Na sojuszników można liczyć wtedy, gdy nie robią wielkich interesów z naszym wrogiem, jak przekonali się Polacy w 1920 r. Ukraina ma tę lekcję jeszcze przed sobą.
/>
Kijów wszelkie nadzieje na lepszą przyszłość wiązał przez ostatnie lata z Niemcami, widząc w nich swojego kluczowego protektora. Tymczasem ocieplenie w relacjach Berlina z Moskwą jest od miesiąca faktem. Na razie zacieśnienie relacji z państwem, które pięć lat temu anektowało Krym i rozpętało wojnę na Donbasie, wymaga gimnastyki semantycznej. Budowa gazociągu Nord Stream 2 postępuje, bo – jak twierdzi kanclerz Angela Merkel – jest to „projekt prywatnych europejskich firm” i rząd federalny nie ma z nim wiele wspólnego. Niedawne odzyskanie pełnego prawa głosu w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy przez Rosję nastąpiło zaś dla dobra… rosyjskich dysydentów. Nadal będą oni mogli składać skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, którego wyroki muszą respektować państwa strony konwencji. „To dobra wiadomość dla rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego” – stwierdził niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas. Sławny szachista i dysydent Garri Kasparow swoją wdzięczność wyraził na Twitterze słowami: „W imieniu rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego zmuszonego do życia za granicą – pierd… się”. Wcześniej na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu minister gospodarki RFN Peter Altmaier podpisał z przedstawicielem Rosji deklarację mówiącą o budowie „dwustronnej współpracy gospodarczej”.
Sankcje wobec Moskwy oficjalnie nadal obowiązują, ale stały się one już tylko jednym z wielu elementów gry interesów. Berlin chce zbliżenia z Rosją, bo potrzebuje partnera w czasach wojen handlowych USA i rosnącej konkurencyjności zaawansowanego technologicznie chińskiego eksportu. Poza tym, jak przyznał w wywiadzie dla dziennika „Bild” minister Altmaier, „w wyniku rezygnacji z węgla i energii atomowej w okresie przejściowym będziemy musieli wykorzystywać elektrownie gazowe i cieplne”. Nikt nie zapewni Niemcom tańszego gazu niż Rosja. Ale w zamian za przyjaźń Kreml poprosi o uregulowanie rachunków. I wcale nie muszą za nie płacić Niemcy, bo cały koszt da się przerzucić na Ukrainę. Polacy już 100 lat temu byli świadkami tego, jak się robi takie interesy. A o mały włos nie wystąpili w roli jednego z głównych dań.
Nauka od Niemca
Oferta Lloyda George’a przesłana 11 lipca 1920 r. ze Spa komisarzowi ludowemu spraw zagranicznych Grigorijowi Cziczerinowi była tak hojna, że wprawiła Kreml w konsternację. Szef brytyjskiego rządu zaproponował bolszewikom wszystkie polskie ziemie na wschód od Bugu, a do tego dorzucił Galicję Wschodnią z Lwowem i zagłębiem naftowym. Mimo że przez okres istnienia Imperium Romanowów prowincja ta nigdy nie należała do cara. Trudno więc było mówić o zwrocie ziem. Taki drobiazg jednak nie kłopotał Londynu. W zamian brytyjski premier chciał zawieszenia broni na froncie polsko-sowieckim, zgody Kremla na arbitraż Wielkiej Brytanii podczas negocjacji pokojowych oraz nawiązania współpracy gospodarczej. Ten ostatni warunek był dla Lloyda George’a najważniejszy. Dlatego dorzucił jeszcze wisienkę na torcie: uznanie przez Londyn bolszewickiego reżimu za prawowity rząd Rosji.
Przypłacenie porozumienia przyszłością II RP niespecjalnie wzruszało premiera. „Rząd Polski oznajmił, że gotów jest zawrzeć pokój z Rosją Radziecką i rozpocząć rokowania o rozejm na podstawie wyżej wymienionych warunków, gdy tylko zostanie zawiadomiony o zgodzie Rządu Radzieckiego” – informował Moskwę Lloyd George. Gdyby Lenin układ zaakceptował, między bolszewicką Rosją a Niemcami pozostałoby małe, kadłubkowate państewko, którego przetrwanie zależałoby całkowicie od dobrej woli mocarstw. Czyli jego dni byłyby policzone. Dotychczas relacje z kapitalistami wódz rewolucji traktował jako element gry obliczonej na to, by zlikwidować ich po wznieceniu ogólnoeuropejskiej rewolucji. Jednak sukces nie był przesądzony. Zwłaszcza że sowiecka gospodarka nie funkcjonowała, jak oczekiwano. Lenin, określając reguły sowieckiej ekonomii, pełnymi garściami czerpał z dorobku generalnego kwatermistrza armii niemieckiej gen. Ericha Ludendorffa. To właśnie on jako pierwszy uznał, że nowoczesna wojna wymaga totalnej mobilizacji całego państwa zarówno na froncie, jak i na zapleczu. Przemysł II Rzeszy został więc podporządkowany potrzebom armii, bez oglądania się na kwestie własności prywatnej. Tak samo wyglądało zarządzanie produkcją. To gen. Ludendorff decydował, jakie dobra są wytwarzane, a jakie są zbyteczne.
Leninowi ten model bardzo się spodobał. Dlatego ustanowił Najwyższą Radę Gospodarki Narodowej i postawił na jej czele Jurija Łarina, byłego dziennikarza uchodzącego za znawcę ekonomii II Rzeszy. Kierowana przez niego instytucja przejmowała fabryki, sklepy i ziemie, starając się sprawować ścisłą kontrolę nad gospodarką. „Tak jest, ucz się od Niemca! Historia idzie naprzód zygzakami i okrężnymi drogami. Tak się złożyło, że właśnie Niemiec ucieleśnia sobą obecnie, obok bestialskiego imperializmu, zasadę dyscypliny, organizacji, zharmonizowanej współpracy na podstawie najnowocześniejszego przemysłu maszynowego, najściślejszej ewidencji i kontroli” – wyjaśniał Lenin partyjnym towarzyszom w eseju „O dziecięcej chorobie lewicowości i duchu drobnomieszczaństwa”. Jednak podczas wojny Niemcy sumiennie wykonywali wszelkie polecenia władz i scentralizowana gospodarka funkcjonowała bez zarzutów. W bolszewickiej Rosji ludzie skupiali się na walce o przetrwanie, a zakłady pracy uznali za rezerwuar dóbr, które należy rozkraść.
Biznes z diabłem
Nacjonalizacja fabryk, handlu i obłożenie chłopów obowiązkiem dostarczania olbrzymich kontyngentów przyniosły inflację i załamanie produkcji przemysłowej. Za nimi przyszła klęska głodu. Jedynie na Powołżu umarło ok. 5 mln ludzi. Komuniści straciliby władzę, gdyby nie skuteczność policji politycznej Czeka. Masowe aresztowania i egzekucje studziły chęć buntu, choć sytuacja nadal była groźna. Jednocześnie trwała wojna z Polską. Na początku 1920 r. Lenin uznał, że utrzymanie władzy bez odnowienia kooperacji gospodarczej z krajami kapitalistycznymi może okazać się bardzo trudne. Bolszewicka Rosja dramatycznie potrzebowała zboża, części zamiennych do urządzeń przemysłowych, lekarstw, a przede wszystkim broni i amunicji. Inicjując otwarcie na świat, wódz rewolucji odsunął od zarządzania gospodarką cieszącego się złą sławą Łarina, po czym nakazał Centrosojuzowi, centrali związków spółdzielczych, by otworzył biuro w Paryżu. Organizacja z 20-letnią historią przed wybuchem rewolucji zrzeszała ok. 25 mln spółdzielców. Po dojściu do władzy bolszewicy przekształcili ją w rządowy resort, którym kierował komisarz przemysłu i handlu Leonid Krasin. Stworzenie biznesowych pozorów wystarczyło, by zachodni przedsiębiorcy zaczęli ochoczo nawiązywać kontakty z paryską placówką Centrosojuzu. „Żadne środowisko nie orędowało na rzecz współpracy z Rosją Sowiecką równie wytrwale i skutecznie jak sfery przemysłowe i handlowe z Europy i Ameryki” – opisuje Richard Pipes w monografii „Rosja bolszewików”.
Sukces misji Centrosojuzu początkowo opierał się na płaceniu kontrahentom bardzo pożądanymi w czasach powojennego kryzysu walutami – złotem przejętym z carskiego skarbca, precjozami i dolarami zrabowanymi arystokratom i fabrykantom, a także dziełami sztuki. „Los rosyjskich kapitalistów nie spędzał snu z powiek ich zachodnim kolegom; chętnie robili interesy z sowieckim reżymem” – dodawał Pipes. A powinien, bo na wieść o pierwszych kontraktach Lenin oświadczył radośnie współpracownikom: „Kapitaliści sami sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy”.
Interes imperium
„Ze wszystkich tyranii w historii bolszewicka jest najgorsza, najbardziej niszczycielska, najbardziej poniżająca” – ostrzegał w kwietniu 1919 r. brytyjski minister wojny Winston Churchill. Jednak opinia doświadczonego polityka szybko traciła w Europie zwolenników. Gdy szef Centrosojuzu przyjechał wiosną 1920 r. do Francji, opieką otoczył go senator Socjalistycznej Partii Republikańskiej (PRS) Anatole de Monzie. „Powiedzcie Leninowi, że do robienia interesów z Rosją najlepiej nakłonić Francję za pośrednictwem ludzi interesu. To nasi jedyni realiści” – doradzał gościowi. Lenin skorzystał z tej rady, nakazując swoim paryskim przedstawicielom, aby obiecywali, że w zmian za nawiązanie współpracy gospodarczej i stosunków dyplomatycznych Rosja zacznie spłacać kredyty zaciągnięte we francuskich bankach przez carski rząd podczas I wojny światowej. Szło o niebagatelną sumę 8 mld rubli w złocie, co odpowiadało 4900 tonom kruszcu. Już to wystarczyło, żeby pozyskać sympatię rządu III Republiki.
Misja Krasina okazała się jednak najbardziej na rękę premierowi Wielkiej Brytanii. Już w lutym 1920 r. na forum Izby Gmin Lloyd George oznajmił posłom: „Nie udało się nam siłą przywrócić w Rosji normalności. Wierzę, że możemy to zrobić i uratować ją dzięki handlowi. Wymiana handlowa skłania do opamiętania”. Krasin zjawił się więc również w Londynie na początku czerwca 1920 r. Dla bolszewików najbardziej palącym problemem była wtedy wojna z Polską i armia gen. Piotra Wrangla utrzymująca we władaniu Krym. Lloyd George zapewniał, że jeśli Sowieci skończą z wywrotową propagandą w Azji, która zagrażała koloniom brytyjskim, nie będzie pomagał ani Polsce, ani Wranglowi. „16 czerwca w rozmowie z Krasinem premier znów przekonywał go, że nigdy nie popierał i nadal nie popiera Polski. Podkreślił wyjątkowo dobitnie, iż kompletnie nie obchodzi go to, co Rosjanie robią w swoim własnym kraju swojemu własnemu narodowi. Obchodzi go tylko przywrócenie stosunków handlowych między Rosją a resztą Europy” – opisuje prof. Andrzej Nowak w książce „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement”. Przeciwko negocjacjom w brytyjskim rządzie protestował jedynie Churchill, krytykując premiera za naiwność.
Na początku lipca Lloyd George nadal nie mógł się pochwalić sukcesem. Polska, zamiast kapitulować, uparcie usiłowała powstrzymać Armię Czerwoną nacierającą w kierunku Wisły. Rozzłoszczony impasem premier pojechał do belgijskiego miasta Spa, gdzie od 5 lipca przywódcy aliantów mieli rozmawiać z przedstawicielami Niemiec o realizacji postanowień traktatu wersalskiego i spłacie reparacji wojennych. Do Spa zmierzał też polski delegat, były minister spraw zagranicznych Stanisław Patek, aby prosić demokratyczne kraje o pomoc w walce z bolszewickim najazdem.
Konferencja prawie pokojowa
„Polacy nie tylko okazali się skrajnie głupi, ale także świadomie zlekceważyli rady dawane im przez aliantów” – oznajmił Lloyd George na powitanie Stanisława Patka. Ich rozmowa nie była przyjemna. Premier Wielkiej Brytanii stwierdził, że nie może nic zrobić dla Rzeczpospolitej, a następnie pouczył Patka, że Polacy powinni kierować się w polityce patriotyzmem, a nie… imperializmem. Dzień wcześniej Lloyd George nakazał swojemu sekretarzowi Philipowi Kerrowi napisać list do ambasadora brytyjskiego w Waszyngtonie dokładnie prezentujący nową linię polityczną rządu Zjednoczonego Królestwa. „Kerr pisał do Aucklanda Geddesa, że premier od dłuższego czasu próbuje doprowadzić do stabilnego układu z Rosją Sowiecką, ponieważ uważa, iż żywność i surowce z Rosji są konieczne do odbudowy Europy, a także dlatego, że pokój przyczyni się do osłabienia bolszewizmu i utorowania drogi wpływom zachodnim do Rosji” – streszcza zawartość pisma prof. Nowak.
Tymczasem w Polsce każdy dzień przybliżał Armię Czerwoną do Warszawy i Lwowa. Po depeszy od Patka zdesperowany premier Władysław Grabski 6 lipca wsiadł do pociągu, żeby szybko dotrzeć do Belgii i tam osobiście błagać o wsparcie. „Jechałem w 1920 r. do Spa w porozumieniu z Marszałkiem Piłsudskim, myśląc, że będę miał do czynienia z sojusznikami, których nasz los obchodzi. Przekonałem się, że obchodzą ich tylko ich własne sprawy” – wspominał 15 lat później Grabski w książce „Idea Polski”. Zanim miał okazję porozmawiać z przywódcami Wielkiej Brytanii i Francji, ci uzgodnili wspólne stanowisko. Francuski premier Alexandre Millerand bez oporu przyjął punkt widzenia kolegi zza kanału zarówno w kwestii nawiązania relacji handlowych z bolszewicką Rosją, jak i konieczności zapłacenia za to okrojeniem Rzeczpospolitej do „ziem etnicznie polskich”. Tego samego domagali się w Paryżu „ludzie interesu” z prokomunistycznego lobby, zorganizowanego przez senatora Anatole’a de Monzie. „Moim celem jest pokój” – oświadczył wzniośle francuskiemu przywódcy Lloyd George na zakończenie spotkania.
W tym samym czasie do gen. Piotra Wrangla dotarło ultimatum. Szef brytyjskiego rządu groził w nim, że wycofa misję wojskową Zjednoczonego Królestwa z Krymu oraz wstrzyma dostawy broni i żywności, jeśli generał podejmie jakiekolwiek działania zbrojne przeciwko Armii Czerwonej. Uderzenie „białych” z południa mogło zmusić bolszewików do ściągnięcia wielu jednostek z frontu polskiego i przerzucenia ich w okolice Krymu. To dawałoby Warszawie większe szanse na zwycięstwo i odrzucenie brytyjskich „propozycji pokojowych”. Gdy 8 lipca Lloyd George w końcu udzielił audiencji Grabskiemu, zaprosił na nią ministra spraw zagranicznych lorda George’a Curzona i Philipa Kerra. Następnego dnia do rozmów dołączył także Millerand, marszałek Ferdinand Foch oraz jego szef sztabu gen. Maxime Weygand. Przez dwa dni żaden z obecnych nie stanął po stronie Polaka.
Pod ścianą
„Grabski przeczuwał, że w jego osobie Polska przyszła do Cannosy, i spodziewał się wszelakich upokorzeń – nic nie zostało mu oszczędzone” – opisuje Joanna Złotkiewicz-Kłębukowska w opracowaniu „Od Balfoura do Curzona – polityka Wielkiej Brytanii wobec odradzającej się Polski 1918–1920”. To, co miał do powiedzenia polski premier, puszczano mimo uszu. Szef brytyjskiego rządu wygłaszał długie tyrady, oskarżając przywódców RP o zachłanność i imperializm. „Grabski poniżał się przed Lloydem George’em w sposób przygnębiająco podobny do prezydenta Emila Háchy, kiedy ten 19 lat później, 14 marca 1939 roku, będzie jechał prosić Adolfa Hitlera o łaskę dla kadłubowej Czechosłowacji” – opisuje prof. Nowak.
W końcu 10 lipca 1920 r. polskiego przywódcę posadzono przed mapą, na której Lloyd George narysował proponowaną linię demarkacyjną między wojskami polskimi a Armią Czerwoną. Zyskała ona nazwę „linii Curzona”, choć sam lord prawie się nie odzywał podczas spotkania. Kompromis oznaczał oddanie Rosji ziem na wschód od rzeki Bug, a także rezygnację z Wilna, Cieszyna i Gdańska. Natomiast w kwestii Lwowa i Galicji Wschodniej alianckie mocarstwa miały podjąć decyzję po konsultacjach z mieszkańcami.
Zrozpaczony Grabski sygnował dokument, a w zamian otrzymał pisemną deklarację o treści: „W razie, jeżeli wojska rosyjskie odmówią rozejmu, to Sprzymierzeni dadzą Polsce wszelką pomoc, specjalnie w materiale wojennym – ile tylko to będzie możliwe, z uwzględnieniem swego własnego wyczerpania i ciężkich zobowiązań, gdzie indziej powziętych”. Atrament jeszcze nie wysechł, a Lloyd George już kazał lordowi Curzonowi posłać specjalną notę do Moskwy, de facto oferującą rozbiór Rzeczpospolitej. Szczegóły chciał omówić na konferencji pokojowej w Londynie z udziałem wysłanników bolszewickiej Rosji, Polski, krajów nadbałtyckich i „reprezentantów Galicji Wschodniej”. Wbrew obietnicy danej Grabskiemu, brytyjski premier deklarował w nocie, że prowincję na pewno dostaną Sowieci.
Zawrót głowy od sukcesów
„Zinowiew, Bucharin i także ja uważam, że należałoby w tej chwili pobudzić rewolucję we Włoszech. Uważam osobiście, że należy w tym celu sowietyzować Węgry, a być może także Czechy i Rumunię” – pisał 3 lipca 1920 r. Lenin w szyfrogramie do Józefa Stalina, domagając się, żeby ten jak najszybciej zdobył Lwów. Wódz rewolucji nie zdawał sobie wówczas sprawy, że misja Centrosojuzu odnosi nieprawdopodobne sukcesy. Dlatego gdy 11 lipca Cziczerin przekazał mu brytyjską notę dyplomatyczną ze Spa, po prostu oniemiał. Zachodnie mocarstwa oddawały mu większość Polski dosłownie na talerzu.
Ale Armia Czerwona parła na zachód i marszałek Tuchaczewski zapewniał, że wkrótce Warszawa padnie. Partia komunistyczna zdobywała zaś nowych zwolenników na Zachodzie. Mając wybór między gwarantowanym, choć umiarkowanym sukcesem a możliwością zdobycia władzy nad całym kontynentem, Lenin postanowił grać va banque. Na posiedzeniu Komitetu Centralnego partii 16 lipca odrzucono brytyjską ofertę. W aroganckiej nocie, która 18 lipca dotarła do rąk Lloyda George’a, bolszewicy nie zgadzali się też na pośrednictwo Wielkiej Brytanii, proponując kontynuowanie „rozmów handlowych”. Na Kremlu założono, że nie zaszkodzi powalczyć o dużo większe ustępstwa, gdyby po zdobyciu Warszawy rewolucja w Niemczech nie wybuchła.
Tymczasem 13 lipca w stolicy Polski Rada Obrony Państwa zatwierdziła przywiezione przez Grabskiego ultimatum ze Spa. W odpowiedzi Roman Dmowski zażądał ustąpienia Piłsudskiego z funkcji Naczelnego Wodza. Oskarżany o klęski na froncie Naczelnik Państwa znalazł się w osamotnieniu. Gdyby Lenin przyjął rękę wyciągniętą przez Lloyda George’a z II RP pozostałby kadłubek, a miliony polskich obywateli trafiłyby pod zwierzchnictwo żądnych krwi bolszewików. Patrząc na los 1,5 mln Polaków, którzy po 1920 r. mieszkali na terytorium ZSRR, łatwo zgadnąć, co by ich czekało (do 1939 r. wymordowano ok. 1,1 mln z nich). Mieszkańcy ziem po drugiej stronie linii Curzona pewnie też nie mogliby długo cieszyć się życiem we własnym kraju.
Miesiąc po odrzuceniu przez Kreml oferty ze Spa Piłsudski wydał rozkaz rozpoczęcia kontrofensywy. „Nie może być większej nauki poglądowej tego, że na sojuszach polegać nie wolno, a tylko na własnej sile” – notował we wspomnieniach Władysław Grabski.
Gdyby Lenin przyjął rękę wyciągniętą przez Lloyda George’a, z II RP pozostałby kadłubek, a miliony polskich obywateli trafiłyby pod zwierzchnictwo żądnych krwi bolszewików. Patrząc na los 1,5 mln Polaków, którzy po 1920 r. mieszkali na terytorium ZSRR, łatwo zgadnąć, co by ich czekało