Uszy w ścianach budynku Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie nadal pracują dla bukmacherów: na zwycięstwo Olgi Tokarczuk i Petera Handkego przyjmowano zakłady.
Dlaczego wręczono dwa literackie Noble? Niewiele brakowało, by najważniejsza światowa nagroda w dziedzinie literatury w ogóle przestała być przyznawana – wiosną 2018 r. wybuchła afera: poważne oskarżenia o molestowanie seksualne i gwałt padły pod adresem współpracownika Akademii Szwedzkiej – a przy tym męża jednej z członkiń szacownego grona jurorów, poetki Katariny Frostenson – fotografa, reżysera i celebryty Jeana-Claude’a Arnaulta (zarzucano mu także wypuszczanie kontrolowanych przecieków z obrad Komitetu Noblowskiego). W rezultacie wielu członków komitetu zrezygnowało z zasiadania w tym gronie. Zaczęto też podawać w wątpliwość obiektywność Akademii i jej wrażliwość na kulturowe oraz cywilizacyjne zmiany. Aby ratować prestiż nagrody oraz kupić sobie trochę czasu na rekonstrukcję zdziesiątkowanego komitetu, Akademia Szwedzka w porozumieniu z królem (który jest jej nominalnym zwierzchnikiem) przełożyła ogłoszenie werdyktu o rok. Olga Tokarczuk dostała więc Nobla już 12 miesięcy temu, ale dopiero teraz wszyscy – włącznie z nagrodzoną – dowiedzieliśmy się o tym wyborze. Świeżo upieczonym noblistą jest Austriak Peter Handke.
Z tych dwóch nagród jedna jest mniej zaskakująca, druga bardziej. Mniej, co ciekawe, zaskakuje Nobel dla Tokarczuk. Polska pisarka od dobrych paru lat jest na fali wznoszącej, zachodni czytelnicy i krytycy docenili zarówno formalną oryginalność jej twórczości, jak i swobodę, z jaką łączy refleksje nad losem, mitem, indywidualnym i zbiorowym przeżywaniem świata i rewizję oficjalnych wersji historii. Za uznaniem, możliwym także dzięki szczęściu Tokarczuk do świetnych przekładów, poszły ważne wyróżnienia: w zeszłym roku The Man Booker International Prize za „Biegunów”, całkiem niedawno Prix Laure Bataillon dla najlepszej prozy przetłumaczonej na język francuski za „Księgi Jakubowe”. Można powiedzieć, że minister kultury Piotr Gliński okazał się ostatnią osobą niepoinformowaną, że mamy w osobie Tokarczuk pisarkę światowego formatu (choć są sygnały, że teraz minister jednak doczyta jej książki do końca).
Nobel dla Petera Handkego może wzbudzić (przynajmniej poza Polską) gorętsze dyskusje. Urodzony w 1942 r. austriacki prozaik, dramaturg, scenarzysta i tłumacz to specjalista od prowokacyjnych, dusznych analiz małych ludzkich dramatów, od opisów nagłych, katastrofalnych emanacji chaosu w uporządkowanym, nieprzyjaznym świecie. Nagrodzony został za to, że „z językową wynalazczością bada peryferie i osobliwości człowieczego doświadczenia”. I chociaż jego kariera trwa od późnych lat 60. XX w., najbardziej pamięta mu się niezupełnie literackie wystąpienia z okresu o trzy dekady późniejszego, gdy oceniając zachodnią recepcję i interpretację wojny na Bałkanach, stanął w obronie Serbów (warto wspomnieć, że Handke jest po matce Słoweńcem). Ten gest, zresztą parokrotnie powtórzony, nie przysporzył mu przyjaciół w opiniotwórczych gremiach – kiedy Handke w 2014 r. otrzymał norweską Nagrodę Ibsena, niektórzy członkowie jury zrezygnowali w akcie protestu.
– To tak, jakby Goebbelsowi przyznano nagrodę imienia Immanuela Kanta – stwierdził jeden z komentatorów.
Należy więc docenić odwagę szwedzkich akademiczek i akademików – bo Handke to przy okazji pisarz wyśmienity. Nawiasem mówiąc, większość jego twórczości wciąż czeka na polskie tłumaczenia.
Wróćmy jednak do Tokarczuk. Według firmowej, telegraficznie zwięzłej laudacji nagrodzono ją za „wyobraźnię narracyjną, która z encyklopedyczną pasją opowiada o przekraczaniu granic jako szczególnej formie życia”. Brzmi to tajemniczo, na szczęście pisarstwo autorki „Prawieku i innych czasów” jest jako całość o wiele klarowniejsze. To właśnie siła Tokarczuk, która wyniosła ją do dzisiejszych zaszczytów: umiejętność opowiadania czystym, klarownym językiem o złożoności świata podlegającego ciągłym metamorfozom, jak w „Annie In w grobowcach świata”, przepisanym i zinterpretowanym przez Tokarczuk sumeryjskim micie o bogini Inannie, gdzie starzy bogowie zostają zmuszeni do rewizji całej, zdawałoby się, na wieczność spetryfikowanej architektury rzeczywistości.
Tokarczuk od debiutu na początku lat 90. przyjęła konsekwentną strategię twórczą: w czasach wielkiej zmiany interesowało ją to, co (pozornie) niezmienne. W epoce, w której spuszczono ze smyczy ogary globalizacji, ciekawiło ją to, co lokalne, peryferyjne. Między innymi dzięki jej pisarstwu Polacy zaczęli na nowo definiować sobie mikroświaty „małych ojczyzn” często cierpiących na kompleks niższości, nabytych, świeżo zasiedlonych, niepewnych w swoich kruchych ramach i niezagojonych bliznach. W ogóle literacki Nobel dla Tokarczuk jest – będzie – w Polsce przeżyciem pokoleniowym, bo generacja dzisiejszych 40-latków świetnie zna jej książki, dojrzewała i wchodziła w dorosłość wraz z ich bliską, pozbawioną paternalizmu dykcją kogoś, kto prócz tego, że staje się autorytetem, jest też po prostu mądrą rówieśniczką.
W miarę, jak komplikował nam się świat, komplikowały się też książki Tokarczuk; fragmentaryczność, urywkowość, zmiany punktów widzenia, eklektyzm gatunkowy, mieszanie realizmu z magią – ten sposób pisania wydał się przyszłej noblistce najwłaściwszą drogą ekspresji, kulminację uzyskując w „Biegunach”, powieści migotliwej, luźno powiązanej, na pierwszy rzut oka chaotycznej, wychodzącej z założenia, że nieporządek i ruchliwość mogą być formą buntu.
/>
Długo nam się wydawało, że pisarstwo może egzystować z dala od polityki. To nieprawda. Tokarczuk o tym wie: jej „Prowadź swój pług przez kości umarłych” to prowokacyjny ekokryminał wymierzony w potężne myśliwskie lobby, rzecz o przyrodzie, która mści się na człowieku.
Wreszcie monumentalne, 900-stronicowe „Księgi Jakubowe” opowiadające pasjonującą, przedziwną historię Jakuba Franka, założyciela emancypacyjnej, żydowsko-chrześcijańskiej sekty poszukującej Boga, gdzie tylko się da, wywołały gwałtowny spór o dzieje Kresów Rzeczypospolitej – Tokarczuk podważyła Sienkiewiczowską kresową idyllę, zastępując ją wizją świata niewolniczego, skolonizowanego przez polskich panów. Prawica do dziś nie może jej wybaczyć i Nobel raczej tego nie zmieni. Nie żeby to było dziś nasze zmartwienie: czytajmy Tokarczuk, czekajmy na jej kolejne książki.