Ta książka chodziła za Danielem Dziewitem od lat. A kiedy wreszcie zdecydował się ją napisać, okazało się, że nie ma lepszego momentu na publikację niż właśnie teraz.
Pisanie Daniela Dziewita jest nietypowe. Podobnie jak jego kariera. Do pisania dochodził po swojemu. Nie żadne tam Szkoły Reportażu Bardzo Znanego Dziennikarza. Żadna próba podrabiania stylu książek Bardzo Znanego Wydawnictwa. Nie zaczęło się od ambicji bycia pisarzem dla samej ambicji („a teraz proszę Państwa będę pisać książki!”). U niego przyszło to jakby z potrzeby udokumentowania wszystkiego, co zobaczył, próbując w życiu innych rzeczy – zakładając sieć salonów fryzjerskich na Śląsku, ratując przed upadkiem medium lokalne czy rozkręcając portal z praktycznymi poradami dla Ukraińców przyjeżdzających do Polski do pracy. To wielki atut Dziewita i jego pisania, który pozwala mu dostrzec temat tam, gdzie inni nawet nie zaglądają. Bo nie wiedzą pewnie, że takie miejsca w ogóle istnieją. To znaczy wiedzą, ale nie przyjdzie im do głowy, że najzwyklejszy pod słońcem ogródek kawiarni w centrum handlowym w Chorzowie albo stacja paliw przy drodze szybkiego ruchu między Warszawą a Radomiem mogą być tematami godnymi opisania. Dziewit idzie tam z otwartymi oczami i uszami. Bez tej nieznośnej maniery inteligenta, który zstąpił z parnasu i zapragnął trochę poznać „zwykłe życie”. I wynosi niesamowite historie. Z tego właśnie powodu Daniel Dziewit jest prawdopodobnie jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) kronikarzem tego, co dzieje się w trzewiach polskiego kapitalizmu.
Trzy lata temu po raz pierwszy usłyszałem, jak Dziewit opowiada o ludziach, którzy zdecydowali się targnąć na własne życie. Pracował wtedy jeszcze nad swoją poprzednią książką „Franczyza. Fakty i mity”. Zbierał historie ludzi, których umowy franczyzowe doprowadziły do bankructwa. Jeszcze wcześniej byli „Przeliczeni”, czyli pierwsza książka autora opowiadająca historie „galerników” – osób, które zainwestowały pieniądze w próbę rozkręcenia biznesu w prowincjonalnych centrach handlowych, lecz poniosły porażkę. Wpadły w długi. Zaliczyły dół – osobisty, biznesowy, statusowy, życiowy. W swoich książkowych opowieściach o galernikach czy franczyzowcach Dziewit zwracał uwagę na systemowy problem. Ale pewnie już wtedy rodził mu się w głowie pomysł na książkę o tych wszystkich, którzy z porażki, stresu czy osamotnienia nie potrafili wyjść inaczej, niż sięgając po najbardziej radykalne rozwiązanie: samobójstwo.
Ta książka jest zbiorem historii. Występują tu ludzie, którzy na jakimś etapie swojego życia dotknęli mroku. Albo sami próbowali się zabić, albo też zrobił to ktoś z ich najbliższego otoczenia. Niektóre z tych opowieści są niepomiernie smutne. Jednocześnie niosą ze sobą bardzo wiele nadziei. Pokazują, że człowiek jest dziwną istotą, w której przeplatają się nieznośna kruchość i niesamowita wola walki o życie. „Kiedy odchodzą…” będzie aktualna w każdych czasach. Ale ostatnio jest jakby bardziej. Mamy za sobą pierwszy etap pandemii. Wygląda na to, że przed nami wielkie wyzwanie kryzysu ekonomicznego. Stresu, zwątpienia i kłopotów będzie wiele. Kruchość i wola życia raz jeszcze będą toczyć walkę w wypadku wielu ludzi. Książka Dziewita może niektórym pomóc. To dlatego ją dziś państwu w tym miejscu tak mocno zachwalam.