Znam ludzi, którymi ta książka zawładnęła. Chodzą i powiadają, że wobec tych trzech tomów nie da się przejść obojętnie. Postanowiłem spróbować.
/>
Przez Moskwę – jak wiadomo – płynie rzeka, od której stolica Rosji wzięła swoją nazwę. Po jednej stronie rzeki wzgórze z Kremlem, po drugiej długa oraz wąska wyspa oddzielona od miasta przekopanym przed wiekami kanałem. Ta wyspa nie była miejscem prestiżowym, nazywano ją „Bagnem”, „Błotem” albo „Wyspą Błotną”. Trochę biedadomów, przystań, targ rybny, z biegiem lat coraz więcej przemysłu. Ale po przejęciu władzy przez bolszewików właśnie tu zbudowano duży modernistyczny blok mieszkalny projektu Borisa Iofana.
Wysoki i wielki, w którym miały zamieszkać komunistyczne elity. I przez lata dom na nabierieżnoj służył kilku generacjom aparatczyków. Widział wiele: stalinowskie czystki, wojenną niepewność, odwilż, pierestrojkę. Budynek stoi do dziś i ma się dobrze. Na parterze jednego z segmentów działa nawet małe muzeum założone przez wdowę po pisarzu Juriju Trifonowie, który tu umieścił akcję swojej znanej powieści „Dom nad rzeką Moskwą”.
Właśnie ten dom pracujący w Ameryce rosyjski historyk Yuri Slezkine ustawił w centrum swojej interpretacji fenomenu rosyjskiego komunizmu. W tym sensie „Dom władzy…” nie jest ani nostalgicznym zbiorem ludzkich historii, ani też opowiedzeniem dziejów Związku Radzieckiego poprzez pryzmat małych rzeczy.
Oczywiście ta warstewka w tej opowieści jest, ale to tylko jeden z poziomów tej piętrowej opowieści. Slezkine losy mieszkańców domu władzy przeplata z namysłem historiozoficznym i religioznawczym. Prowadząc czytelnika spokojnym, lecz zdecydowanym krokiem w kierunku głównej tezy tej książki. Ku zestawieniu komunizmu z innymi podobnymi ruchami ideowymi w dziejach świata: z judaizmem oraz chrześcijaństwem.
Zgaduję, że ta ostatnia teza może czytelników tej recenzji podzielić. Znajdą się wśród nich bowiem na pewno tacy, co uznają ją za obrazoburczą. Bo jakże to? Zestawiać wielkie religie z komunizmem? I to tym radzieckim? Tym leninowsko-stalinowskim? Można jednak równie spokojnie założyć, że w gronie czytających te słowa będą i tacy, dla których to zestawienie jest czymś oczywistym. Przekonanie o millenarystycznym charakterze komunizmu (millenaryzm to pogląd wyznający rychłe nadejście Królestwa Wiecznej Szczęśliwości) nie jest przecież niczym nowym. Podobnie jak świadomość millenarystycznych korzeni wierzeń judeo-chrześcijańskich.
Najlepsze jest jednak to, że niezależnie, czy uznają państwo główne przesłanie Slezkine’a za banał, czy też za blasfemię, moja rada jest jedna. Czytajcie „Dom władzy”. Nie ma bowiem w sobie ani naiwnej fascynacji dla bolszewickiego eksperymentu, ani tego nieznośnego taniego antykomunizmu. Ta książka (a właściwie saga) ma niesamowitą siłę przyciągania. Sprawdziłem na sobie. Nie żałuję.