"Muzyka jest niezwykle ważna w moich filmach. W pewnym sensie jej dobór jest najważniejszym etapem pracy nad filmem. Wybieram ją, jeszcze zanim zacznę pisać scenariusz" – powiedział w jednym z wywiadów Quentin Tarantino.
Na soundtracku do jego najnowszego filmu "Pewnego razu… w Hollywood" (w polskich kinach od piątku) znalazły się piosenki, które reżyser wybrał ze własnej płytowej kolekcji. Dołożył do tego oryginalne reklamy i dżingle z lat 60. z popularnego wtedy w Los Angeles radia KHJ.
Trzykrotny laureat Oscara, operator "Pewnego razu… w Hollywood" Robert Richardson, który pracował z Tarantino przy jego poprzednich filmach, powiedział magazynowi "Forbes", że jego zdaniem muzyka w filmach Tarantino jest jak dodatkowa, niewidzialna postać, stanowiąca łącznik między bohaterami. Dodatkowo muzyka wybrana przez Quentina inspiruje współtwórców filmu i przenosi całą ekipę w świat, który wymyślił reżyser. W przypadku "Pewnego razu… w Hollywood" pomagają w tym przeboje z końca lat 60. XX wieku.
To był znakomity czas dla muzyki rockowej, The Rolling Stones mieli już na koncie przeboje "Paint It Black" i "Jumpin' Jack Flash". Pierwszy album wydali Led Zeppelin. Niemal pół miliona fanów w sierpniu 1969 r. bawiło się na festiwalu Woodstock, słuchając m.in. Jimiego Hendriksa, The Who i Carlosa Santany.
Tworząc soundtrack "Pewnego razu… w Hollywood", Tarantino skorzystał z kilku rockowych klasyków z końca lat 60. W filmie i na płycie można usłyszeć m.in. "Hush" Deep Purple z ich debiutanckiej płyty z 1968 r. oraz "Kentucky Woman" w ich wykonaniu napisaną przez Neila Diamonda. Amerykański muzyk też znalazł się na ścieżce dźwiękowej filmu ze swoim poprockowym przebojem "Brother Love's Traveling Salvation Show".
Ze swojej płytoteki reżyser "Pulp Fiction" wyciągnął także przeboje popularnego w Stanach na przełomie lat 60. i 70. amerykańskiego zespołu Paul Revere & The Raiders; wylansowany przez The Mamas & the Papas przebój "California Dreamin" (tu w wykonaniu Jose Feliciano) oraz klasyk duetu Simon & Garfunkel "Mrs. Robinson".
Obecność piosenek Paul Revere & The Raiders ma szczególne znaczenie. Producentem zespołu był Terry Melcher, który pod koniec lat 60. był namawiany przez Charlesa Mansona do wydania jego płyt, ale się nie zgodził. Melcher mieszkał przy 10050 Cielo Drive, zanim wprowadzili się tam Sharon Tate i Roman Polański. To w tej posiadłości w Los Angeles w sierpniu 1969 r. członkowie "Rodziny" Charlesa Mansona dokonali brutalnej zbrodni na Sharon i czterech innych domownikach.
Na soundtracku znalazły się też kompozycje istniejącego tylko przez trzy lata (1965-68) Los Bravos, popsoulowego The Box Tops oraz braci Buchanan.
Tworząc ścieżkę dźwiękową do "Pewnego razu… w Hollywood" reżyser skorzystał też z reklam, dżingli, a nawet prognozy pogody nadawanych w popularnej w latach 60. w Los Angeles rozgłośni KHJ.
Kiedy w lipcu Tarantino przygotował dla Spotify specjalną listę swoich ulubionych kompozycji (wiele z nich znalazło się w jego filmach) powiedział przy okazji, że przesłuchał kilkanaście godzin materiału z radia KHJ z końca lat 60. Stworzył z tego ponad trzygodzinny miks, który stał się "dźwiękową biblią" jego nowego filmu. "Reklamy radiowe w tamtym czasie były niesamowite. Nagrywano je tak, by brzmiały jak piosenki puszczane w radio. Etta James śpiewająca o zaletach herbaty mrożonej brzmi niesamowicie" – powiedział reżyser.
Tarantino użył też fragmentu ścieżki dźwiękowej z westernu "Sędzia z Teksasu" z Paulem Newmanem autorstwa Maurice’a Jarre’a.
Ten miszmasz to nic nowego w przypadku soundtracków z filmów Quentina. W rozmowie z PAP opowiedział o tym dziennikarz muzyczny Paweł Piotrowicz: "Kulturowy miszmasz jest charakterystyczny dla ścieżek dźwiękowych filmów tego reżysera. Tarantino korzysta z zapomnianych przebojów sprzed kilku dekad, używa piosenek z filmów anime, instrumentalnych kompozycji z chińskich filmów sztuk walki, spaghetti westernów. Często korzysta również z utworów jego ulubionych kompozytorów, jak Ennio Morricone, Luis Bacalov, Bernard Herrmann, Jerry Goldsmith albo Quincy Jones".
"Charakterystyczne jest też, że często na jego ścieżkach dźwiękowych słychać szmery i trzaski odtwarzanych płyt winylowych. Tarantino korzysta bowiem z płyt ze swojej płytoteki. To przydaje jego muzyce autentyczności" – dodał.
Ten miszmasz z płytoteki Tarantino, który słychać w "Pewnego razu… w Hollywood", stał się jego znakiem rozpoznawczym już od pierwszego pełnometrażowego filmu "Wściekłe psy" z 1992 r.
Quentin umieścił na soundtracku kompozycje z lat 60. i 70., dialogi z filmu oraz fragmenty wypowiedzi radiowego DJ-a (reżyser stworzył tutaj fikcyjną postać radiowca). Również wtedy Tarantino pokazał, jak dużą wagę przywiązuje do muzycznego tematu w czołówce oraz w jakim stopniu potrafi wykorzystać muzykę pod konkretne sceny.
"Tarantino świetnie wykorzystuje tematy, które pozornie zupełnie nie pasują do danej sceny. Kompozytorzy muzyki filmowej zazwyczaj bardzo precyzyjnie komponują temat tak, by co do sekundy pasował do tego, co dzieje się w danej scenie. Tarantino podkłada piosenki sprzed lat, tworząc sceny, które nabierają wyjątkowego wyrazu. Tak było na przykład, kiedy jedną z kompozycji Nancy Sinatry +ubarwił+ scenę zabójstwa w +Kill Bill+" – powiedział Piotrowicz.
We "Wściekłych psach" krwawej scenie torturowania policjanta towarzyszy taneczny, folkpopowy przebój "Stuck in the Middle with You" Stealers Wheel z lat 70.
Miksem starych przebojów i dialogów z filmu Tarantino wypełnił też ścieżki dźwiękowe w "Pulp Fiction" i "Jackie Brown". W "Bękartach wojny" skorzystał m.in. z kompozycji ze spaghetti westernów. Z kolei w "Django" wymieszał kompozycje Ennio Morricone, Luisa Bacalova i Jerrry’ego Goldsmitha z utworami rapera Ricka Rossa i wokalisty r’n’b Johna Legenda.
Wyjątkiem w filmografii Tarantino jest "Nienawistna ósemka". "Muzykę do tego filmu skomponował Ennio Morricone. Włoski kompozytor zgodził się po namowie małżonki, z początku twierdził, że to dla niego zbyt brutalna produkcja" – powiedział Piotrowicz.
Za muzykę do "Nienawistnej ósemki" Morricone otrzymał Oscara.
W wywiadzie dla magazynu "Guardian" Quentin Tarantino powiedział: "wybierając muzykę do pierwszej sceny i całego filmu, kreuję jego rytm, osobowość. Zanurzam się w mojej kolekcji płyt i szukam klimatu dla obrazu".
Film i soundtrack "Pewnego razu… w Hollywood" otwiera soulowa kompozycja "Treat Her Right" Roya Heada & The Traits. Numer był przebojem w 1965 r., ustępując na liście przebojów "Billboardu" tylko "Yesterday" The Beatles.
Mary Ramos - jako kierownik muzyczny współpracująca z Tarantino od lat - powiedziała magazynowi "Rolling Stone", że jest to "idealne, taneczne, mocne wprowadzenie w film, które od razu buduje jego klimat".