Największą wartością "Ostatnich świadków" są bohaterowie. Aleksijewicz potrafi szukać i słuchać, pisarce udało się dotrzeć do niezwykłych postaci i skłonić swoich rozmówców do szczerej, głębokiej opowieści.

To nie jest tak, jak suponują niektórzy recenzenci, że książka Swietłany Aleksijewicz zasługuje na uznanie, bo białoruskiej pisarce i reporterce jako jednej z pierwszych udało się opisać wojnę z dziecięcej perspektywy bez zwyczajowo towarzyszącego takim opowieściom patosu. Odbrązowionych, hiperrealistycznych, porażających czytelnika dosłownością opowieści wojennych literatura polska i światowa odnotowuje bardzo wiele – by trzymać się tylko naszego podwórka, wspomnę o okupacyjnych tekstach Ryszarda Kapuścińskiego czy o prozie Bogdana Wojdowskiego i Henryka Grynberga przefiltrowanej przez holocaustowe doświadczenia autorów.

Największą wartością „Ostatnich świadków” są bohaterowie. Aleksijewicz potrafi szukać i słuchać, pisarce udało się dotrzeć do niezwykłych postaci i skłonić swoich rozmówców – dojrzałych ludzi, sierot wojny, którym nazistowski terror zabrał rodziców, dom i dzieciństwo – do szczerej, głębokiej opowieści, którą potem sfastrygowała w literaturę. „Co byś chciał znaleźć pod sosną: cukierki czy ciastka? Kawałek chleba?” – pytają partyzanci. „Garść naboi”– odpowiada cytowany przez autorkę dziesięcioletni wówczas Sasza Kawrus. Aleksijewicz próbuje w swoich bohaterach na nowo obudzić wyobraźnię dziecka. Okazuje się, że wojna zmienia życie, ale nie zmienia dziecięcej pamięci, która niezależnie od doświadczanych wydarzeń opiera się na szczegółach. Wojna widziana oczami dziecka jest zmysłowa, ma smaki, kolory i zapachy, tyle że najczęściej są to kolory, smaki i zapachy krwi, śmierci i palonego ludzkiego mięsa.

Ostatni świadkowie | Swietłana Aleksijewicz | przeł. Jerzy Czech | Czarne 2013 | Recenzja: Cezary Polak | Ocena: 4 / 6