„Organizatorzy Konkursu «Książka Historyczna Roku» – Telewizja Polska, Polskie Radio, Instytut Pamięci Narodowej i Narodowe Centrum Kultury – w związku z kontrowersjami związanymi z konkursem wspólnie podjęli decyzję o unieważnieniu tegorocznej edycji. Decyzja jest podyktowana troską o wiarygodność i prestiż Nagrody”. Taki komunikat można znaleźć na stronie konkursowej.
/>
Owe kontrowersje powstały, gdy już na etapie finałowym bez wyjaśnień wycofano z konkursu dwie książki: „Wołyń zdradzony” Piotra Zychowicza i „Wobec nadchodzącej Drugiej Wojny Światowej” Władysława Studnickiego. Tuż po ogłoszeniu tej decyzji w mediach społecznościowych wybuchł gorący spór. Powstał również list protestacyjny, pod którym podpisali się m.in. prof. Stanisław Żerko, prof. Sławomir Cenckiewicz, Łukasz Warzecha czy Tomasz Sekielski. „Stanowczo protestujemy przeciwko usunięciu z konkursu «Książka Historyczna Roku» książki Piotra Zychowicza «Wołyń zdradzony». Decyzja zapadła wbrew woli jury konkursu, bez dyskusji pomiędzy jurorami reprezentującymi różne instytucje, na samym jego finiszu, kiedy trwało jeszcze głosowanie internetowe. Ta skandaliczna decyzja nie została oficjalnie przez nikogo uzasadniona, zaś członkowie jury i sam autor dowiedzieli się o niej z internetu. (…) Wzywamy autorów pozostałych książek nominowanych w konkursie, by rozważyli bojkot tegorocznego konkursu, zaś organizatorów – do jego anulowania” – czytamy w nim. Wyjaśnień od organizatora domagają się także finaliści nagrody. Książka Historyczna Roku do tej pory była najbardziej prestiżową nagrodą za publikacje historyczne. Tegoroczna edycja miała być 12. Już sama nominacja do nagrody zazwyczaj zwiększała sprzedaż danego tytułu. ©℗
Wycofaliśmy, bo przeczytaliśmy
Czy jest pan cenzorem?
Absolutnie nie. To jest głupi zarzut wymyślony przez osoby, które nie mówią prawdy. Domyślam się, że tak twierdzi Piotr Zychowicz, którego książka „Wołyń zdradzony” została wycofana z konkursu „Książka Historyczna Roku”.
Nie tylko on.
Ale ja nawet nie mam możliwości, by podejmować tego rodzaju decyzje! Jestem zwykłym pracownikiem TVP. Decyzję o wycofaniu książek Zychowicza i Studnickiego z konkursu podjęły zarządy TVP, Polskiego Radia i Narodowego Centrum Kultury. Podkreślam, że nie ja jestem inicjatorem ani decydentem w tej kwestii. Choć z tą decyzją się jak najbardziej utożsamiam. Zarzut cenzury jest zupełnie od czapy.
Że to pan jest cenzorem czy że w konkursie doszło do cenzury?
Obie te kwestie. Powiedzenie, że nastąpiła cenzura, oznacza, że jest jakiś obowiązek przyznania nagrody. To nie jest kwestia zakazu. Przecież książkę Zychowicza można bez problemu kupić, a autor wypowiada się, gdzie chce. Gdzie tu cenzura?
„Właśnie dowiedziałem się, że moja książka «Wołyń zdradzony» została usunięta z konkursu Książka Historyczna Roku, bo jakiś sąd kapturowy w TVP uznał, że jest niezgodna z polską racją stanu”. To wypowiedź Piotra Zychowicza.
To jest bzdura. Nie sąd kapturowy w TVP, tylko zarząd. I nie tylko w TVP, bo trzech z czterech organizatorów podjęło taką decyzję.
Nie zostało to postanowione odgórnie, przy Nowogrodzkiej?
Zdecydowanie nie. Jeśli chodzi o polityków, to słyszałem, że oni mają ten spór dokładnie w nosie. Ich to nie obchodzi i nie chcą mieć z tym nic wspólnego, bo to sprawa kłopotliwa.
Czyli kierownictwo PiS patrzy na to, jak grupka ludzi pochłoniętych historią obrzuca się błotem w mediach społecznościowych, jak na bójkę dzieci w piaskownicy?
Tego nie wiem. Ale myślę, że to dla nich historia z życia chrząszczy.
To o co chodzi chrząszczom? Dlaczego TVP doszło do wniosku, że wycofa z konkursu książkę Zychowicza?
Chodzi tak naprawdę o dwie książki: Studnickiego i Zychowicza. Wycofujemy dlatego, że przeczytaliśmy te książki.
Trochę późno. Zostały wycofane na trzecim, finałowym etapie konkursu.
Wiem i już to tłumaczę. TVP, NCK, Polskie Radio i IPN są organizatorami…
IPN, który się od waszej decyzji odciął.
Tak, nie udało nam się niestety zorganizować spotkania w tej sprawie. Choć próbowaliśmy. Tak czy inaczej, organizatorzy, czyli m.in. TVP, dowiadują się o nominacjach jury z internetu. Na żadnym etapie prac od lipca do października nie wiedzieliśmy, co się tam dzieje.
To zapewnia niezależność. Między innymi dzięki temu w czasach rządów PO mogła zostać nagrodzona książka Sławomira Cenckiewicza o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy.
Dokładnie tak, chodzi o niezależność. Tylko efekt jest taki, że o nominowanych książkach organizator dowiaduje się w tym samym momencie co opinia publiczna.
Co w tym złego? Na tym właśnie polega niezależność jury.
Wycofana książka Władysława Studnickiego została wydana po raz pierwszy tuż przed II wojną światową. Jej drugi rozdział pt. „Żydzi a wojna” jest o tym, że „światowe Żydostwo” dąży do wywołania wojny światowej. Nie Hitler. A celem tego „światowego Żydostwa” jest to, by Europa się wyludniła. Miejsce poległych w czasie wojny Anglików, Francuzów, Polaków itd. zajęliby Żydzi. A ci Polacy, którzy by przeżyli, mieliby pracować na Żydów. To jest strona 57 tej publikacji. Ta książka została wydana w sposób apologetyczny, wydawca nie odcina się od tych poglądów. Zresztą posłowie napisał Piotr Zychowicz. Co więcej, on pisze, że „jest to najbardziej prorocza książka polityczna, jaka została kiedykolwiek napisana w Polsce”.
Trudno całą książkę sprowadzić do jednego rozdziału.
Ta książka przekonuje, że Polska powinna być neutralna, gdyby doszło do przewidywanej przez autora wojny, bo Hitler nie jest zły. Dzisiaj wiemy, że to nieprawda. Poza tym żyjemy w określonych warunkach – Polska bywa oskarżana o współudział w zbrodniach wojennych, kiedy jest on, łagodnie mówiąc, dyskusyjny. W narracji rosyjskiej pojawiają się głosy, że to my jesteśmy winni wybuchowi wojny. Taka książka nam nie pomaga, szczególnie że jest nieprawdziwa.
A co jest pana zdaniem nie tak z książką Zychowicza?
Podkreślam, że te książki w konkursie pojawiły się w pakiecie.
Pojawiły się chyba jednak oddzielnie, dopiero wywaliliście je w pakiecie.
Pojawiły się w pakiecie, ponieważ jeden z członków jury – Sławek Cenckiewicz – mocno forsował, by się w tym konkursie znalazły. I on na finałowym posiedzeniu bronił obu książek, a recenzując wcześniej Studnickiego, nie poinformował reszty jury o tym rozdziale. Gwoli wyjaśnienia, każdy z członków ma do przeczytania po kilkanaście książek, a potem są one referowane. Książka Zychowicza nie jest tylko krytyką Armii Krajowej. Część, która się zaczyna od rozdziału „Żyjemy! Heil Hitler!”, jest próbą wybielenia, a wręcz apologią działań okupanta niemieckiego na Wołyniu. Sprowadza się to do tego, że Niemcy chcieli tam chronić Polaków, a Polskie Państwo Podziemne (PPP) im w tym przeszkadzało.
Mocny zarzut. Większość tej książki jest jednak o tym, że AK nie dotarła na czas, by ochronić Polaków.
Zychowicz wprost pisze, że niemieckie władze zrobiły dla mordowanych przez banderowców Polaków więcej niż PPP. Problem w tym, że wcześniej nikt z historyków, którzy badali sprawę Wołynia, czegoś takiego nie powiedział. A Piotr Zychowicz nie badał Wołynia. W ubiegłym roku napisał książkę o żołnierzach wyklętych, w poprzednim roku o Żydach, rok wcześniej jeszcze o czymś innym. On co roku wydaje książkę i nie ma czasu na badania.
To jest publicystyka historyczna, a nie monografia. Niepoważnie jest robić przytyk autorowi z tego, że dużo pisze.
Ale ta książka jest manipulancka. Lwów się pojawia, kiedy w pewnym momencie Piotr Zychowicz pisze rzewne kawałki, że odbył się tam mecz między Polakami a Niemcami i Niemcy w ramach kurtuazji dali Polakom wiązankę biało-czerwonych kwiatów. Ale już o mordzie profesorów lwowskich przez Niemców w niej nie przeczytamy. To jest przemilczane. Zychowicz opisuje, że wejście Niemców na Wołyń było odbierane przez miejscowych Polaków jako ulga. I tak często faktycznie było. Ale razem z tymi Niemcami wchodziły również niemieckie Einsatz gruppen, które rozstrzeliwały polską inteligencję, np. w Krzemieńcu. Tego też tutaj nie ma. W tej liczącej prawie 500 stron książce nie pojawia się np. taka kwestia, że Wołyń był częścią Reichskomisariatu Ukrainy, a jego szefem był osławiony Erich Koch, który później siedział w Barczewie. To nazwisko tam w ogóle nie pada, bo każdy interesujący się historią Polak je zna i wie, że trudno je skojarzyć z dobrocią dla Polaków. To jest manipulacja!
Zacytuję Zychowicza: „Przepraszam, jeśli naruszam sacrum naszej tożsamości historycznej, w którym jest dogmat o nieomylności, potędze i bohaterstwie Polskiego Państwa Podziemnego”.
Takie zastrzeżenie nie jest usprawiedliwieniem wobec kłamstwa czy manipulacji. Napisałem dwie książki historyczne o II wojnie światowej. Wiele osób mnie nie lubi, ale nikt mi nie zarzucił, że pucowałem rzeczywistość, że coś wybielałem. Wiem, co historyk może. I nie może naginać faktów. Jeśli zawodowi historycy, w tym nagradzani wcześniej w konkursie Książka Historyczna Roku, nie stawiali takich zarzutów AK, a wręcz przeciwnie – prof. Rafał Wnuk jej broni, mówiąc, że AK uratowała 2/3 Polaków na Wołyniu, to on jest autorytetem, bo prowadził tam badania. A Zychowicz nie. Kontekst jest szerszy. Znamy też inne książki Piotra Zychowicza, które były wcześniej krytykowane przez członków obecnego jury. Profesor Antoni Dudek, który zrezygnował z zasiadania w tym gremium, nazywał Zychowicza grafomanem i twierdził, że w jego książkach nie chodziło o nic innego jak tylko o dokopanie komuś. Piotr Gontarczyk mówił, że metoda Zychowicza to ileś kilogramów pomówień, ileś kilogramów kłamstwa. Profesor Nowak wspominał z kolei o bredniach w jego poprzednich książkach. Książka historyczna roku to nie jest nagroda dla skandalistów. Regulamin zobowiązuje do nagradzania książek o wysokiej wartości historycznej bądź artystycznej. Ten punkt nie został dopełniony. Powtórzę: Zychowicz manipuluje. A o historii powinniśmy mówić prawdę.
Ale osiągnęliście efekt przeciwny od zamierzonego – ta książka będzie się teraz sprzedawać jeszcze lepiej.
Tutaj nie o to chodzi, czy ona się będzie sprzedawać czy nie. Wiadomo, że ta nagroda kojarzy się z TVP z racji tego, że to my robimy transmisję. Później ktoś sięga po tę książkę i pyta: jak to, TVP lansuje książkę, która hejtuje AK i wychwala Wehrmacht? I co my byśmy mieli powiedzieć? Że daliśmy nagrodę, bo to jury tak wybrało? Że my jesteśmy tylko wykonawcami? Podkreślę, że regulamin daje nam prawo wycofania książki na każdym etapie konkursu.
Na tym etapie radykalnie wzburzyło to prawicowych historyków – m.in. prof. Cenckiewicza. Chociaż warto zauważyć, że doszło tutaj do nietypowego sojuszu: po tej samej stronie stanęła np. „Gazeta Wyborcza”. Wyszło na to, że TVP – tak jak to robiła w TVP Info przed wyborami – de facto wprowadza cenzurę. Teraz prawica poczuła, że ktoś może być niedopuszczany do głosu…
Ale jaka to prawica?
Trudno uznać Zychowicza za przedstawiciela lewicy – jest związany z tygodnikiem „Do Rzeczy”. Spór wzbudził takie emocje, że są zrywane wieloletnie przyjaźnie.
Część tych osób odezwała się tylko dlatego, że jest fajnie dokopać TVP. Jestem przekonany, że jeśli na gali TVP książka Zychowicza zostałaby nagrodzona, to Tomasz Lis, który teraz wali w TVP z powodu rzekomej cenzury, wówczas atakowałby TVP dlatego, że to właśnie ta książka wygrała.
Ale oburzyła się też część prawej strony. Chociażby prof. Stanisław Żerko.
Z drugiej strony w obronę wzięli nas profesorowie Romuald Szeremietiew czy Przemysław Żurawski vel Grajewski. To jest typowa polaryzacja w głośnym, choć moim zdaniem marginalnym sporze. Proszę pamiętać, że np. prof. Żerko bardzo krytycznie oceniał twórczość Zychowicza, jeśli chodzi o 1939 r.
To o co toczy się ten spór?
Jest to kontynuacja, z wieloma niuansami, historycznego sporu między tradycją insurekcyjną a ugodową. To brzmi pompatycznie i dziwacznie, ale to jest spór o ocenę polskich powstań i nie tylko. W ogóle całej polskiej polityki. Bo jak ktoś nie lubi Powstania Warszawskiego, to nie lubi też Powstania Styczniowego. Teraz zaczyna też nie lubić polskiej odmowy kooperacji z Niemcami w roku 1939. To się sprowadza do sporu: bić się czy nie bić. To jest spór o polską podmiotowość. Niektórzy mówią o tym, że musimy być silniejsi, musimy się bić itd. To jest w uproszczeniu tradycja insurekcyjna, której ja jestem wyznawcą. Przy wszystkich niuansach i błędach, uważam, że w polityce aktywność jest lepsza niż pasywność. Są też ludzie, którzy mają pogląd, że te nasze problemy wynikają z tego, że jesteśmy za duzi. Jakbyśmy byli trochę mniejsi, to nas by nie bili. Czesi są mniejsi i ich nikt nie bił. Ja się z tym nie zgadzam. Białorusini też są mniejsi, a ich biją. My w tym miejscu Europy bylibyśmy prędzej Białorusinami niż Czechami. Ten spór ma też przełożenie na dyskusję o dzisiejszej polityce zagranicznej. Według mnie dzisiaj historia jest naszym zasadniczym spoiwem jako wspólnoty politycznej, spoiwem narodowym. Niezależnie od tego, jaki mamy do niej stosunek.
I dlatego książka Zychowicza została wywalona z konkursu?
Bez przesady, teraz pan upraszcza. Sprawa tych obu książek to kwestia bardzo doraźna – instytucje publiczne nie godzą się z ich treścią, uważając je za zafałszowane i niezgodne z faktami historycznymi. I dlatego uważają, że nie powinny być nagradzane. ©℗
To nie jest matematyka
Stanisław Żerko profesor historii, Instytut Zachodni
fot. Materiały prasowe
Podpisał pan list protestacyjny przeciwko usunięciu „Wołynia zdradzonego” Piotra Zychowicza z konkursu „Książka Historyczna Roku”. Dlaczego?
Uznałem, że autor został skrzywdzony, a czytelnicy zlekceważeni. Z tego, co wiem, ta książka w chwili jej wycofania prowadziła w internetowym plebiscycie czytelników. Jej usunięcie z konkursu w ostatniej chwili wydaje mi się zachowaniem bardzo nie fair. Oczywiście w samym liście znalazłem sformułowania, które mi się nie bardzo podobały, typu „zagrożenie wolności słowa” czy „cenzura”. Uznałem jednak, że trzeba było zareagować szybko. Stąd mój podpis pod apelem Łukasza Warzechy o unieważnienie konkursu. Zdaję sobie sprawę, że stało się to z pewną krzywdą dla innych jego uczestników. Tym bardziej że ta nagroda wiąże się z wymiernymi korzyściami finansowymi.
Czyli wycofanie tej książki to nie była cenzura?
To była daleko idąca niezręczność i próba zmieniania warunków konkursu w trakcie jego trwania.
Co z argumentem Piotra Gursztyna, że książka jest atakiem na AK i apologią działań Wehrmachtu?
Bardzo cenię publikacje Gursztyna. W sporze między nim a Piotrem Zychowiczem o książkę Zychowicza „Pakt Ribbentrop-Beck”, w której autor twierdzi, że najlepszym rozwiązaniem dla Polski było w 1939 r. przyjęcie oferty Hitlera i wspólny atak na Związek Radziecki, stoję po stronie Gursztyna. Ale w przypadku książki o zbrodni wołyńskiej zwracanie uwagi na to, że ma ona elementy antypolskie i szarga wizerunek Armii Krajowej, jest całkowicie chybione. Podobnie jak pojawiające się w tym sporze argumenty, że książka ta rzekomo godzi w polską rację stanu. To rzeczywiście jest ograniczenie swobody debaty historycznej. Stawia się Zychowiczowi zarzut, że jego książka nie jest dziełem stricte historycznym, ale przecież to jest książka publicystyczna! Można się spierać, czy to jest dobra publicystyka. Jednak w szranki mogą stawać nie tylko prace doktorskie czy habilitacyjne. W tym konkursie są przecież również inne prace publicystyczne czy popularnonaukowe. Historia nie jest matematyką, tutaj nie można oczekiwać ostatecznych interpretacji. To dziedzina, wokół której spory będą trwały. I dobrze.
W polskim opowiadaniu o historii mamy od lat do czynienia ze sporem tradycji insurekcyjnej i ugodowej, trochę jak między romantykami i pozytywistami. Czy konflikt wokół tej książki to kolejna odsłona tego sporu?
Tak można to ująć. To kolejne wydanie sporu wokół pytania „bić się czy nie bić” – słynny esej o tym tytule wydał Tomasz Łubieński jeszcze w latach 70. XX w. Problem w tym, że ten spór jest obecnie z jednej strony ograniczany. Widzę niepokojące tendencje zwolenników idei insurekcyjnej, aby ograniczać zasięg publikacji, które tę tradycję krytykują. W to wpisuje się właśnie unieważnienie tego konkursu.
Gdzie jeszcze można zobaczyć próby ograniczania narracji w duchu ugodowym?
Między innymi przez nagminne używanie zarzutów, że to uderzenie w polską rację stanu, antypolskie oszczerstwa, wspieranie działań prowadzonych za granicą, które uderzają w polski wizerunek. Pojawia się nawet argument, że książka Zychowicza wspiera wysiłki antypolskiej propagandy Putina. To zarzut absurdalny i poniżej pasa.
Z konkursu został usunięty również esej Władysława Studnickiego.
Z tą książką mam pewien problem, bo jej drugi rozdział brzmi dzisiaj antysemicko. Niemniej książka ta została zgłoszona w kategorii „źródło historyczne”, wcześniej nie była publikowana (została skonfiskowana w 1939 r.) i dobrze, że czytelnicy i badacze mogą się dzisiaj z nią zapoznać. Poza tym także w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której książka zostaje wycofana w trakcie konkursu. Jeżeli nawet popełniono błąd w postaci jej dopuszczenia (a myślę, że błędu nie popełniono), to później nie powinno się jej wycofywać.
To trochę ironia, że za rządów PO książka Sławomira Cenckiewicza o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy została do konkursu dopuszczona, a dzisiaj, gdy tyle słyszymy o wyrównaniu szans w debacie publicznej, konkurs jest odwoływany.
Strona prawicowa bardzo atakuje coś takiego jak lewicowa poprawność polityczna. I słusznie. Ale w to miejsce wprowadza, niestety, poprawność polityczną innego rodzaju. To jest klasyczne niebezpieczeństwo, które się wiąże z uprawianiem przez część polskiej prawicy tzw. polityki historycznej. Wiąże się to z rugowaniem z przestrzeni publicznej pewnych stanowisk i ocen. I to nie tylko w publicystyce. To grozi także historykom. Jeszcze trochę i będzie się od konkursów odsuwać także monografie zawodowych historyków, których wyniki badań nie współgrają ze stanowiskiem opanowanych przez prawicę instytucji państwowych i ich urzędników. Tym samym przestrzeń publicznej debaty będzie się zawężać. To niebezpieczeństwo pojawiania się cenzury, o której pisaliśmy w naszym liście.
Na koniec spytam nieco patetycznie: jak powinniśmy mówić o historii?
Historia jest dlatego tak fascynująca i ciekawa, że nie jest nauką tak jednoznaczną jak matematyka czy fizyka. Istotą historii są spory. Problem w tym, że należy je toczyć na gruncie ustaleń historyków. A przedstawiciele zarówno jednego, jak i drugiego obozu nie zawsze stoją na gruncie ustaleń historyków, którzy zjedli zęby na wybranym problemie. I nie chodzi tu tylko o spór między tradycją „insurekcyjną” i „antypowstańczą”. To także wiele innych kwestii, np. spory o postawy Polaków podczas II wojny światowej, o żołnierzy wyklętych, PRL czy chociażby o stan wojenny. Część historiografii i publicystyki przemilcza np. to, że przeważająca część polskiej opinii publicznej powitała wprowadzenie stanu wojennego z dużą satysfakcją i nawet nie próbuje udzielić poważnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało.