Architekt to jeden z dziwaczniejszych zawodów. Coś jakby pomieszanie natchnionej harfistki z dworcowym sprzedawcą hot dogów. Powinien być artystą i bujać w obłokach form, stylów i przestrzennych metafor. Ale jednocześnie dostarczać ludziom najbardziej dotykalnej z dotykalnych rzeczy: budować domy, w których zimą się nie marznie, a w czasie pluchy nie leje się na głowę. Na dodatek z miejsca, w którym ulokował architekta współczesny kapitalizm, widać naprawdę bardzo wiele. Kiedy więc nadarzy się architekt umiejący dobrze pisać, to warto posłuchać, co ma nam do przekazania.
Reinier de Graaf jest takim przypadkiem. Ten Holender osiągnął niewątpliwy zawodowy sukces, projektując wiele znanych współczesnych budynków w Rotterdamie, Amsterdamie, Londynie czy Katarze. Co pozwoliło mu realizować się na polu architekta filozofa – publicznego intelektualisty piszącego niby tylko o domach, biurowcach i miastach. Ale tak naprawdę kreślącego świat współczesnego kapitalizmu. „Cztery ściany i dach” to książka wydana po raz pierwszy w 2017 r. Stanowi zbiór esejów i nowych tekstów, które pochodzą z reguły z minionego 10-lecia. Sam de Graaf sugeruje, że książkę można czytać zarówno „po bożemu” jako mniej lub bardziej zwartą narrację, jak i na wyrywki. Żaden ze sposobów nie jest ani lepszy, ani gorszy.
Ja polecam metodę numer dwa. Również dlatego, że większość potencjalnych czytelników „Czterech ścian i dachu”, do których kieruję te słowa, nie ma prawdopodobnie wykształcenia i nie wykonuje zawodu bezpośrednio związanego z projektowaniem domów i miast. Nie wszystkie lęki i drżenia profesji współczesnych Corbusierów będą dla was pewnie ciekawe. Warto jednak, byście poznali przemyślenia de Graafa na wiele innych, bardziej uniwersalnych tematów – np. gdy pisze o zmaganiach interesu publicznego i gustami mieszkańców z interesem kapitału deweloperskiego lub wolą politycznych decydentów. A także gdy mówi o pogubieniu się współczesnych architektów w obliczu tych konfliktów, ich ciągłym rozdarciu płynącym ze zrozumienia, jak fatalne będą konsekwencje wielu podyktowanych im posunięć, przy jednoczesnym braku sił i środków do przeciwstawiania się tym potęgom (architekt jest jak żołnierz wykonujący rozkazy płynące z góry).
Innym razem autor spuszcza powietrze z napompowanych baloników kryjących się za sloganami w stylu „smart city” („do dziś nie rozumiem, co to u licha takiego” – pisze de Graaf). Zwraca również uwagę na powiązanie nierówności ekonomicznych z kierunkiem rozwoju miast, w których koncentrują się interesy wielkiego biznesu. Czasem de Graaf jest po prostu autorem niezwykle interesujących i poszerzających horyzonty opowiastek o paradoksach najnowszych dziejów miejskiej architektury – np. o silnej miłości do przepojonych ideą nieuniknionego postępu projektów modernistycznych, która równie szybko przemieniła się w gorącą nienawiść. A w niektórych przypadkach nawet w żądzę zniszczenia i zatarcia wszelkich śladów (los wysadzonego w powietrze wielkiego modernistycznego osiedla mieszkaniowego Pruitt-Igoe w St. Louis). Czytanie de Graafa to pouczająca lekcja od światowca i wolnomyśliciela. Jej znaczenie wypływa daleko poza skromnie zarysowaną tematykę czterech ścian i dachu.
/>