Pytała pani o pogardę. Nie czuję jej. Po prostu staram się być jak najdalej od ludzi, którzy wybrali tę władzę – mówi Krzysztof Daukszewicz.
Dziennik Gazeta Prawna
Robi pan politykę?
Nie, kabaret.
Wszystko, żeby PiS ludziom obrzydzić.
Z polityką i z satyrą jest tak, że są osoby wyraziste oraz rozmydlone. I jak się weźmie PiS i PO, to w PiS są osoby wyraziste, a w PO rozmydlone. Do tych z Platformy nie ma się czym przyspawać. I rzadko się podkładają.
Głosowali za podwyżkami dla parlamentarzystów. Zająknął się pan na ten temat?
DGP
Nie tylko zająknąłem, ale też kilka zdań powiedziałem. No, ale z tego nie można zrobić piosenki, wiersza, programu. Co najwyżej jeden żart, minutę komentarza. Natomiast jak Ryszard Czarnecki nieistniejącym fiatem punto w wersji cabrio jedzie w lutym z Jasła do Brukseli, to ja mam pięć minut programu. Ja od razu widzę, jak on jedzie, jak on się odmraża na stacji benzynowej... To zapładnia wyobraźnię.
I śmieszy pana?
Śmieszy. Czarnecki mnie nieustannie śmieszy.
Jest europosłem, reprezentuje Polskę.
I to jest nieszczęście, że reprezentuje. PiS i cała Zjednoczona Prawica dostarcza żartów praktycznie codziennie, bo ma polityków wyrazistych oraz jednocześnie głupich. Do tego nieustannie kombinujących. Profesor Jadwiga Staniszkis mówi, że jak słyszy, że ABW zamknęło grupę przestępczą, to sprawdza, czy mamy jeszcze rząd. Myśli pani, że gdyby polityka znormalniała, to pozbawimy się głupoty i kołtuństwa? Przecież ojciec dyrektor co jakiś czas będzie powtarzał żarty w rodzaju, że plemniki duszą się w prezerwatywie i wtedy umierają ich duszyczki, a rzecznik praw dziecka, że dzieciom podawane są tabletki na zmianę płci. Nie żałowałbym, gdyby Polska stała się mądra, praworządna, normalna.
Połowa społeczeństwa uważa tak jak oni.
Napisałem „List do Hrabiego”, jest w książce „Nareszcie w Dudapeszcie”. Zaczyna się tak: „U nas, panie Hrabio, jest teraz coraz bardziej normalnie. Zaczynamy znowu żyć według od wieków sprawdzonych tradycji. Nienawidzimy Niemców, lekceważymy Czechów, nie zauważamy Słowaków, Ukraińców traktujemy jak uchodźców z Afganistanu, pamiętając jednak, że są spod znaku Tryzuba, i w dalszym ciągu rządzą nami Żydzi – i mówią to ci, którzy nami rządzą”. A ja czekam na inną normalność. I może doczekam, może do dziewięćdziesiątki dociągnę, bo Daukszewicze są długowieczni. I będę sobie wtedy spokojnie żył. Co jakiś czas tylko wymyślę jakąś śmieszną historyjkę. Na razie to historyjki same się do mnie pchają. W dzień, kiedy zmarł Krzysztof Penderecki, zadzwoniła do mnie znajoma z Krakowa. Stało towarzystwo przed sklepem spożywczym. Wpuszczali parami, bo pandemia. Był wśród nich menel wyglądający na osobę z życia artystycznego. Jazzman albo filharmonik. Jedna z babinek zaczyna jojczyć, iż to wielka szkoda, że dziś zmarł mistrz Penderecki, że nie będzie miał takiego pogrzebu, na jaki zasłużył. I tu się odzywa menel: „Mistrz Penderecki miał wielkie szczęście, że umarł właśnie dziś, bo nie będzie miał ministra Glińskiego na pogrzebie”.
I znowu antypisowskie dowcipy.
Nie dowcipy, tylko fakty.
W końcu pan doczekał czasów, kiedy Polska jest silna, wstała z kolan.
Mam wrażenie, że wstając z kolan, od razu upadła na głowę.
Rozmawialiśmy osiem lat temu, kiedy rządziła PO, nie było jeszcze żadnych ośmiorniczek, żadnych zegarków ministra Sławomira Nowaka.
A już wtedy mówiłem, że władzy nie lubię. Żadnej władzy nie lubię.
Kiedyś popierał pan Bronisława Komorowskiego.
Na początku tylko. Na początku to każdy wygląda dobrze.
Andrzej Duda w 2015 r. też?
Niekoniecznie. To był ten przypadek, że nie. Ale jedyny. Gdybym miał wrócić do przeszłości, tobym chyba ponownie wybrał Aleksandra Kwaśniewskiego. Patrząc na tę całą plejadę prezydentów, których przeżyliśmy, to najmądrzejszy z tego całego towarzystwa był właśnie on. Pomimo że się wywodził z socjalizmu. Lechowi Wałęsie od razu padło na głowę, Lech Kaczyński wiadomo, Komorowski byle jaki. A Duda, już powiedziałem. Trwam w tym przekonaniu nielubienia władzy do chwili obecnej. Cały czas mnie to trzyma. Zresztą, nie ma kogo lubić. I na dodatek, nie ma za co, czyli mam kumulację. Jedyna władza, którą byłem zafascynowany, to ta, kiedy Tadeusz Mazowiecki został premierem. Same początki wolnej Polski. Proszę zobaczyć, jak wyglądał wtedy Sejm. Złożony z ludzi inteligentnych, mądrych i wykształconych. Do tego ideowców. A później z Sejmu na Sejm wszystko powoli dziadziało, dziadziało i dziadziało. Ci mądrzy zobaczyli, że z ich umysłami nie ma czego tam szukać. Ich miejsca zaczęli zajmować coraz więksi karierowicze. I teraz naprawdę nie ma w Sejmie już kogo słuchać. Pani Magdo, ależ wpadliśmy w nastrój. Może załóżmy maseczki i rozejdźmy się do domów?
Nie, jeszcze pan musi wytrzymać. Z wyborów na wybory zmniejsza się ta grupa ludzi, która nie lubi władzy.
Jest takie ukraińskie powiedzenie, że przekonania polityczne zaczynają się od tego, jak wygląda stan lodówki. Teraz stan lodówki jest w miarę przyzwoity, więc mamy to, co mamy. Za socjalizmu, w którym żyłem dłużej niż pani, towarzysz Gomułka mówił: „Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i masy pracujące miast i wsi”. A w tej chwili obecną partię rządzącą popierają masy niepracujące. Ci ludzie dostają od władzy pieniądze pod różną postacią, 500+, 300+, 13. emerytura i nie wiem co tam jeszcze.
Pogarda przez pana przemawia.
Nie, nie pogarda.
Jeździ pan dużo po Polsce, to widzi pan, że wiele rodzin wyszło z ubóstwa.
Widzę, że tym, którym się do roboty nigdy nie paliło, nadal się nie pali. Kiedyś ledwo wiązali koniec z końcem, teraz nagle poczuli się krezusami. Dostają pieniądze za nic, a to jest tak, jakby im manna z nieba spadała. Nie mają żadnej motywacji, żeby wziąć się do pracy. Masy niepracujące obecną partię władzy będą popierać do końca.
Są i potężne masy pracujące popierające obecną władzę.
Pytała pani o pogardę. Nie czuję jej, mam tylko brak szacunku dla bylejakości. A bylejakość to ten Dudapeszt, który teraz mamy. To prezydent Duda, to ludzie, którzy rządzą Polską. Mamy ich, bo dużej części ludzi się spodobali. Ale staram się być od nich jak najdalej. Chodzi o to, że z nimi się nie pogada. Działają jak sekta. Nie uznają żadnych argumentów. Ja się mogę kłócić o różne rzeczy, a z nimi się już nie pokłócisz. Tu jest wóz albo przewóz, więc co ja mam z nimi robić? Oni są w innym miejscu, w innym świecie, w Dudapeszcie. Człowiek wykształcony, mający zawód i własne zdanie obecnej władzy tylko przeszkadza.
O sobie pan mówi?
Też. Jej są potrzebni ludzie bezwolni, tacy, którzy się na wszystko zgodzą, i tacy, którzy najlepiej w międzyczasie zrobili jakiś finansowy przekręcik, żeby ich minister Ziobro miał w kartotece i od czasu do czasu mógł pogrozić paluchem: nio, nio, nio. Tacy będą jedli z każdego koryta, które im się podsunie pod nos. A ci, którzy mają swoje zdanie i swoją wartość, długo nie posiedzą, bo nie wytrzymają. I tak to się turla. Proszę spojrzeć na ministra Jacka Czaputowicza, który do niedawna kierował Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Wygłosił orędzie w „Rzeczpospolitej”. Powiedział, że w MSZ nie ma w zasadzie nikogo, kto się zna na dyplomacji. Ja wierzę, że znają się chociaż ci, którzy przekładają akta w piwnicznym archiwum. Czaputowicz nie wytrzymał również z tego powodu, że z każdą sprawą trzeba lecieć na Nowogrodzką i pytać wodza o decyzję. Podobno jeśli chodzi o Białoruś, to najpierw, przez cztery dni, sprawdzano, gdzie ta Białoruś leży. W tym czasie Litwa nas wyprzedziła, jeśli chodzi o zaangażowanie w sprawy sąsiedzkiego państwa rządzonego przez dyktatora. Nie chcę pani martwić, ale w każdym resorcie może być katastrofa. W Ministerstwie Cyfryzacji nie ma ludzi, którzy się znają na cyfryzacji, w Ministerstwie Środowiska na środowisku i tak dalej. Paru ministrów pewnie jeszcze o tym powie, ale najpierw musi odejść z roboty. Szczerze mówiąc, to chciałbym, żebyśmy już sięgnęli dna i zaczęli się powoli odbijać.
Nie sięgamy?
Nie wiem.
Myślałam, że artyści wiedzą, że mają trzecie oko.
Może mają, ale mi się nie otwiera. Proszę zadać mi jakieś trudniejsze pytania, w rodzaju, dlaczego ta książka, dlaczego z synem...
A nie, takich nie zadam. Co z tą Polską?
Syn mnie podpuścił do jej napisania. Wyemigrował na czas pandemii na Mazury. Zajmuje się psami ze schroniska. Teraz zabrał dwa malutkie. Ma odchować. Nowi właściciele już czekają. W którymś momencie zaczęliśmy korespondować i powstała z tego książka. W efekcie będzie pisał własną. Zresztą, wszystko się pięknie składa. Moja żona oddała do wydawnictwa powieść biograficzną, a nasza córka wysłała do wydawnictwa bajkę terapeutyczną.
Panie Krzysiu, o Polskę pytam.
To jest właśnie Polska. Napisałem tekst „Światłość wiekuista”. Zaczyna się tak: „Jam jest Pan wasz, który was wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Przybywam, żeby oznajmić wam, że do dziesięciu przykazań, których winniście przestrzegać, doszło jedenaste. Te przykazania brzmią tak...”. I wymienia dziesięć starych. A potem mówi: „Przykazanie jedenaste brzmi: te dziesięć przykazań dotyczy także stanu duchownego”. To jest moje marzenie, jeśli chodzi o Polskę. Ktoś w zeszłym roku opowiedział mi taką historię. Rzecz dzieje się gdzieś na Podlasiu. Msza. I jakiś chłopczyk z ADHD wystartował z ławki. Lata po kościele. Przelatuje koło konfesjonału. Zajrzał. Poleciał, wrócił. I mówi do księdza: „Za co siedzisz?”. Tu jest bardzo dużo tego typu anegdot. Ci, którzy czytali, mówią, że już dawno się tak nie uśmiali. A co z tą Polską, to nie wiem.
Pan debiutował 45 lat temu.
Wtedy, kiedy wolności jako takiej nie było.
Ale śmiał się pan publicznie, a teraz śmieje się pan tylko prywatnie.
Teraz śmieję się publicznie w prywatnej telewizji. Kiedyś śmiałem się publicznie też w publicznej telewizji. I za PRL, i później. Do 2005 r. Za pierwszego PiS z publicznej telewizji mnie wymieciono. Chociaż pierwsze, co się stało, to mnie wymietli z publicznych rozgłośni radiowych.
Ale przecież potem przyszła Platforma.
Ale już do telewizji publicznej nie wróciłem. W tej chwili nawet, gdyby mnie zapraszali, siłą ciągnęli, końmi, tobym się zaparł i konie nie dałyby rady. I nie, nie chodzi o to, że nie mam co mówić, bo mam. Tylko wstyd tam cokolwiek powiedzieć. Wstyd byłoby się tam pokazać.
Za komuny nie było wstydu?
Za komuny nie było wyboru. Poza tym często cenzorzy byli uczciwi w tym, co robili. Miałem cenzora, Janusza Czarkowskiego, który w zasadzie pomagał mi teksty pisać. Mówił: „Krzysiek, to ci wytną, ale pokombinuj tak i tak”. Jak mój kabaret Gwuść już się rozjeżdżał po Polsce i wygraliśmy takie kryształowe wiadro, to wypełniliśmy je w połowie wódką, a w połowie cytronetą. Od tego czasu odrzuca mnie już na samo słowo „cytroneta”. Wiadro było tak wielkie i ciężkie, że się nie dało podnieść, więc wszyscy siedzieli naokoło i chłeptali. Pamiętam, jak mi się urywał film, a obok mnie siedział tenże cenzor i śpiewał: „Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego”. Teraz byłoby trudno napić się z cenzorem z telewizji publicznej. Zaraz pani powie, że w Polsce nie ma cenzury. Jest cenzura. Kiedyś było tak, że jeżeli cenzor coś klepnął, to można było to mówić i śpiewać. Janusz mnie nauczył dość perfidnej metody. Mówił: „Jak chcesz, żeby się ciebie nie czepiali, to przepisz na czysto wszystkie poprawki cenzorskie i mów cenzurze, że nie chcesz mieć skreśleń w dokumentacji, bo jesteś porządny człowiek”. Jeździłem więc po kraju z egzemplarzem niepociętym, czyściutkim. Dzięki temu i mówiłem, i śpiewałem to, co chciałem. W tej chwili, w takim radiu publicznym czy w publicznej telewizji cenzorem jest każdy. Każdy, kto chce przeżyć w tych instytucjach. Zaczęło się już dość dawno. Jeszcze ja tego doświadczyłem. Nie, nie w komunie, w wolnej Polsce. Koledzy redaktorzy wymyślili taki numer. Mówili: „Panie Krzysiu, proszę przysłać tekst”. Wysyłałem. Ale jak tekst nie odpowiadał ideologicznie, to dzwonił pan redaktor i mówił: „Panie Krzysiu, bardzo przepraszamy, ale zmieniła się koncepcja programu”. No i weź udowodnij, że koncepcja się nie zmieniła. A w tej chwili, to po prostu się nie zaprasza do TVP takich, którzy mogą być nie po myśli, nie podoba się, to won, więc nie ma powodu, żeby przyzwoity człowiek tam występował.
Marcin Wolski, Jan Pietrzak potrafią patrzeć szerzej.
Pani sobie cały czas żartuje. Marcin Wolski, gdyby nagle się okazało, że PiS nie ma, a reanimowało się PZPR, i daje mu te same pieniądze za występy w propagandowej TVP, to on by szybko sobie przypomniał, że należał do tej partii, że jej zawsze sprzyjał, że był sekretarzem. Natomiast Janek Pietrzak... Grałem w Kabarecie Pod Egidą ze trzy lata. I Janek w pewnym momencie uwierzył, że jest mesjaszem i niestety tak mu zostało do dzisiaj.
Za PRL uwierzył?
Oczywiście. Zaczęło się od piosenki „Żeby Polska była Polską”, którą wykonał na festiwalu w Opolu w 1981 r. To był pierwszy moment. A drugi, już w wolnej Polsce, kiedy postanowił zostać prezydentem Rzeczy pospolitej. Brałem udział w kilku koncertach, które organizował w amfiteatrach.
W ramach kampanii wyborczej?
Z tej perspektywy tak to może wyglądać. Wtedy to były duże koncerty. Ludzie przychodzili, a on pytał: „Wybierzecie mnie na prezydenta?”. Oni odpowiadali: „Wybierzemy”. I ci, którzy tak krzyczeli, to go wybrali, ale okazało się, że to 1 proc. głosującego społeczeństwa. Janek żył w przekonaniu, że coś może w tym kraju znaczyć. Szybko się okazało, że i ta obecna władza też go w pewnym sensie olała. Spodziewał się np., że dostanie duże pomieszczenie, w którym będzie mógł organizować koncerty, grać.
Socjalistyczne myślenie.
Socjalne bym powiedział. On ma swoich zwolenników, wyznawców nawet, ale podobno już niewielką grupkę. Myślę, że cały czas wierzy w swoją misję. I w tym wszystkim mu Kaczyński i jego sekta przypasowali. Ja mam trochę inne spojrzenie na rzeczywistość.
Bogdan Borusewicz mówi, że za PRL, kiedy był wspólny wróg, łatwiej było o współdziałanie ludzi o różnych poglądach.
I my artyści, satyrycy byliśmy zjednoczeni w jednym, wielkim ulu. Nawet ci, którzy na nas donosili, byli z nami zjednoczeni. Tylko odszczepieniec mógł się z tego ula wyrwać. Wśród nas nie było osób kochających socjalizm. W każdym razie ja takich nie znałem. A w tej chwili wzięliśmy się i rozczłonkowaliśmy. Za komuny się jeździło, mieszkało się w tym samym hotelu, szło się na melinę, kupowało się straszne wynalazki w rodzaju Vistuli czy Bałtyckiej. A musi pani wiedzieć, że to były wódki, po których kac trzymał trzy dni.
Ale się piło.
A co się miało robić? Przecież trzeba było pić w komunizmie, bo to wredny ustrój. Zbieraliśmy się po pokojach, braliśmy instrumenty, śpiewaliśmy. W tej chwili... Od wielu lat nie pamiętam, byśmy po koncercie się zebrali, posiedzieli, pogadali, popili. Wszyscy jadą szybko do domu. Porozłaziła się integracja. Gdyby była, to być może dochodzilibyśmy do jakichś wspólnych wniosków.
I wroga nie ma.
Jest. Każdy go ma. Tylko jedni mają PiS, a drudzy PO. To się wykrystalizowało na maksa. Wróg jest namacalny.
A jednak. Pana wróg to PiS.
PiS nie mam za co kochać. Ale nie kocham też PO. Dla mnie to jest partia bez jaj, na razie.
Na razie?
Póki jej jaja nie odrosną. No, ale nie wgłębiajmy się w to. Ma powstać ten ruch Trzaskowskiego. Trzaskowski jest politykiem wyrazistym, no, ale raz mu już awaria „Czajki” zaszkodziła, a teraz drugi raz. „Czajkę” budowano już za czasów Lecha Kaczyńskiego.
I za Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Jak się coś takiego buduje, to nie na 15 lat. A tu, jakby w pośpiechu, jakby w sposób gówniany budowali. Wygląda na to, że cały czas coś się będzie sypać.
Pan żyje w bańce. TVN, „Szkło kontaktowe”, środowisko artystyczne, wszyscy sprzyjają opozycji.
Ja nie sprzyjam.
Politycy opozycji mają pretensje, jeśli dostają zbyt trudne pytania od dziennikarzy TVN24.
Powinni być mądrzejsi, toby dali radę z każdymi pytaniami.
Kiedyś „Szkło kontaktowe” to był oddech, dla wielu powiew normalności.
A teraz?
Teraz często ględzenie.
Ogląda nas przeciętnie między 700 a 800 tys. ludzi. To niemała liczba na program publicystyczny, który zaczyna się o godz. 22. I nie ma, że są wahania, że coś nam spada. To jest cały czas wierna widownia. Jest to jedyne miejsce, w którym mogę publicznie do mas pracujących powiedzieć to, co chcę, to, co myślę. I nikt nie ma do mnie pretensji.
To się nazywa wolność słowa.
Za komuny zrobiłem z Januszem Gajosem taki program „Hotel Nitz”. Zagraliśmy to w Hotelu Pod Różą w Krakowie i ubecja napisała, że to program na krawędzi prowokacji politycznej. Wtedy też decyzją władz egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Nowym Sączu zostały rozwiązane dwa kabarety nowosądeckie. W związku z tym napisałem piosenkę „Zadupie”, którą zaśpiewałem w Zakopanem, dedykując ją władzom nowosądeckim. I gdyby partia nadal rządziła, to do dzisiaj bym nie wjechał do Nowego Sącza i do całego nowosądeckiego regionu. Dostałem szlaban na zawsze, bo obraziłem Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. W tej chwili jeżdżę po Polsce, gram swoje, mówię swoje i się specjalnie nic nie dzieje. Czasami jakaś baba od ojca dyrektora wleci z parasolką albo chłop nagle podchodzi i rzecze: „Niech pan uważa, co pan mówi, bo pan źle skończy”. A ja do niego: „Wie pan co, ponad 40 lat temu to samo mi powiedział sekretarz partii w tym województwie. Czy przypadkiem to nie jest pan?”. Spojrzał na żonę, na mnie i przez zęby wycedził: „Głupi cham”. Potem odchodząc, już do żony: „A ja chciałem mu pomóc”. Sama pani widzi, że pojawiają się już domorośli cenzorzy, a cenzura w wielu mediach po prostu obowiązuje. Spora grupa widzów traktuje nas, „Szkło kontaktowe”, trochę jak Radio Wolna Europa. Proszę spojrzeć na tzw. wolne media w Polsce, na telewizje. U siebie na Mazurach musiałem sobie wykupić dostęp do telewizji, żeby móc oglądać TVN24. W telefon wmontowałem TOK FM. Przecież teraz jest tak, że jeśli człowiek chce się pomodlić, to włącza Program 1 Polskiego Radia, a jeśli chce posłuchać o polityce, to Radio Maryja. Katolickie radio uprawia politykę, a publiczne się modli.
A pan się naśmiewa.
Zastanawiałem się, jak skomentować w książce to, co się działo w czasie wyborów prezydenckich. Może jakiś wierszyk, może jakiś cytat głupawy. I nagle przebłysk. Przy dacie 28 czerwca, przy I turze wyborów jest tylko: „WYGRAŁA POLSKA”. A przy dacie 12 lipca: „PRZEGRALI NIEMCY”. I koniec. Co miałem się rozpisywać nad Dudą. Obserwuję go, obserwuję, co się w Polsce dzieje, słyszę, co ludzie mówią. Również dzięki temu, że mam radio CB w samochodzie.
Mobilki, mobilki, jak tam ścieżka na Warszawę...
Albo dwa trupki na rondku... Jadę z Katowic do Warszawy. Obok przejeżdża kolumna rządowych limuzyn. Odzywa się facet: „Pewnie prezydent poleciał”. Drugi dzidek na to, że to na pewno nie prezydent. Ten pierwszy pyta: „A skąd wiesz?”. Więc ten drugi: „Prezydent toby miał narty na dachu”. Uwielbiam CB. Czasami podpuszczam różnych, choć rzadko się odzywam.
Po głosie by pana poznali.
Raz tylko tak się zdarzyło. Wolę słuchać. Przejeżdżałem przez Płock tym nowym mostem i odzywa się dzidek: „A co to za rzeka tu płynie?”. Na co drugi: „Wisła, głąbie”. Pierwszy mówi, że on myślał, że Wisła to tylko w Krakowie, więc drugi szybciutko: „Dlatego ci powiedziałem «głąbie»”. A w polityce, jak mówią politycy, sytuacja jest dynamiczna i wszystko może się wydarzyć. Trudno wyrokować. Nie jestem głupi, ale aż tak mądry też nie jestem.