"Wróg numer jeden" to zwycięstwo Kathryn Bigelow. Amerykańska reżyserka omija wszelkie pułapki związane z podjęciem kontrowersyjnego tematu.

Film o polowaniu na Osamę bin Ladena bynajmniej nie daje się sprowadzić do roli propagandowej agitki. Bezkompromisowa wizja Bigelow zdezorientowała amerykańskich polityków i wywołała poruszenie po obu stronach ideologicznej barykady. Republikanie zarzucają reżyserce potraktowanie zabójstwa bin Ladena jako pretekstu do stworzenia pomnika dla prezydenta Obamy. Demokraci natomiast mają do Bigelow pretensje o rzekomo nadmierne akcentowanie roli, jaką w schwytaniu terrorysty odegrały stosowane przez agentów CIA tortury. W swojej ocenie działań podjętych przez amerykańskie służby wywiadowcze reżyserka unika jednak zarówno bezkrytycznej pochwały, jak i naiwnego potępienia. Ukazane w filmie Bigelow brutalne metody służb specjalnych wzbudzają dyskomfort, lecz jednocześnie wydają się jedyną drogą do wykonania kluczowego dla fabuły zadania.

Opierająca się ponoć na informacjach uzyskanych bezpośrednio od agentów CIA reżyserka nie boi się stawiania niewygodnych tez. Bigelow wprost odnosi się chociażby do istnienia tajnych amerykańskich więzień na terenie Polski. Wyrażana przez reżyserkę odwaga nie prowadzi jej jednak w stronę taniej sensacyjności. W filmie Bigelow próżno szukać widowiskowych efektów specjalnych, podniosłej muzyki i patriotycznego patosu. „Wróg numer jeden” bardziej niż hollywoodzką superprodukcję przypomina kontemplacyjny kryminał w stylu „Zodiaka” Davida Finchera. Zgodnie z tym tropem Bigelow oferuje widzom drobiazgowe sprawozdanie ze śledztwa prowadzącego ostatecznie do ujęcia bin Ladena. Reżyserka zagląda z kamerą do gabinetów szefów CIA, podsłuchuje tajne narady i przybliża podejmowane zza biurka decyzje. Pozornie nieefektowna fabuła w rzeczywistości przyjmuje konstrukcję misternej układanki. W cieniu wielkich spraw kryją się drobne szczegóły, których dostrzeżenie pozwoli bohaterom na osiągnięcie upragnionego celu.

Zbędnego efekciarstwa udaje się uniknąć Bigelow także w ostatniej części filmu. Sekwencja zabójstwa bin Ladena dokonanego przez elitarny oddział amerykańskich żołnierzy została utrzymana w stylu paradokumentalnej rekonstrukcji. Choć komandosi pojawiający się w pakistańskiej willi terrorysty pozostają dla nas zupełnie anonimowi, jesteśmy w stanie bez przeszkód wczuć się w ich położenie. W końcowych partiach filmu Bigelow znakomicie udaje się oddać zaczerpniętą rodem z thrillera atmosferę suspensu. Prowadzący do rozładowania napięcia akt egzekucji bin Ladena nie stanowi jednak pretekstu do nadmiernej celebracji. W oczach komandosów urasta po prostu do rangi profesjonalnie wykonanego zadania.

Samo zabicie terrorysty nie oznacza rozwiązania akcji. Zgodnie ze swoim feministycznym zacięciem Bigelow najważniejszą bohaterką filmu czyni młodą agentkę CIA. Maya najpierw wywalczyła swoją pozycję w nieprzyjaznym, męskim środowisku, a później doprowadziła przełożonych na trop kryjówki bin Ladena. Bigelow wyraźnie sympatyzuje ze swoją bohaterką, lecz w jej losie dostrzega również materiał na przestrogę. W postawie Mai determinacja miesza się z obsesją, a poczucie misji prowadzi do uzależnienia od wykonywanego zadania. Całkiem możliwe, że po powrocie do kraju kobietę ogarnie to samo poczucie pustki, które stało się udziałem żołnierzy z „Hurt Lockera”. Bigelow raz jeszcze przypomina, że triumf na froncie może oznaczać dopiero początek wojny z własną psychiką.

Wróg numer jeden | USA 2012 | reżyseria: Kathryn Bigelow | dystrybucja: Monolith | czas: 157 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6