Miasto nad Motławą miało to do siebie, że od czasu do czasu lubiło zmieniać państwa, do których należało. Ale nigdzie nie było mu tak dobrze jak w Rzeczypospolitej.
Magazyn DGP 9 sierpnia 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Im dłużej rządzi PiS, tym głośniej się robi o Gdańsku. Miasto uznawane za matecznik Platformy Obywatelskiej i jedną z jej ostatnich redut nieustannie toczy spór z rządem rezydującym w Warszawie.
Bój ten przypomina oblężenie twierdzy. Po morderczych zmaganiach oblegający zdobywają kolejne bastiony, lecz nadal nie udało im sforsować głównego muru. Padło Muzeum II Wojny Światowej i Westerplatte, lecz Europejskie Centrum Solidarności jeszcze się trzyma. Wrogowi w mediach odgryza się prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz. Na samotne akcje dywersyjne wyprawia się Lech Wałęsa, a odsiecz z Zachodu obiecuje Donald Tusk. Miasto broni się, choć suną regularne szturmy, którymi dowodzi minister kultury Piotr Gliński. Do boju zagrzewają zaś bracia Karnowscy, wieszcząc, że jeśli twierdza nie padnie, to wróci w granice Niemiec.
Śledząc te heroiczne zmagania, możemy sobie wyobrazić, jak to ongiś w Rzeczypospolitej z Gdańskiem bywało.

Krzyżacy nadciągają

Do rybackiej osady, zwanej wówczas Gyddanyz, zawitał w 997 r. biskup Pragi Wojciech, z książęcego rodu Sławnikowiców. Duchowny zmierzał do Prus, gdzie planował nawracać pogan. Niedługo potem zginął zresztą z ich rąk, zaś o jego śmierci głośno zrobiło się w chrześcijańskim świecie. Wykorzystał to władca Polski Bolesław Chrobry, by przekonać Rzym oraz cesarza Ottona III, że Europie potrzebny jest również słowiański święty. Dzięki wysiłkom Chrobrego udało się wypromować nie tylko osobę św. Wojciecha, lecz także wszelkie miejsca, jakie odwiedził. Tak zaczęła się kariera portowego grodu leżącego przy wybrzeżu Bałtyku między trzema rzekami: Martwą Wisłą, Motławą i Radunią.
Szybko rozwijające się miasto przyciągało osadników nie tylko z ziem polskich, ale też niemieckich oraz Prus Krzyżackich. Stworzyli oni oryginalną mieszankę, uznając zwierzchność dynastii piastowskiej władającej Pomorzem Gdańskim. Dopiero konflikt między księciem Władysławem Łokietkiem a najpotężniejszym na Pomorzu rodem Święców złamał tę regułę. Możnowładcy, spośród których wywodzili się kolejni wojewodowie pomorscy, toczyli liczne spory z biskupami włocławskimi. Łokietek, marząc o królewskiej koronie, stanął po stronie Kościoła, nakazując Święcom zakończyć konflikt i wypłacić odszkodowanie. Ci odmówili, wybierając sojusz z marzącymi o przejęciu Pomorza władcami Brandenburgii.
„Otto, Hermann i Waldemar z Bożej Łaski margrabiowie na Brandenburgii i na Łużycach, czynimy tym pismem wiadomym, że uzgodniliśmy ze szlachetnie urodzonym panem Piotrem z Nowego (wojewoda pomorski z rodu Święców – red.) to, co zostało tu spisane, który to on i jego ojciec, jego bracia (…) powrócił do nas razem ze swoimi grodami, które trzyma, i z całą ziemią” – zapisano w pakcie podpisanym przez Święców z margrabiami Brandenburskimi w lipcu 1307 r. W zmian za Słupsk i okolice Święcowie oddali Pomorze z Gdańskiem.
Układ z Lędowa gdańscy mieszczanie, używający języka niemieckiego, przyjęli entuzjastycznie. Natomiast miejscowe rycerstwo, pod wodzą sędziego Bogusza, pozostało wierne Łokietkowi. Polski książę o sytuacji został poinformowany, gdy szykował się do wyprawy na Ruś Halicką. Prowadzenie dwóch wojen w tym samym czasie nie wchodziło w grę, bardzo więc przypadła do gustu Łokietkowi rada przeora gdańskich dominikanów. Zaproponował on, by o wypędzenie Brandenburczyków poprosić Krzyżaków. Mistrz krajowy prowincji pruskiej Zakonu Heinrich von Plötzkau uchodził za osobę życzliwą Polakom – i chętnie przystał na tę propozycję w zamian za połowę Gdańska.
Pod koniec lata 1308 r. Krzyżacy zjawili się pod Gdańskiem, więc margrabiowie Brandenburgii zarządzili odwrót. Wówczas mieszczanie zmienili front i ogłosili, że uznają się poddanymi Władysława Łokietka. Czym zanadto się pośpieszyli, bo Krzyżacy nie zamierzali miasta oddawać. Zakon przepędził polskich rycerzy, zaś mieszczan spacyfikował. Wedle bulli papieskiej z 19 czerwca 1310 r. Krzyżacy podczas „krwawej łaźni gdańskiej” wymordowali 10 tys. osób, nie oszczędzając dzieci. Jednak świadkowie, zeznający podczas procesów, jakie przed sądem papieskim Łokietek wytoczył Zakonowi, mówili o kilkuset straconych. Strona zakonna przyznawała się jedynie do zgładzenia 16 „rabusiów”.



Opanowanie Gdańska i Pomorza pozwoliło Krzyżakom wyrosnąć na regionalne mocarstwo. Już w 1309 r. przeniesiono siedzibę Wielkich Mistrzów z Wenecji do nowo budowanego zamku w Malborku. Zakonne władze odtąd rezydowały blisko kluczowych dla przyszłości Krzyżaków ziem, których granice zaczęto rozszerzać kosztem Polski i Litwy. Potrzebne na sfinansowanie ekspansji fundusze czerpano z dochodów, jakie przynosiły wypływające do Gdańska statki oraz przywożone na nich towary.

Jedyne takie miasto

„Zakon nałożył na nas różne nowe cła, opodatkowania i obciążenia, pogorszył nam monetę, miarę na łokciu i wadze skrócił, na dobytku i dobrach nas osłabiał i w ogóle stosował wobec nas różną samowolę i zachłanność” – skarżył się Kazimierzowi Jagiellończykowi pod koniec lutego 1454 r. Jan Bażyński.
Przywódca Związku Pruskiego przybył z delegacją przedstawicieli pomorskich miast do Krakowa, aby prosić króla Polski o pomoc. Zakon, potrzebujący środków na utrzymanie i realizację planów politycznych, nakładał nowe daniny, gnębiąc nimi miasta, a zwłaszcza Gdańsk. Gdy zaś ich mieszkańcy zorganizowali się w konfederację pod nazwą Związku Pruskiego, Krzyżacy zaczęli łamać opór siłą. „Nasze żony, dzieci i czeladź pohańbili i pogwałcili, naszych przyjaciół, rodziców i dzieci, braci i krewnych ze szlachty i miast mordowali, bez jakiegokolwiek wyroku i prawa, w niesłychany sposób, bez jakiejkolwiek przewiny, jedynie na skutek ich własnej samowoli, tak we dnie jak w nocy; po kryjomu i otwarcie dali im gnić w wieży, ścinali i topili” – wyliczał Bażyński, prosząc Kazimierza Jagiellończyka o wzięcie pruskich miast w opiekę.
Władca z radością skorzystał z tej oferty. Polska gospodarka przeżywała coraz większe trudności, bo rozkwitający dotąd handel ze Wschodem zablokowali Turcy, zdobywając włoskie kolonie na Krymie i przejmując resztki Bizancjum. Bez własnego dużego portu kraj rozwijał się z trudem. Naturalnym szlakiem handlowym Polski była Wisła wraz z dopływającymi do niej rzekami, a u jej ujścia leżał Gdańsk. Zaś Gdańszczanie wręcz rwali się do tego, by powrócić w polskie granice.
Gdy w Krakowie Jan Bażyński doprecyzowywał warunki sojuszu, w mieście nad Motławą wybuchło powstanie. Gdańsk błyskawicznie wyswobodził się z rąk krzyżackich, a rada miejska z lokalnych podatków sfinansowała zaciąg ponad 7 tys. zawodowych żołnierzy. Wkrótce armia ta zdobyła krzyżackie siedziby w Pucku, Gniewie, Kiszewie, Sobowidzu i kilku inymych miejscowościach, przejmując kontrolę nad północnym Pomorzem. Również na Bałtyku gdańska flota bez problemu poradziła siebie ze statkami Krzyżaków. Dzięki temu, gdy wojska polskie poniosły druzgocącą klęskę pod Chojnicami w 1454 r., wojna z Zakonem nie zakończyła się szybką ugodą. Kazimierz Jagiellończyk mógł bowiem liczyć na nieprzerwany strumień pieniędzy płynący z portowego miasta. To dzięki nim wystawił nową armię, a potem zdobył Malbork.
Przejęcie siedziby władz Zakonu odbyło się w bardzo prozaiczny sposób. Gdy dowiedziano się, że Krzyżacy zalegają z żołdem wojskom zaciężnym, polscy wysłannicy zaproponowali im uiszczenie zaległych wypłat w zamian za oddanie twierdzy. Środki na transakcję przekazał Gdańsk. Wedle wyliczeń skarbowych wojna trzynastoletnia kosztowała Polskę ogromną jak na owe czasy sumę 1,3 mln złotych florenów, przy czym aż 470 tys. pochodziło od Gdańszczan.
Nic dziwnego, że Kazimierz Jagiellończyk od początku konfliktu obdarowywał miasto kolejnymi ziemiami leżącymi w jego okolicy. W zamian oczekiwał, „aby miasto corocznie płaciło królowi dwa tysiące czerwonych złotych, a przez dni cztery króla i jego dwór opatrywało we wszystkie rzeczy potrzebne, w miejscu zaś zburzonego przez gdańszczan zamku wybudowało z cegieł wspaniały pałac królewski” – odnotował w kronice Jan Długosz.
Wreszcie na początku maja 1457 r. król osobiście zawitał do grodu. „Wyszły procesje z wszystkich kościołów, także grupy wszystkich osobistości, warstw i stanów oraz płci (…). Wyszli bardziej strojnie i wspaniale, by zobaczyć upragnionego króla” – opisywał Długosz triumfalny wjazd Jagiellończyka. Po tak serdecznym przywitaniu monarcha 15 maja odebrał przysięgę wierności od mieszczan, a następnie nadał grodowi przywilej, nazwany później „wielkim”. Władca Polski i Litwy zobowiązywał się, że na terenie Gdańska i ziem do niego należących będzie obowiązywało jedynie prawo stanowione przez Gdańszczan. Mennica miejska otrzymywała zgodę na bicie własnej monety. Jednocześnie król deklarował, że on i jego następcy nie wzniosą żadnego zamku obronnego w odległości mniejszej niż 5 mil od murów Gdańska. Rada miejska otrzymywała wyłączne prawo obsadzania urzędów, a kupcy pełną swobodę przewozu towarów Wisłą bez konieczności uiszczania cła.
Za takie swobody polityczne i ekonomiczne warto było bić się z Zakonem do upadłego.

Perła Rzeczypospolitej

Pokój podpisany w październiku 1466 r. w Toruniu oznaczał dla Gdańska i reszty miast Pomorza nie tylko powrót do Polski, ale też początek złotej epoki. Przez następne półtora stulecia niemal cały eksport produktów wytwarzanych przez Rzeczypospolitą docierał Wisłą do gdańskiego portu, skąd był ekspediowany w świat. Tą samą drogą napływały do Polski dobra sprowadzane z krajów zachodnich.
Zyskiwał na tym nie tylko Gdańsk. Już kilka lat po zawarciu pokoju toruńskiego cała Wielkopolska odczuła, co oznacza bliskość wielkiego portu. Gwałtownie rosła liczba jarmarków, na które ciągnęli kupcy z odległych stron. Również wielkopolskie pola częściej obsiewano zbożem, które łatwo znajdowało nabywców w Amsterdamie i Antwerpii. Tak zaczynał się okres prosperity dla Korony, Litwy i Rusi. „Nawet okręty portugalskie i innych krajów przybywają po zboże polskie do Gdańska, gdzie ich czasem 400 i 500 nie bez zdziwienia zobaczysz” – opisywał w 1565 r. papieski nuncjusz Fulwiusz Ruggieri to, co ujrzał podczas pobytu w grodzie nad Motławą.
Wedle wyliczeń Marii Boguckiej i Henryka Samsonowicza zawartych w „Dziejach miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej” – w roku 1490 statki zachodnich kupców wywiozły z Gdańska 9,5 tys. łasztów zboża (ok. 20 tys. ton). Przez następne 100 lat wielkość eksportu tylko rosła. W rekordowym 1618 r. statki zabrały z gdańskiego portu ponad 116 tys. łasztów (ok. 250 tys. ton) tego ładunku. Eksportowano wiele innych towarów. „Prócz zboża Polska dostarcza innym krajom lnu, konopi, skór wołowych, miodu, wosku, smoły, potażu, bursztynu, drzewa do budowy okrętów, wełny, bydła, koni, owiec, piwa i pewnego ziela farbiarskiego” – raportował Ruggieri.
Gdańsk rozrósł się do największej w Polsce metropolii, liczącej ponad 75 tys. mieszkańców. Nabywcy za towary płacili gotówką. „Strumień złota zaczął płynąć przez Gdańsk (…) na rozległe obszary Polski, zasilając kieszenie magnaterii, szlachty, a także w znacznym jeszcze stopniu i mieszczan” – opisują Bogucka i Samsonowicz. Nieograniczona możliwość sprzedaży żywności spowodowała, że właściciele folwarków za wszelką cenę dążyli do zwiększenia uzyskiwanych plonów. Wówczas przypomniano sobie o wywodzącym się z wczesnego średniowiecza anachronicznym zwyczaju pańszczyzny. Znów stopniowo przymuszając do niej chłopów.
Gdańsk zmieniał więc oblicze Rzeczypospolitej nie tylko na bogatsze, ale też niebezpiecznie chciwe. Do tego z czasem dorzucił szczyptę anarchii. Stało się to po pierwszej wolnej elekcji, gdy szlachta wybrała królem Henryka Walezego. Rada miejska Gdańska, mając świadomość jego potęgi, nabrała apetytu, by współdecydować o przyszłości całego państwa. Zwłaszcza że Zygmuntowi Augustowi udało się ograniczyć autonomię grodu. Na mocy statutów Karnkowskiego ostatni z Jagiellonów w 1570 r. narzucił miastu zwierzchność królewskich sądów, a sobie nadał prawo zamykania portu, ogłaszania embarga na handel z wrogim państwem oraz obsadzania stanowiska dowódcy twierdzy w Wisłoujściu.
Gdy Walezy uciekł do Francji i trzeba było przeprowadzić kolejną elekcję, Gdańsk opowiedział się za kandydaturą arcyksięcia Maksymiliana II Habsburga. Miasto liczyło na to, że w zamian za pomoc zgodzi się on przywrócić stare przywileje. Za swoim faworytem Gdańsk optował nawet wtedy, kiedy większość szlachty poparła Stefana Batorego. Gdy nowy król przybył na Pomorze, miasto odmówiło mu prawa przekroczenia z orszakiem murów obronnych, decydując się na wojnę.

Niepokorni, ale wierni

„Gdańszczanie będąc pod posłuszeństwem koronnym, zbogaciwszy się, a prawie jak wieprze utuczywszy, z majętności Jej (Korony – red.) panami się poczynili, a nas omamili” – pisał Batory w apelu skierowanym do sejmików zbierających się wiosną 1577 r. „A teraz już czas przyszedł, Pan Bóg za ich pychę i złość chce ich pokarać, iżby byli w swej hardej myśli uskromieni i do powinności przywiedzeni” – dodawał król, prosząc o uchwalenie podatków na wojnę z Gdańskiem.
Jednak szlachta odmówiła, wzywając monarchę do szukania kompromisu. Ale Batory wolał pokaz siły, choć wojska królewskie były mniej liczne od armii Gdańska, złożonej z prawie 12 tys. żołnierzy. Wprawdzie została ona pobita pod Lubieszewem za sprawą znakomitej szarży husarii, lecz potężnych umocnień otaczających miasto wojska królewskie nie potrafiły sforsować. Kiedy zaś Batory nałożył na buntowników embargo, kierując cały handel zbożem do Elbląga, Gdańsk sprzymierzył się z Danią. Wkrótce duńska flota rozpoczęła blokadę konkurencyjnego portu. Po miesiącach patowej sytuacji król jesienią 1577 r. zgodził się na rokowania. Rada miejska dla podtrzymania prestiżu monarchy przystała na warunek złożenia mu hołdu oraz wypłacenie 200 tys. zł kontrybucji. W zamian Batory uznał obowiązujące przywileje, choć nie zgodził się na likwidację statutów Karnkowskiego. Uczynił to dopiero Sejm osiem lat później.
To uprzywilejowanie Gdańska, choć stanowiło jawne nagrodzenie anarchii, zaprocentowało podczas wojen ze Szwecją. W ich trakcie Gdańszczanie wiernie trwali przy Rzeczypospolitej, okazując się bezcennym atutem dla coraz słabszego państwa. Tak było w 1626 r., gdy Pomorze Gdańskie usiłował oderwać od Polski Gustaw Adolf. Szwedzki władca, uznawany za najwybitniejszego militarnego geniusza swoich czasów, o mały włos nie rzucił na kolana całej Rzeczypospolitej. W błyskawicznie przeprowadzonej kampanii opanował większość miejscowości w Prusach Książęcych i na Pomorzu, a następnie sparaliżował ruch na szlakach handlowych. Jednak kluczowego miasta nie zdobył. W gdańskim porcie schroniła się flota wojenna Zygmunta III Wazy, a Polska zyskała czas na zebranie sił, by odwrócić losy wojny.
Pierwszym krokiem ku temu była bitwa morska stoczona w listopadzie 1627 r. przez polską flotę nieopodal gdańskiej redy koło Oliwy. O pokonaniu szwedzkiej eskadry i przełamaniu blokady Gdańska zrobiło się głośno w całej Europie. Po miesiącach klęsk wreszcie odniesiono sukces, choć do pełnego zwycięstwa zabrakło Rzeczypospolitej sił. Ostatecznie rozejm zawarty we wrześniu 1629 r. w Altmarku dobitnie pokazał, czym dla Polski jest Gdańsk. Zwycięzcy Szwedzi zachowali w swym władaniu Elbląg, Piławę, Kłajpedę, Malbork i kilka innych miast. Zapewnili sobie też prawo do pobierania 5,5 proc. cła od towarów wywożonych przez Gdańsk.
Za polskie pieniądze Gustaw Adolf sfinansował zaciąg wojska, z którym ruszył łupić katolickie księstwa w Rzeszy podczas wojny trzydziestoletniej. W tym czasie konieczność wnoszenia opłat przy eksporcie zboża powodowała, że z terenu Rzeczypospolitej sukcesywnie odpływał pieniądz. A był on niezbędny dla rolniczego kraju, bo płacono nim za sprowadzane wyroby rzemieślniczo-przemysłowe. Deficyt kruszcowych monet wywołał olbrzymią huśtawkę cen i pogrążył Polskę w kryzysie. W 1634 r. sprzedaliśmy na Zachód zaledwie 71 tys. łasztów zboża, czyli dwukrotnie mniej niż przed wybuchem wojny. W tym czasie gdańskie cło przyniosło Szwecji 11 mln zł dochodu. Acz Gustaw Adolf nie zdążył się nim nacieszyć – w listopadzie 1632 r. poległ w bitwie pod Lützen.
Gospodarczy krach, jaki Szwecja sprowadziła na Rzeczpospolitą, podziałał mobilizująco. Po raz pierwszy od ponad 100 lat przeprowadzono reformę systemu fiskalnego, zastępując podatek łanowy – podymnym, przynoszącym skarbowi dużo większy dochód. Sejm pozwolił też królowi Władysławowi IV na zreformowanie armii. Wreszcie na początku 1635 r. Sejm zgodził się na pobór 3 mln zł podatku na potrzeby nowej wojny ze Szwecją. Przed wznowieniem działań zbrojnych w 1635 r. powstrzymali Rzeczpospolitą francuscy i brytyjscy dyplomaci, obawiający się skutków klęski swojego sojusznika. Również sprawujący w Sztokholmie władzę kanclerz Axel Oxenstierna, widząc zachodzące w Polsce zmiany, wolał podczas rokowań w Sztumdorfie (Sztumskiej Wsi) zgodzić się na wycofanie wojsk z Pomorza i Prus oraz zrezygnować z gdańskiego cła.
Bezkrwawy sukces miał tę wadę, że zadowoleni Polacy zaniechali głębszych reform państwa oraz szukania sposobu, jak uniezależnić je od Gdańska.

Spóźniony zmierzch

Kiedy Rzeczpospolita w XVII w. chyliła się ku upadkowi, Gdańsk przeżywał swój największy rozkwit – wówczas wzniesiono w nim najwspanialsze budowle. Jego fortyfikacji nie zdołały pokonać szwedzkie wojska ani podczas potopu, ani na początku XVIII w. podczas wojen północnych. Choć nie stanowiło dla nich problemu dwukrotne spustoszenie całej Polski.
To, że każda świetność przemija, dotarło do świadomości Gdańszczan w 1734 r. Po raz kolejny miasto wmieszało się w spór o to, kto ma zostać nowym królem, opowiadając się po stronie Stanisława Leszczyńskiego. Udzielono mu nawet schronienia, gdy czekał na przybycie morzem obiecanych przez Francję posiłków. Ale wojska rosyjsko-saskie, mające zadbać o to, by na polskim tronie zasiadł August III z dynastii Wettynów, po sprawnie przeprowadzonym oblężeniu zmusiły radę miejską do kapitulacji oraz zapłacenia ogromnej kontrybucji. Po 300 latach miasto tak potężne, że mogące sobie pozwolić na prowadzenie samodzielnej polityki międzynarodowej, stało się znów zwyczajnym portem.
Wkrótce też padło ofiarą zachłanności Prus, które zaanektowały je w 1793 r. podczas drugiego rozbioru Rzeczypospolitej. Germanizacja miasta nastąpiła szybciej niż innych polskich ziem. „Nie ma tu żadnych pomników polszczyzny; język, mieszkańcy i ich nazwiska nie są polskie” – zanotował w 1844 r. podróżnik August Maksymilian Grabowski po pobycie w grodzie nad Motławą. W drugiej połowie XIX w., wedle spisów ludności, aż 95 proc. mieszkańców Gdańska uważało się za Niemców.
Mimo to dla Romana Dmowskiego w 1901 r. było oczywiste, że przyszła Polska musi posiadać dostęp do morza i własny, duży port. Od czasów Kazimierza Jagiellończyka zawsze był nim Gdańsk. Rolę „okna na świat” przypisał mu Ignacy Paderewski w swym memorandum przekazanym na początku 1917 r. prezydentowi USA Woodrowowi Wilsonowi. Dla Niemców te roszczenia były nie do przyjęcia. Gdańsk uznawali za miasto historycznie niemieckie. Szukając polubownego sposobu na rozstrzygnięcie tej kwestii po I wojnie światowej, zwycięskie mocarstwa nadały mu status wolnego miasta i podporządkowały nadzorowi Ligi Narodów.
Stało się to przyczyną licznych konfliktów. W okresie międzywojnia trwała nieustanna walka propagandowa między Polską a Niemcami o to, komu należy się Gdańsk. Strona niemiecka ponawiała żądania rewizji granic. Na co Warszawa przypominała należne Polakom prawa. Na ich straży stała Wojskowa Składnica Tranzytowa na Westerplatte. Jej obrona we wrześniu 1939 r. urosła do rangi mitu, jeszcze trwalej spajając w polskiej świadomości Gdańsk z Polską. Niemiecką wykładnię przeszłości wyłożył Adolf Hitler podczas przemówienia wygłoszonego 19 września 1939 r. w Dworze Artusa. „Gdańsk był niemiecki, Gdańsk pozostał niemiecki i Gdańsk będzie niemiecki dopóty, dopóki istnieć będzie niemiecki naród i Rzesza Niemiecka” – mówił.
Ale III Rzesza przegrała wojnę i miasto znów znalazło się w granicach Polski. Czego z czasem bardzo pożałowali rządzący w PRL komuniści. To w Gdańsku od protestu pracowników stoczni im. Lenina w grudniu 1970 r. rozpoczął się bunt zakończony krwawą pacyfikacją Wybrzeża. Dziesięć lat później w tej samej stoczni narodził się związek zawodowy Solidarność, dając początek zdarzeniom, które wstrząsnęły blokiem komunistycznym.