"Ride Me Back Home" to 69. album w karierze Williego Nelsona - to ponad dwa razy więcej niż do tej pory wydali The Rolling Stones. Nelson wydał oprócz tego kilkanaście płyt koncertowych i albumów z kompilacjami przebojów. Napisał ponad 3 tys. piosenek. Sprzedał 50 mln płyt. Do tego zagrał w kilkudziesięciu filmach. Jest też aktywistą, działa na rzecz wprowadzenia do użytku w USA biopaliw i legalizacji marihuany – używki, do której ma ogromną słabość. Nie ograniczał się również w życiu prywatnym. Ożenił się cztery razy, ma siedmioro dzieci.
Na swojej zeszłorocznej płycie "Last Man Standing" (ostatni na placu boju) śpiewa o przemijaniu i używa zwrotów w stylu: "Nie chciałbym być ostatnim na placu boju/ chociaż nie, może jednak mógłbym nim być". Na "Ride Me Back Home" śpiewa już wprost: "mam jeszcze coś do napisania". Nie zanosi się więc, by 86-letni muzyk odłożył gitarę, zawiesił stetsona (najpopularniejszy w Stanach kapelusz kowbojski - PAP) na wieszaku i zajął się czymś innym.
W jednym z wywiadów Nelson pytany, czy czasami nie wybiera się na emeryturę, stwierdził, że wciąż bawi go granie i nie wyobraża sobie opuszczenia swojego busa, którym jeździ na koncerty, a gra na żywo bardzo dużo. Tylko w sierpniu ma zaplanowanych 11 występów.
"Gdybym zrobił choć dwa dni przerwy od muzykowania, poczułbym się nieswojo" – mówi artysta.
Co stoi za sukcesem Nelsona i co powoduje, że fani – nie tylko country – wciąż chcą go słuchać?
Prostą receptę podaje popularyzator muzyki country, puszczający utwory Nelsona w audycji "Czasem słońce, czasem jazz" w radiowej Dwójce, Korneliusz Pacuda.
"Za jego sukcesem stoi wyjątkowy głos oraz prawda" – powiedział PAP. "Frazowanie Nelsona, specyficzny śpiew z teksańskim akcentem – jest z tego znany od lat. Przed laty, kiedy grał wspólnie z Johnny Cashem, ten uprzedzał pozostałych muzyków ze wspólnego projektu, że nie łatwo będzie im dopasować się do stylu Nelsona i tak było” – stwierdził Pacuda.
Ten styl tworzą charakterystyczny głos i ukochana gitara Nelsona – ma ją od lat 60., nazywa się "trigger" (spust), tak jak koń z westernów z jego ulubionym aktorem Royem Rogersem.
Dziennikarz magazynu "New Musical Express" wskazuje jeszcze jeden powód długowieczności Nelsona: "W przeciwieństwie do naznaczonych tragediami i uzależnieniami karier innych gigantów country – Johnny’ego Casha, Tammy Wynette, Hanka Williamsa – wyluzowany Willie spędził ostatnie 86 lat z uśmiechem na ustach".
To nie do końca prawda, Nelson miał w życiu trudne momenty. Urodzony pod koniec Wielkiego Kryzysu w Teksasie był wychowywany przez dziadków. Jego pierwszą pracą było zbieranie bawełny – 12 godzin dziennie. W przerwach oglądał na dużym ekranie śpiewającego kowboja Roya Rogersa. "Chciałem jak on jeździć na koniu z rewolwerem za pasem i śpiewać kowbojskie piosenki" – wspomina.
Karierę rozpoczął od grania w podrzędnych barach. Na początku lat 60. trafił do Nashville, które kipiało muzyką country. Zamiast skupić się na rozwoju własnej kariery, pomógł rozwinąć kariery innym. Napisał piosenki m.in. dla Roya Orbisona i Patsy Cline, w tym jej największy przebój "Crazy" – piosenkę, którą gazeta "Rolling Stone" umieściła w pierwszej setce na liście piosenek wszech czasów. Nelson nie przypominał jeszcze wtedy kowboja, którym zawsze chciał być.
Na początku lat 70. wrócił do Teksasu. Przestał przylizywać włosy i ubierać się jak sprzedawca ubezpieczeń, a przede wszystkim zamiast ckliwych piosenek zajął się mrocznym country.
Wraz ze swoim "triggerem" niemal nie wychodził ze studia. W samych latach 70. nagrał kilkanaście płyt, w tym "Stardust".
"To niezwykły album. Nelson śpiewa na nim popularne standardy i - o dziwo – publiczność pokochała +Georgia on My Mind+ i +Unchained Melody+ w jego wykonaniu" – powiedział Pacuda.
Wydana w 1978 r. płyta trafiła na szczyty list przebojów i spowodowała, że Nelson stał się gwiazdą także poza rynkiem muzyki country. "Stardust" trzykrotnie pokryła się platyną w USA, spędziła dwa lata na liście "Billboard 200". Na liście country utrzymywała się aż przez 10 lat.
Pacuda podkreślił, że choć Nelson jest stuprocentowym twórcą country, to brzmi prawdziwie nawet wtedy, gdy śpiewa piosenki Raya Charlesa i Franka Sinatry.
Flirtował z muzyką pop, reggae i rockiem. Nagrywał m.in. z Neilem Youngiem, Bobem Dylanem, B.B. Kingiem, Julio Iglesiasem, Sheryl Crow, Norah Jones i Snoop Doggiem. Dla jazzowej wytwórni Blue Note nagrał płytę wspólnie z Wyntonem Marsalisem.
W połowie lat 80. założył supergrupę The Highwaymen. Obok Nelsona grali w niej Johnny Cash, Waylon Jennings i Kris Kristofferson. Pojawił się też w grupie muzyków śpiewających charytatywny utwór "We Are The World".
Nelson był już wtedy doświadczonym aktorem. W kinie zadebiutował u boku Roberta Redforda i Jane Fondy w obrazie "Elektryczny jeździec" Sidneya Pollacka z 1979 r. Występował w westernach, kryminałach i komediach, filmach kinowych i serialach (m.in. "Policjanci z Miami").
Na początku lat 90. stracił część swojego majątku, po tym jak okazało się, że jego księgowy od lat nie płacił podatków. Nelson spłacił długi, sprzedając część swojego dobytku na aukcjach. Nie pozbył się jednak swojego "triggera".
Dziś, obok gry na "triggerze", odwiedzania pola golfowego położonego obok jego rancza i palenia marihuany (muzyk chwalił się, że palił ją nawet na dachu Białego Domu wraz z synem jego przyjaciela, prezydenta USA Jimmy’ego Cartera), Nelson dogląda stada swoich koni.
Przed wydaniem ostatniej płyty "Ride Me Back Home" jego stado się powiększyło. Nelson wykupił ponad 60 koni przeznaczonych na rzeź. Śpiewa o tym na płycie.
Obok własnych kompozycji wykonuje też piosenki Billy’ego Joela ("Just the Way You Are"), Maca Davisa ("It’s Hard to Be Humble") i Guy’a Clarka ("My Favorite Picture of You").
"Ride Me Back Home" to ostatnia część muzycznej trylogii "o śmiertelności", która zaczęła się w 2017 r. od albumu "God Problem Child", a w zeszłym roku była kontynuowana na płycie "Last Man Standing".
Recenzent "Guardiana" napisał, że "Ride Me Back Home" pokazuje, że w przeciwieństwie do Johnny’ego Casha, którego głos nabrał z czasem mrocznej barwy, głos Nelsona pozostał nośny i pogodny.
"Najbardziej imponujące nie jest to, że Willie Nelson wciąż pisze, nagrywa, jeździ w trasy, ale fakt, że wciąż jest w tym dobry. W przeciwieństwie do wielu zasłużonych gwiazd country i rocka nie zaliczył wpadek i jest źródłem inspiracji dla kolejnych pokoleń muzyków" – napisał w swojej recenzji krytyk magazynu "Pitchfork". Dodał, że nie jest ważne, czy Nelson wykonuje swoje kompozycje czy interpretuje klasyki. Za każdym razem jest tak samo prawdziwy.
Sam Nelson w jednym z wywiadów powiedział: "Nigdy nie zaprzestałem grać country, bo myślę, że jestem w tym całkiem niezły".
Płytę "Ride Me Back Home" wydało Legacy Recordings/Sony Music Entertainment.