie szukają zbyt oczywistych powiązań. Wierzę jednak, że widz jest inteligentny i bystry, i jeśli uprawiasz ten zawód w sposób wiarygodny,w zgodzie z sobą, to publiczność jest z tobą, ponieważ ci wierzy. I to jest super, bo wtedy ty też zaczynasz sobie wierzyć i ten zawód cię niesie.
Film Leszka Dawida był punktem zwrotnym?
Coś się zmieniło, jest łatwiej? A może trudniej – świat się o ciebie upomina, a przecież ty wolisz tego świata unikać. Jest łatwiej.Wiem,w jakiej sytuacji są moi koledzy z roku, którzy mają swój potencjał, ambicje, a nie dostali takiej szansy jak my w „Jesteś bogiem”. Cały czas się boję, że przyjdzie moment, że nic nie będzie.W niedzielę mam zdjęcia i już nie śpię po nocach, zastanawiam się, czy dam radę.Czy uratuję prawdę tej sytuacji, czy raczej zacznę coś udawać. Nie chcesz grać, chcesz być, ale do tego trzeba sobie zaufać.Z jednej strony koledzy zazdroszczą, a ja czasami zazdroszczę im, że nie robią, nie grają i nie mają tych problemów. To takie koło bez wyjścia. Jednak wierzę, że propozycje przychodzą do ciebie w odpowiednim momencie. Nie wierzę w karierę – nie ma szczebli, po których się wspinam, nie ma czegoś, do czego zmierzam.
Naprawdę? A gdybym jednak zapytała: Dawidzie, dokąd zmierzasz?
Nie wiem.Zmierzam tam, gdzie jest coś ciekawego do zrobienia.
Czyli? Co dalej?
Sam się nad tym zastanawiałem. Miałem propozycję występowania w telewizjach śniadaniowych. W znanym programie pana Kuby W. Nie czuję tego.Widzę aktorów, którzy chodzą do takich programów, by promować spektakle i filmy.To się rzadko udaje. Ja nie jestem w ogóle asertywny, więc raz już wystąpiłem w takim show. Nie wiedziałem, co odpowiadać na zadawane mi pytania, byłem dość zażenowany całą sytuacją.To nie była rozmowa, ale wzajemne narzucanie sobie swoich systemów wartości. Ja tak nie działam, niezręcznie czuję się w takich okolicznościach. Oczywiście, cały czas dorastam, zmieniam się, staram się podchodzić do tego wszystkiego profesjonalnie, więc powraca do mnie pytanie, czy zdobyłbym się raz jeszcze, by na przykład promować w ten sposób film Maćka Pieprzycy, kiedy przyjdzie właściwy czas.
I?
Czasami ktoś czeka, np. po przedstawieniu „Nietoperz”w TR Warszawa,w którym również wcielam się w niepełnosprawnego bohatera. Czasami ktoś zaprasza do programu osobiście, czasami przez agencję, czasami napisze e-maila.
Jak pertraktacje?
Często ich nie ma.Uciekam.