W swojej replice na moją odpowiedź, p. Radziejowska, kierowniczka delegatury zewnętrznej Instytutu Pileckiego w Berlinie, po raz kolejny próbuje dezawuować moje badania. Głównie ma żal o to, że nie odnoszę się do jej - rzekomo rzeczowych argumentów. Rzeczywiście, nie traktuję p. Radziejowskiej jako samodzielnej badaczki, lecz jako urzędniczkę państwową, atakującą niezależnych badaczy Zagłady w ramach wykonywania swoich obowiązków służbowych i dlatego też nie mam specjalnej ochoty wchodzić z nią w polemikę. Moje słowa, które p. Radziejowska odbiera jako argumenty “ad personam”, należy traktować jako “argumenti ad institutionem”, czyli wobec instytucji, której autorka jest pracownicą.

Wysyłając mój poprzedni komentarz do słów p. Radziejowskiej, zaznaczyłem w liście do redakcji, że nie będę już więcej angażował się w wymianę z osobą, która nie ma w mojej dziedzinie żadnego dorobku. Zwróciło się do mnie jednak kilku historyków, których zdanie sobie cenię, prosząc mnie, żebym się do zarzutów odniósł - ze względu na to, że DGP jest pismem cieszącym się świetną opinią, którego czytelnicy zasługują na więcej. Tytułem przykładu, odniosę się wobec tego do kilku “argumentów” p. Radziejowskiej.

1. Pisze Radziejowska: “Czytelnik rozdzialu o powiecie wegrowskim w „Dalej jest noc” nie dowie sie, że żaden z wymienionych przez niego zbrodniarzy z Węgrowa i okolic, a także wielu innych, o których informuja niemieckie dokumenty śledcze, nigdy nie stanął przed sądem”.

Istotnie, czytelnik się tego nie dowie, bo moja praca nie dotyczy niemiecko-niemieckich rozliczeń po wojnie, tylko losu Żydów powiatu węgrowskiego podczas wojny. Jeżeli p. Radziejowska chce napisać o tym książkę, to materiału jest w bród - ale nie ma to nic wspólnego z tematem moich badań. Tego rodzaju zarzut świadczy wyłącznie o złej woli autorki. Równie zasadny byłby zarzut, że nie piszę np. o utrwalaniu władzy ludowej po 1945 r.

2. Pisze Radziejowska: “Grabowski przytacza w aneksie do „Dalej jest noc” imienna liste 26 niemieckich funkcjonariuszy, którzy mieli odpowiadac za zbrodnie na terenie powiatu wegrowskiego, a na mapie zaznacza tylko dwa posterunki, w których stacjonowaly niemieckie formacje. W ten sposób czytelnik moze odniesc wrazenie, ze caly aparat terroru stanowily podporzadkowane okupantowi granatowa policja i ochotnicza straz pozarna oraz polscy mieszkańcy”.

Jest to szczególnie paskudna insynuacja gdyż wspomniana imienna lista dotyczy wyłącznie funkcjonariuszy ORPO (żandarmeria) i PPK (części SIPO, czyli służby bezpieczeństwa). Nigdzie, w żadnym miejscu nie twierdzę, że lista ta zawiera “cały niemiecki aparat terroru”. Czytelnik też takiego wrażenia nie odniesie - wbrew temu co insynuuje Radziejowska - gdyż raz po raz podkreślam, że siły niemieckie przeznaczone do zniszczenia lokalnych wspólnot żydowskich były znacznie większe - i że z reguły pojawiały się na terenie powiatu “zadaniowo”, spoza jego terenu.

Piszę o tym np. na stronach 416-417 gdy omawiam technikę działań “komand likwidacyjnych” przysyłanych spoza terenu powiatu. Natomiast na stronach 417-420 omawiam szczegółowo - co do każdego nazwiska) skład osobowy i techniki operacyjne żandarmerii rozlokowanej na terenie powiatu. Piszę o dwóch posterunkach - jeżeli p. Radziejowska zna jakieś inne posterunki ORPO na terenie przedwojennego powiatu węgrowskiego , który jest przedmiotem moich badań, to będę wdzięczny.

3. Dalej Radziejowska pisze, że przecież w pacyfikacjach Żydów brali udział Niemcy z Sonderdienst oraz Ukraincy z załogi obozu w Treblince. W oczywisty sposób sugeruje to, że do tych odziałów się w książce nie odnoszę, pomniejszając tym samym udział Niemców w wymordowaniu węgrowskich Żydów. Znów, jest to niegodna insynuacja, która stała się już wcześniej trademark urzędników od historii z IPN.

Tymczasem, na stronach 421 - 422 piszę: “Wyliczając siły, które już niebawem miały zostać zaangażowane do likwidacji miejscowych gett, nie wolno pominąć ukraińskich policjantów pomocniczych (Trawniki-Männer) z załogi obozu pracy w Treblince. To właśnie w Sokołowie Podlaskim akcją likwidacyjną dowodził sturmbannführer SS Theodor van Eupen, komendant wzbudzającego w całej okolicy powszechny strach obozu pracy (Arbeits Erziehungs Lager, AEL) Treblinka I. Według wielu świadków — zarówno Niemców, jak Polaków — van Eupen dowodził likwidacją Sokołowa i osobiście mordował Żydów na ulicach miasteczka. Wraz z nim do akcji likwidacyjnej w okolicach Sokołowa i Węgrowa oddelegowano pewną liczbę tzw. hiwis (ukraińskich policjantów pomocniczych) z podległej mu załogi obozu. W jednym niemieckim świadectwie jest również mowa o obecności oddziału złożonego z Estończyków, ponieważ jednak nie udało się potwierdzić tego w innych źródłach, informację tę należy traktować z dużą ostrożnością.”

Po raz kolejny do ukraińskich oddziałów i Sonderdienstu odnoszę się na stronie 489: “Obóz pracy w Karczewie zlikwidowano jednak niedługo po akcji w Węgrowie i Sokołowie. Według polskiego świadka, w obozie znajdowało się 1500 Żydów (liczba ta wydaje się mocno zawyżona); zostali oni wymordowani przez specjalny oddział (złożony z Ukraińców i funkcjonariuszy Sonderdienst) pod dowództwem zastępcy sokołowskiego starosty Gramssa dr.Hermanna. Kolejny raz wspominam o obecności Sonderdienstów na terenie powiatu na stronie 532 (przypis 386) oraz na stronie 419, gdy cytuję jednego z przesłuchiwanych wiele lat po wojnie Niemców..

4. Radziejowska insynuuje dalej:: “Do tego nalezy dodac administracje niemiecka, zajmujaca sie rabunkiem czy wyzyskiem gospodarczym, urzedników i biurokracje. Dzis mapa terroru jest zatarta, a pozostali na niej jako wyrazne punkty tylko polscy policjanci granatowi oraz straz pozarna”.

Trzeba ogromnego ładunku złej woli oraz pisania “pod tezę”, aby zarzucić mi , że nie uwzględniam niemieckiej administracji cywilnej. Poświęcam jej mnóstwo miejsca. Żeby nie być gołosłownym, odsyłam czytelników DGP do stron: 397 (omówienie personelu oraz struktury władz cywilnych okupanta), do stron 405-407 oraz 423-424 - gdzie znajduje się szczegółowy opis działań niemieckich władz cywilnych zmierzających do zaostrzenia polityki antyżydowskiej, bądź też przygotowań do likwidacji gett powiatu. Na stronie 430 piszę o osobistym udziale starosty niemieckiego (szefa niemieckiej administracji cywilnej) w likwidacji getta w Sokołowie. Dalej, na stronie 459-460 omawiam rolę niemieckich władz cywilnych w utworzeniu “dzikiego” getta wtórnego w Węgrowie. I tak dalej, przykłady można by mnożyć, ale w pewnym momencie ręce opadają.

5. Na koniec inny zadziwiający zarzut p. Radziejowskiej: “Z blisko 40 relacji dotyczacych Wegrowa i okolic szesc osób doswiadczylo pomocy ze strony strazaków lub granatowych policjantów. W obszernym zeznaniu Cyry Rubinstein zlozonym w latach 60. w Tel Awiwie, opisujacym przebieg akcji likwidacyjnej Wegrowa 22 wrzesnia 1942 r., granatowa policja i straz pozarna nie pojawia sie w ogóle.”.

No i co to ma znaczyć, że “granatowa policja nie pojawia się w ogóle” w zeznaniu Cyry Rubinstein?! Jakie wnioski możemy z tego milczenia wyciągnąć? Że granatowa policja nie brała udziału w prześladowaniu Żydów? A może raczej na tym, że straumatyzowany świadek Zagłady skupił się na innym fragmencie własnej tragedii? Sceptyków, którzy nadal chcieliby wierzyć urzędniczce Instytutu Pileckiego, odsyłam do niezwykle ważnego świadectwa Shragi Bielawskiego, które często cytuję w książce. W krótkiej relacji złożonej zaraz po wojnie Bielawski również nie wspomniał o granatowej policji (ani o strażakach). Ale poświęcił im dziesiątki stron, dziesiątki przerażających stron, w swoich wydanych później wspomnieniach. Za tego rodzaju interpretację “milczenia “ w materiale źródłowym studenci pierwszego roku historii wylatują z zajęć.

Do reszty zarzutów , przykro mi, ale się tu nie odniosę - z tego prostego względu, że zajęłoby mi to kolejnych kilka dni, które wolę poświęcić pracy naukowej. Natomiast czytelników DGP uczulam na to, że technika “polemiki” stosowana przez p. Radziejowską jest doskonałym przykładem “wojny podjazdowej” prowadzonej przez urzędników IPN - a teraz też , jak widać, Instytutu Pileckiego - z badaczami, których prace nie wpisują się w prowadzoną topornie politykę historyczną państwa. Technika ta polega na “czesaniu przypisów”, insynuowaniu zaniechań i przemilczeń, rzucając tym samym cień na rzetelność autora. Jest rzeczą smutną, że pieniądze polskiego podatnika idą na tak politowania godną działaność.

Jan Grabowski, Profesor Historii, University of Ottawa Fellow, Royal Society of Canada