Jacek Dehnel napisał powieść, co wydarzeniem nie jest, bo pisarze tak mają, że powieści piszą. Zabawne jest za to, że „Ale z naszymi umarłymi” powinno być umieszczone na liście lektur rekomendowanych polskiej prawicy, a przecież napisane zostało dla rozrywki czytelnika antyprawicowego, dostającego egzemy na widok plakatu „PiS” i kokluszu na widok sutanny. Lewicowiec, czytając Dehnela, nie znajdzie nic nowego, natomiast prawicowiec...
Po pierwsze, z rozbawieniem poczyta o dzielnych gejach, którzy nawet w obliczu katastrofy całego świata przeciwstawiają się przejawom maczyzmu u partnera. Ta heroizacja może dać do myślenia przynajmniej niektórym przedstawicielom obozu prawicowego, którzy z taką lekkością łączą wojnę z gender i wojnę z homoseksualistami, że aż kamienie przestają być ciężkie.
Magazyn DGP 9 sierpnia 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Po drugie, ujrzawszy w krzywym zwierciadle działalność mediów narodowych, księży narodowych i polityków narodowych (szczęśliwie ci ostatni nie zasłużyli u Dehnela na więcej niż kilka akapitów, bo akurat do tych partii powieści, które są o partiach, zakrada się taniocha stylistyczna), człowiek może, za radą klasyka, z siebie samego się pośmiać. Przydałoby się tego śmiechu. I autorefleksji, co to się kiedyś nazywała stuknięciem się w głowę.
Na razie bowiem emocje wyrażane w powieści Dehnela (nie chcę spojlerować, tylko nadmienię, że Polsce i światu grozi niedobra zmiana wskutek aktywności naszych truposzy, z ks. Kordeckim na czele) żywe są w stosunkowo niewielkim środowisku, przynajmniej te wyrażane w pełnej krasie. Jeszcze kilka lat, a może miesięcy, łoskotu werbli nieznośnie i nieustannie nawołujących do moralnego i politycznego odrodzenia Zachodu pod pisowskim przewodem, a naród, za przeproszeniem, rzygnie.