II wojna to największy i najbardziej wyniszczający konflikt w dziejach. I najbardziej zbrodniczy: akty ludobójstwa zdarzały się wcześniej, ale to na potrzeby tej wojny Niemcy opracowali technologię masowej zagłady. Walki trwały sześć lat, wciągniętych w nie było 61 krajów, z czego na terytoriach 40 z nich prowadzono działania bojowe. Oznacza to, że w wojnie nie brało udziału sześć państw, a 80 proc. ówczesnego globu było w nią zaangażowane bezpośrednio, choć w różnym zakresie. Walczyło ok. 110 mln ludzi – poległa blisko połowa.

Zajęcie lub uzależnienie od siebie całej Europy Zachodniej i Środkowej zajęło Adolfowi Hitlerowi niespełna dwa lata, przy czym przytłaczającą większość tego obszaru zajął w ciągu dziewięciu miesięcy. Broniła się tylko Wielka Brytania, na niej jednak Niemcom najmniej zależało, nie wspominając o tym, że Hitler po prostu lubił Anglików i wciąż liczył na zawarcie z nimi jakiegoś sojuszu – a w wodzowskich ustrojach totalitarnych kwestia osobistych sympatii wodza i jego kaprysów ma znaczenie nie mniejsze niż polityczna logika.

1 września 1939 r. o godz. 4.45 – kiedy w stronę Westerplatte padły pierwsze strzały z pancernika „Schleswig-Holstein” – wojna w zasadzie już trwała. Do Rzeszy wcielona była Austria, okupowano Czechy i Morawy, Słowacja pozostawała tworem marionetkowym, całkowicie zależnym od Niemiec, a w jakimś rodzaju sojuszu z nimi znajdowały się państwa Półwyspu Iberyjskiego, Rumunia, Bułgaria, Węgry i Włochy – które z kolei zdążyły już podbić Abisynię. Sojusznikiem Rzeszy była, rzecz jasna, także sowiecka Rosja, ale o tym nie wszyscy jeszcze wiedzieli. Najbardziej Hitlerowi sprzyjało jednak w pierwszych miesiącach wojny to, czego nie było – zaangażowanie Francji i Anglii. Można śmiało założyć, że opieszałość tych państw w podejmowaniu decyzji zadecydowała przede wszystkim o początkowych sukcesach nazistowskich Niemiec.

Działania militarne II wojny zaczęły się jednak istotnie o świcie 1 września 1939 r. W tym samym momencie, gdy „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Gdańska, granice Polski wojska Wehrmachtu przekroczyły w kilkunastu miejscach, od południa, zachodu i północy. Polska armia nie była na to przygotowana. Pomijając drastyczną dysproporcję sił, a już nieprawdopodobną wręcz w kwestiach technologii wojennej, polskie wojska nie znajdowały się jeszcze tego dnia na pozycjach obronnych.

Inna rzecz, że nie zakładano poważniejszej walki granicznej. Nią miały się zająć tylko lokalne oddziały, cały zaś ciężar powstrzymania Niemców miał się znaleźć mniej więcej na linii Wisły. Wbrew sanacyjnej, militarystycznej propagandzie siły wszyscy zdawali sobie sprawę, że skuteczne powstrzymanie armii niemieckiej własnymi oddziałami nie będzie możliwe. Czas, który miało zabrać im pokonanie odcinka od zachodniej granicy do Wisły, miał wystarczyć na sprowadzenie pomocy aliantów, z którymi łączyły Polskę stosowne i potwierdzone nie tak dawno traktaty. Ich realizacja ograniczyła się jednak do formalnego wypowiedzenia 3 września Niemcom wojny, którą jednak w samej Anglii i we Francji nazywano bądź „dziwną”, bądź „zabawną”. W praktyce Polska pozostała sama.

Zaciekłość obrony Polaków zaskoczyła Niemców, po prawdzie była to jednak wyłącznie zasługa wysokiego morale żołnierzy i zdolności dowódców, z których wielu walczyło już w 1920 r. Pewne pojęcie o tym zaskoczeniu daje choćby to, że zdobycie Warszawy ogłoszono oficjalnie już 15 września, podczas gdy realnie stolica broniła się jeszcze przez dwa tygodnie. Walczyła jeszcze, kiedy 17 września od wschodu uderzyli na Polskę Rosjanie – co było szokiem zarówno dla Polaków, jak i zachodnich aliantów. W efekcie 5 października 1939 r. Hitler odebrał defiladę podległych sobie wojsk w warszawskich Alejach Ujazdowskich.

Drugi z okupantów, Józef Stalin, nigdy nie fatygował się na zajęte przez siebie obszary Polski. Miał w tym momencie inne plany. Zachęcony łatwym łupem, jakim okazało się dla niego zdobycie połowy Polski, 30 listopada uderzył na Finlandię. Wydawać by się mogło, że Armia Czerwona zajmie ten niewielki kraj w ciągu kilku dni, tymczasem stało się inaczej. Tak jak Hitler sparzył się na Polsce, tak Stalin na miniaturowej Finlandii. Doskonale obeznani w trudnym terenie – pełnym jezior, bagien i lasów – żołnierzy fińscy bronili się w sposób niezwykle wręcz skuteczny. Jak pisał Norman Davies:

„Straty po stronie Sowietów były dziesięciokrotnie wyższe niż straty obrońców. Poddały się dziesiątki tysięcy sowieckich żołnierzy. Setki czołgów wciągnięto w zasadzkę, jeszcze zanim padł pierwszy strzał. Mimo bombardowania Helsinek Finowie nie mieli zamiaru się poddawać. Z punktu widzenia Sowietów ten +grudniowy cud+ miał znamiona upokarzającej katastrofy”.

Jeśli jeszcze w przypadku sowieckiej agresji na Polskę mocarstwa nie zareagowały, to napaść na Finlandię uzmysłowiła im, że Rosja w tej wojnie również jest stroną agresywną. Reakcją na to – oprócz niewiele już znaczących kwestii dyplomatycznych – było przygotowanie przez Anglię i Francję stutysięcznej ekspedycji wojskowej mającej wspomóc Finów, a przy okazji zabezpieczyć liczne w Skandynawii złoża strategicznych surowców mineralnych. Oddziały te nigdy jednak nie dotarły na miejsce. Finowie podjęli rokowania pokojowe 13 marca 1940 r. Wojna w Finlandii miała jednak ten skutek, że zwróciła oczy wszystkich stron konfliktu na Skandynawię. Zwłaszcza zaś Hitlera, który niespełna miesiąc po kapitulacji Finlandii, 9 kwietnia, bez walki objął panowanie nad Danią i Norwegią. Tu co prawda alianci zdążyli wysłać wojska – oprócz Anglików i Francuzów znaleźli się tam Polacy – ale na poważniejsze sukcesy było już zdecydowanie za późno.

Polska i Finlandia okazały się najtrudniejszym do zdobycia łupem dla dwóch totalitarnych sojuszników w tej fazie wojny. Tak jak Hitler bez walk zajął Skandynawię, tak Stalin uzależnił od siebie Litwę, Łotwę i Estonię, co na chwilę powstrzymało jego zaborcze zapędy, choć wyraźnie już zerkał w kierunku Rumunii – tym ważniejszej, że posiadającej bogate złoża ropy naftowej.

Hitler tymczasem poszedł za ciosem. 10 maja Grupa Armii „A” zaatakowała Niderlandy i w pięć dni zajęła Holandię, następnie Belgię, wreszcie 10 czerwca upadł Paryż, a dwanaście dni później skapitulowała Francja.

Pomiędzy tymi działaniami wydarzył się epizod, który wiele mówi o stylu niemieckiego dowodzenia i roli w nim kaprysów Hitlera. W trakcie kampanii wojska alianckie zostały przyciśnięte do morza w okolicach Dunkierki. Były bez szans, a niemieckie czołgi mogły je z łatwością zlikwidować. Tymczasem Hitler nieoczekiwanie wydał rozkaz wstrzymania marszu, co pozwoliło na ich ewakuację na wyspy. Niektórzy historycy sugerują, że był to gest obliczony na podpisanie jakiegoś sojuszu z Anglią. Jakkolwiek było, dla Polaków gest ten nie był bez znaczenia. Wśród ewakuowanych wojsk znajdowały się polskie: 10. Brygada Pancerno-Motorowa gen. Stanisława Maczka (walczyła w Szampanii), 1. Dywizja Grenadierów gen. Bronisława Ducha (w Lotaryngii) oraz 2. Dywizja Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugara-Ketlinga (w Alzacji).

W tym momencie Europa należała do Niemiec i Rosji. Niezależne pozostawały dwa państwa – Jugosławia i Grecja. Jak plastycznie opisywał to prof. Davies:

„Na podporządkowanie sobie tych krajów wystarczyły Wehrmachtowi dwa tygodnie. Belgrad został zbombardowany i w ciągu jednego dnia zginęło tam 17 tys. ludności cywilnej. Podczas działań wojennych czołówki wojsk pancernych wdały się do Jugosławii z czterech stron: z Austrii, Węgier, z Rumunii i z Bułgarii. Skoordynowana obrona nie miała szans. +Marita+ [kryptonim operacji – przyp. red.] zalała Grecję niemożliwą do odparcia falą czołgów, sztukasów i posuwających się szybko naprzód kolumn po Peloponezie. Zakończenie tego rozdziału dopisała bitwa o Kretę – modelowy pokaz nowoczesnej walki”.

Tak naprawdę jednak zakończenie tego rozdziału dopisała Rumunia. Mimo jej sojuszu z Niemcami wojska sowieckie wkroczyły w jej granice i oderwały Besarabię. Hitler odmówił pomocy, ale być może w tej właśnie chwili w jego głowie zrodził się plan ataku na Rosję.

W tym momencie w Europie trwała Bitwa o Anglię – zmitologizowana później przez popkulturę, bo w rzeczywistości jej wymiar militarny był niewielki. Większy był ten polityczny. Fakt, że Anglia przetrwała, miał znaczenie o tyle, o ile przyczyniło się to do późniejszego zaangażowania w wojnę Stanów Zjednoczonych. Większe znaczenie miały walki w Afryce Północnej rozpoczęte wkroczeniem do podległego Anglii Egiptu wojsk włoskich. Włosi nie byli jednak mocną stroną konfliktu i podobnie jak wcześniej nie mogli poradzić sobie z Grecją, tak teraz mieli poważne problemy z siłami brytyjskimi, choć były one w tym regionie pięciokrotnie mniejsze. I w jednym, i drugim przypadku Benito Mussolini musiał uciekać się do pomocy Hitlera. I rzeczywiście walki na Bliskim Wschodzie nabrały impetu wraz z pojawieniem się jednostek Afrika Korps gen. Erwina Rommla. Nie rozstrzygnęły one jednak ostatecznie sytuacji i starcia toczyły się tu ze zmiennym powodzeniem przez kolejne trzy lata. I one nie były mimo to dla losów wojny kluczowe – ich znaczenie polegało na roli cieśnin śródziemnomorskich: kto je kontrolował, miał ułatwiony transport surowców.

Najważniejsze wydarzenie tej wojny rozpoczęło się 22 czerwca 1941 r. o godz. 3 w nocy, w samym środku Polski. W tej właśnie chwili wojska niemieckie przekroczyły most na Bugu i rozpoczęły operację „Barbarossa”. O jej rozmiarach wszystko mówią liczby. Jeśli w całej kampanii zachodniej wzięło udział 285 dywizji w okresie półtora miesiąca, to w kampanii rosyjskiej było to 410 dywizji przez 46 miesięcy.

W ciągu pierwszych tygodni klęska Rosji wydawała się przesądzona. Zniszczonych zostało tysiące samolotów i czołgów, których nawet nie zdążono wykorzystać w boju. Do niewoli dostało się ok. 2 mln czerwonoarmistów. Grupa Armii „Północ” parła w stronę Petersburga (wówczas Leningrad), „Południe” wkrótce zajęła Kijów, a „Środek” – zbliżała się do Smoleńska. Pod Smoleńskiem właśnie, a także pod Mińskiem, ogromne siły sowieckie znalazły się w pułapce otoczone przez Niemców (tzw. kocioł miński i kocioł smoleński). Impet niemieckiego uderzenia wyhamował po raz pierwszy na początku sierpnia w strategicznym przesmyku między Dźwiną a Dnieprem. Pięć armii marszałka Siemiona Timoszenki przez miesiąc stawiało tu zacięty opór, choć straty w ludziach i sprzęcie są nie do oszacowania.

W tej sytuacji Hitler wpadł na pomysł oskrzydlenia Moskwy grupami „Północ” i „Południe”. Mimo to tempo wyraźnie słabło. Pod Wiaźmią, Briańskiem i Kijowem powstały ogromne „kotły” – mordercze dla Rosjan, ale skutecznie wiążące niemieckie siły. Przeciągało się też oblężenie Petersburga. W dodatku wczesną jesienią zaczęła bardzo wyraźnie psuć się pogoda, co znacznie spowalniało pochód. Ta chwila oddechu pozwoliła Stalinowi zareagować. Z bardzo różnego elementu (weteranów, więźniów… etc.) sformowano dziewięć kolejnych armii, a także opracowano plan bitwy o Moskwę. Kiedy 15 listopada niemiecka ofensywa ruszyła – Rosjanie byli na nią gotowi. Przełom nastąpił 5 grudnia 1941 r. Przy czterdziestostopniowym mrozie Rosjanie podjęli kontrofensywę, mocno odsuwając Niemców od Moskwy.

Nie oznaczało to jeszcze zwycięstwa, ale oznaczało przełom. Rosjanie mieli skąd czerpać rezerwy, mieli też wystarczającą przestrzeń do manewrów – Niemcy zaczynali mieć problem z zaopatrzeniem zarówno w broń, jak i ludzi. To ostatnie miało się z czasem wyraźnie pogarszać na skutek rosnącej aktywności podziemnej dywersji we wszystkich okupowanych krajach. Front wschodni rozlał się więc po wielkich przestrzeniach Rosji i – mimo sukcesów – nie dawał widoków na ostateczny sukces.

Klęską dla Niemiec okazała się bitwa pod Stalingradem rozgrywająca się między listopadem 1942 a lutym 1943 r., nazywana czasem „wielką maszynką do mięsa”. Z ćwierćmilionowej armii niemieckiej gen. Friedricha Paulusa do sowieckiej niewoli dostało się 90 tys. ocalałych żołnierzy, z których połowa zmarła w pierwszych dwóch tygodniach. Straty rosyjskie wcale nie były mniejsze – to jednak Niemcy skapitulowali. Przypieczętowaniem tego upadku była rozpoczęta 3 lipca kolejna niemiecka ofensywa, której punktem kulminacyjnym była bitwa pod Kurskiem (nazywana też bitwą o Łuk Kurski), największe starcie pancerne w dziejach, a zarazem największa porażka Niemiec w tej wojnie. Ich straty były tak ogromne, że nie byli odtąd w stanie podjąć już żadnej ofensywy. Hitler nie wydał co prawda rozkazu odwrotu, lecz odwrót ten powoli stawał się faktem. W styczniu Rosjanie odbili Leningrad, na południu ustabilizowano sytuację na linii Dniepru, zaczęto również koncentrować siły w centrum. Wszystko to były przygotowania do operacji „Bagration”, której impet znacznie przewyższy niemiecki blitzkrieg, a która zatrzyma się dopiero w Berlinie.

Trudno przewidzieć, czy Rosjan byłoby stać na aż taki wysiłek, gdyby nie weszły do gry dwa elementy – oba związane z USA. Pierwszym był program Lend-Lease, czyli potężny zastrzyk pieniędzy płynący do koalicji antyhitlerowskiej zza Atlantyku, drugim zaś – stanowcza odmowa Japonii na niemiecką prośbę o zaatakowanie Rosji. To ostatnie właśnie pozwoliło Stalinowi przesunąć nietknięte jeszcze armie z Syberii i odeprzeć Niemców spod Moskwy. Lend-Lease uratowało także Wielką Brytanię. Podczas Bitwy o Anglię to Anglicy przez większość czasu dominowali w powietrzu, głównie dzięki znacznie lepszym samolotom, ale też doskonałej obsadzie lotników – w tym Polaków. Na morzu jednak wygrywali Niemcy, a angielskie straty były tak znaczne, że krach gospodarczy był kwestią tygodni. Dzięki amerykańskim pieniądzom udało się tego uniknąć. Amerykanie angażowali się jednak nie tylko finansowo. W tym jeszcze momencie nie posiadali znaczącej armii lądowej, a zresztą idea wojny poza kontynentem była w Stanach Zjednoczonych bardzo niepopularna. Niemniej amerykańskie okręty już w 1941 r. konwojowały czasem flotę brytyjską – choć nieoficjalnie.

W 1942 r. angielska armia zaczęła odżywać. Lotnictwo coraz mocniej kąsało Niemców potężnymi nalotami dywanowymi, które pustoszyły niemieckie ośrodki przemysłowe i miasta. Były one niezwykle brutalne – nawet w samej Anglii wywoływały dyskusję o ich stronie moralnej. W czasie wojny totalnej moralność jednak rzadko jest w cenie. Kiedy do lotnictwa brytyjskiego dołączyła przysłana tu amerykańska 8. armia, naloty trwały niemal całą dobę, przy czym Anglicy bombardowali w nocy, amerykanie zaś za dnia. W ich wyniku zupełnie spłonęły takie m.in. niemieckie miasta, jak Lubeka czy Hamburg. Inna rzecz, że naloty te wiązały na miejscu ok. 1 mln niemieckich żołnierzy, nie były więc brutalnością bezsensowną.

Zmiana układu sił dała się odczuć również w tym, że jeszcze podczas trwania bitwy pod Kurskiem część bliskowschodnich sił alianckich dokonała desantu na Sycylię, otwierając tym samym drogę do Rzymu. Nastąpiło to m.in. dzięki bitwie pod Monte Cassino, stoczonej głównie przez Polaków.

Ostatni akt drugiej fazy II wojny należał jednak do Rosjan. Przeprowadzona przez Armię Czerwoną operacja „Bagration” miała pierwotnie na celu odrzucenie Niemców poza granicę Rosji – w praktyce jednak osiągnięto znacznie więcej. Wojska sowieckie zatrzymały się dopiero na przedpolach Warszawy. Tempo ich pochodu był piorunujące i znacznie przewyższało niemiecki blitzkrieg z 1939 r., impet sowieckich żołnierzy był nie do zatrzymania, a klęski Niemców przytłaczające. Pod Witebskiem okrążono pięć niemieckich dywizji – zginęło 20 tys. żołnierzy Wehrmachtu, a 10 tys. dostało się do niewoli. Do największej masakry doszło jednak pod Mińskiem, gdzie zginęło 70 tys. Niemców, a do niewoli dostało się 35 tys., w tym dwunastu generałów. Szacuje się, że w tym czasie na terenie Białorusi zniszczeniu uległo 2/3 sił niemieckich.

Pytaniem otwartym i wciąż powracającym jest to, dlaczego dowodzący wówczas Konstanty Rokossowski nie uderzył na Warszawę, w której rozgrywało się właśnie powstanie. Niewątpliwie wpłynęły na to względy polityczne – Stalinowi nie zależało na zdobywaniu miasta, podczas gdy walczyły w nim wrogie mu siły w postaci Armii Krajowej; mógł także pozwolić miastu się wykrwawić i zająć je później bez poważniejszych strat własnych. Ważniejsze chyba jednak było to, że zajęcie Warszawy i szybkie parcie w kierunku Berlina nie było w jego interesie. Zachodni alianci i tak byli daleko w tyle, w dodatku dzięki operacji sycylijskiej niebezpiecznie zbliżali się na Bałkany, którymi Stalin był osobiście zainteresowany.

Postój pod Warszawą pozwolił Armii Czerwonej zregenerować siły, a następnie zdobyć dla siebie cztery kraje o obszarze dwukrotnie większym niż Francja. Na pierwszy ogień poszła Rumunia – zajęta w ciągu dwóch tygodni; jeszcze szybciej zdobyto Bułgarię, potem zaś Jugosławię – przy znacznej pomocy partyzantki Josipa Broza-Tity. Znacznie trudniej poszło Stalinowi na Węgrzech, w tym momencie już okupowanych przez Niemców. Trwające blisko cztery miesiące oblężenie Budapesztu historycy porównują czasem – pod względem krwawości – z walkami o Leningrad, Stalingrad i Warszawę. Miasto upadło dopiero w połowie lutego 1945 r. Bałkany były sowieckie.

Na decyzję Stalina o podboju tego regionu z pewnością wpłynęło to, że alianci byli już we Włoszech. I miał wszelkie powody sądzić, że tędy właśnie postanowią się przedostać do Berlina. Operację „Overlord” uznał za taktyczną zmyłkę, mającą odciągnąć niemiecką uwagę od południa. Tymczasem „Overlord” nie było zmyłką. Na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r. znalazły się wojska alianckie mające w stosunku do Niemców przewagę: w czołgach – 20:1, i w samolotach – 25:1. Wylądowało na nich ok. 156 tys. żołnierzy przy dość niskich stratach: ok. 2500. Mimo tej przewagi całe przedsięwzięcie nie przebiegało bez kłopotów. Niemcy byli znacznie lepiej ostrzelani, a ich morale wyraźnie podnosiło to, że operacja rozgrywała się stosunkowo blisko ich ojczyzny.

Kampania zakończyła się dopiero 21 sierpnia wielką bitwą pod Falaise. Jeszcze przed jej wybuchem, 15 sierpnia, kolejne alianckie desanty wylądowały na francuskiej Riwierze, rozpoczynając operację „Dragoon”. Brytyjczycy parli na wschód przez północną Francję, Amerykanie przez środkową, a jednostki z desantów na Riwierze – ku północy. Niemcy już w tej chwili wiedzieli, że przegrali, a mimo to ich jednostki zachowywały dyscyplinę i karność, wycofując się planowo i w razie konieczności potrafiąc straceńczo bronić strategicznych punktów, jak np. portów nad kanałem – mimo wyzwolenia Belgii już 3 września. Co więcej, stać ich było na sporą kontrofensywę, z którą musiały się zmierzyć w grudniu głównie siły amerykańskie w Ardenach. Był to krok desperacki, choć początkowo, przez dwa tygodnie, trzy niemieckie armie całkiem sprawnie szachowały Amerykanów. Ostateczny bilans był jednak dla Niemców katastrofalny. Zginęło ich ok. 100 tys. przy 19 tys. przeciwników.

Na ciekawy aspekt zwracał uwagę Norman Davies. Otóż początkowo nie planowano wyzwalania Paryża, lecz wymogło to na aliantach spontaniczne działanie francuskiego podziemia. Stolica została więc wyzwolona, w mieście pozostawiono jedną dywizję pancerną dla pilnowania porządku i jeńców. Dokładnie takiego scenariusza oczekiwano w walczącej Warszawie, a zatem nie był on nieprawdopodobny.

Pochód wojsk alianckich w kierunku wschodniej granicy Niemiec ocenia się zazwyczaj jako powolny. Nie da się jednak tego samego powiedzieć o Armii Czerwonej, która 13 stycznia na nowo podjęła ofensywę na Berlin. Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. wszystkie walczące siły były jednak w granicach Niemiec (13 i 14 lutego Amerykanie i Brytyjczycy przeprowadzili też słynne, brutalne naloty dywanowe na Drezno). 16 kwietnia rozpoczęła się ostateczna bitwa o Berlin. Ku zaskoczeniu wszystkich pierwszy atak trzech rosyjskich armii został odparty. Podobnie drugi, podjęty następnego dnia. Nieskuteczny był także trzeci z 8 kwietnia, tu jednak Rosjanom udało się dokonać kilku wyłomów w niemieckiej obronie. Dopiero 25 kwietnia udało się Rosjanom zamknąć oblężenie, a po spotkaniu z wojskami amerykańskimi – podzielić Rzeszę na połówki. 30 kwietnia Hitler popełnił samobójstwo, a trzy dni później Berlin upadł. 8 maja Niemcy skapitulowali przed oddziałami alianckimi, następnego zaś dnia – przed Rosjanami.

Nie oznaczało to jednak końca II wojny, która poza Europą miała swój potężny teatr działań na Pacyfiku i na Dalekim Wschodzie, choć ten wątek ma zupełnie inną genezę i inne przyświecały mu cele. Był w zasadzie odrębnym konfliktem, tyle że rozgrywającym się w podobnym czasie, a walczące w nim strony – USA i Japonia – istotnie były sojusznikami przeciwnych stron w Europie i Afryce Północnej. O tym, jak był w nich postrzegany, wiele mówi to, że dla Japończyków nie ma II wojny światowej, jest zaś wojna piętnastoletnia – tyle bowiem trwał okres podboju Chin i naturalnego konfliktu, jaki wzbudzał on z państwami kolonialnymi, a już szczególnie ze Stanami Zjednoczonymi, które uznawały je za swój obszar wpływów.

Pierwsza uderzyła Japonia, bombardując i ostrzeliwując 7 grudnia 1941 r. amerykański port Pearl Harbor na Hawajach. Początkowo sukcesy Japonii były olbrzymie. Pod ich panowaniem znalazł się rejon od granic Indii po wyspy japońskie, od Sachalinu, Mandżurii, Korei aż po Nową Gwineę. Łącznie ok. 160 mln ludzi – jak wyliczyli Antoni Czubiński i Wiesław Olszewski. Ogromne to imperium nie miało jednak w praktyce szans się utrzymać, już choćby z powodów gospodarczych. Dość wspomnieć, że tylko w wydobyciu niezbędnej do prowadzenia wojny ropy naftowej USA przewyższały Japonię kilkusetkrotnie; w innych dziedzinach dystans był mniejszy, ale i tak druzgocący. Inna rzecz, że to niewielka Japonia nie była w stanie zapewnić na podbitych terenach skutecznej administracji – zazwyczaj rządziła za pośrednictwem lokalnych nacjonalistów – nic więc dziwnego, że wkrótce wyrósł tam silny ruch oporu.

W momencie gdy upadał Berlin, w zasięgu amerykańskich bombowców znajdowały się już praktycznie wszystkie miasta właściwej Japonii. To, że jeszcze walczono, należy zupełnie poważnie złożyć na karb samurajskiej tradycji. Pogarda dla śmierci, wiara w reinkarnację i wiele innych czynników mentalnych sprawiły, że – jak pisali Czubiński i Olszewski – „ich zamknięte w defensywie państwo osiągnęło zenit własnego absurdu”. Dość wspomnieć, że planowano uzbrojenie ludności w bambusowe kije. Choć też warunki, jakie Japonii stawiali alianci, były rzeczywiście trudne do honorowego przyjęcia – ograniczona suwerenność, okupacja i pozbawienie zdobyczy terytorialnych od końca XIX w. Boje trwały więc do 6 sierpnia 1945 r., kiedy to amerykański samolot zrzucił na Hiroszimę bombę atomową. Zważywszy na to, że Rosja, która wcześniej wypowiedziała Japonii traktat o neutralności, realnie wkroczyła do Korei, i na to, że 11 sierpnia spadła na Nagasaki druga bomba atomowa – opór nie miał sensu. 2 października podpisano akt bezwarunkowej kapitulacji.

Więcej do przeczytania – w serwisie historycznym Dzieje.pl