Zaniechanie odbudowy Pałacu Saskiego nie było wynikiem swobodnej decyzji Polaków. Wynikało z politycznego zakazu - mówi Magdalena Gawin wiceminister kultury i generalny konserwator zabytków.
Pałac Saski stanie w Warszawie czy jak zwykle skończy się na zapowiedziach?
Stanie i bardzo byśmy chcieli, by proces odbudowy przebiegał w dobrej atmosferze.
Ile ta odbudowa będzie kosztować?
Wiem, że pojawiły się szacunki sięgające nawet miliarda złotych. Na dziś mamy plan sylwety pałacu, należy zaprojektować wnętrza. Miliardowe szacunki są wyssane z palca.
Niektóre szacunki mówią o kwocie 300 mln zł.
Wydaje się to rozsądną kwotą, choć może się ostatecznie okazać nieco wyższa. Przy czym odbudowa nie będzie finansowana z funduszu generalnego konserwatora zabytków. Z tego źródła finansowane są prace konserwatorsko-budowlane przy zabytkach i budżet na zabytki nie zostanie na pewno uszczuplony.
Skąd w takim razie będą pieniądze?
Od Senatu. Być może zostanie też powołana do życia spółka celowa.
Władze Warszawy już zapowiedziały, że nie wyłożą ani złotówki, bo mają inne wydatki.
Dlatego ciężar na siebie weźmie strona rządowa.
Kiedy zobaczymy pałac w pełnej okazałości?
To zależy od wielu czynników, m.in. przebiegu rozmów, porozumienia, kompletowania dokumentacji i uzyskiwania zgód. Myślę, że budowa od momentu porozumienia z miastem mogłaby się rozpocząć w perspektywie 12 miesięcy. W optymistycznym wariancie pałac od momentu rozpoczęcia prac budowlanych może stanąć za cztery lata. W mniej optymistycznym – w ciągu pięciu lat.
Czyli rozmowy z urzędnikami Rafała Trzaskowskiego nie dotyczą tego, czy Pałac Saski powinien stanąć, tylko raczej kiedy.
Tak się dzieje i to jest bardzo pozytywny znak, że umiemy rozmawiać. Aby osiągnąć kompromis, muszą być rozstrzygnięte pewne kwestie techniczne. Sam pomysł odbudowy pałacu nie jest nowy. Pojawił się za warszawskiej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Wykonano wówczas wiele prac projektowych, przeprowadzono także badania archeologiczne za ok. 2 mln zł. Potem jak wiadomo, pomimo wszystkich niezbędnych zgód, w tym konserwatora stołecznego i wojewódzkiego, budowa Pałacu Saskiego stanęła. Wielka szkoda.
Dlaczego?
Warszawa potrzebuje swojego symbolu, czytelnego, związanego z autentyczną historią miasta. Takim symbolem przez długi czas usiłowano uczynić Pałac Kultury i Nauki. Ale mniej lub bardziej podobne obiekty stoją w większości stolic postkomunistycznych państw. Tymczasem Pałac Saski jest jeden. Ze swoją XVIII i XIX-wieczną historią i symboliką, którą nadała mu II RP, Grobem Nieznanego Żołnierza, siedzibą sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Linia poparcia dla odbudowy pałacu biegnie w poprzek sympatii politycznych.
Co jest istotne w procesie przygotowań?
Mamy skompletowane plany architektoniczne i fotografie. Założyliśmy też, że restytucja pałacu musi się odbyć według wszelkich zasad i standardów wypracowanych po II wojnie światowej przez prof. Zachwatowicza. W ostatnich latach idea restytucji czy rekonstrukcji zabytków w Polsce była negatywnie przedstawiana, bo w latach 90. podjęto decyzję, że takie działania będą się odbywać nie tylko bez konserwatora zabytków, ale i bez historycznej dokumentacji.
To spowodowało, że w wielu miejscach powstały architektoniczne potworki?
Niestety tak. Na przykład zamek w Tykocinie, Gostyninie, Poznaniu czy Pałac Jabłonowskich przy placu Teatralnym w Warszawie – z plastikowymi oknami, stropami przechodzącymi przez środek okien itd. Służby konserwatorskie nie powinny dopuszczać do rekonstrukcji bez zgromadzenia dokumentacji i badań. I z tych kilku nieudanych rekonstrukcji zrobiono zasadę, że nie wolno, nie należy pozwolić na żaden historyczny obiekt. Gdybym była złośliwa, wskazałabym na konsekwencje tej zasady w postaci przeskalowanej kamienicy na rogu ulic Miodowej i Podwala albo szpecących nadbudów na zabytkach. Jedną z nich, szklaną czapę w zielonkawym kolorze na Hotelu Europejskim, podziwiam każdego dnia z dziedzińca Ministerstwa Kultury. Pytanie brzmi – czy takiej Warszawy chcemy? Czy nie stać nas na nic lepszego?
Co powiedziałaby pani tym, dla których odbudowa Pałacu Saskiego to przejaw drogiej gigantomanii?
Wysłałabym ich do Niemiec. Żeby zobaczyli gigantyczne rekonstrukcje w Dreźnie, Poczdamie, Zamek Hohenzollernów w Berlinie czy Dom Cechu Rzeźników w Hildesheim w Dolnej Saksonii. W wielu innych miastach odtwarzane są pojedyncze obiekty, a nawet odwzorowuje się rynki. Nikt nie krzyczy o zbrodni na doktrynie konserwatorskiej. Za to się debatuje, urządza konferencje o zabytkach i rekonstrukcjach w kontekście ludzkiej pamięci. Ale przyznaję, nie od razu byłam zwolenniczką odbudowy.
Dlaczego?
Początkowo odstraszały złe przykłady rekonstrukcji. Zmieniłam definitywnie opinię po tym, kiedy zrozumiałam, że jest to winą schematu działania, także służb konserwatorskich, które na obszarach wpisanych do rejestru nie powinny wydawać pozwoleń na fuszerki bez dokumentacji. Drugim elementem było wejście w źródła dotyczące procesu odbudowy Warszawy. Włos jeży się na głowie, jakie pojawiały się pomysły na odbudowę. Sekcja modernistów z Biura Odbudowy Stolicy chciała wyburzać jak leci i nie cierpiała sekcji zabytkowej. Niektórzy konserwatorzy ostro sprzeciwiali się odbudowie, bo zabytków się nie odbudowuje, że ma być tylko oryginalna substancja. Komuniści wahali się, czy pozwolić Zachwatowiczowi na odbudowę, bo zabytki były nośnikiem pamięci o nielubianych warstwach społecznych. Bierut zezwolił na Rynek Starego Miasta, bo mieszkał tam lud, ale nie zezwolił na odbudowę Zamku Królewskiego, a Rokossowski nakazał zburzenie Zamku Ujazdowskiego, kiedy Bierut wyjechał. Tak naprawdę Zachwatowicz musiał toczyć ciężkie boje o zabytki nie tylko z komunistami. Odbudowa była znacznie mniej oczywista, niż ujmuje się ją w wielu książkach. Mogła pójść dużo gorzej. A wtedy nasze miasto byłoby naprawdę komunistycznym skansenem: modernizmu i socrealizmu.
Profesor Zachwatowicz powiedział: „Podejmiemy odbudowę Pałacu Saskiego i Brühla w takiej formie, w jakiej Niemcy nie mogli jej znieść”.
Historii nie zmienimy. Warszawa została zburzona na rozkaz Hitlera nie w trakcie walk, ale po powstaniu. W Pałacu Saskim niemieccy żołnierze wywiercili otwory i podłożyli ładunki wybuchowe. Zachwatowicz krótko po wojnie mówił, żeby przywrócić „najpiękniejszy plac Warszawy” w takiej formie, w jakiej zapamiętali go ludzie sprzed katastrofy. Dziś wiele osób wraca do tej argumentacji.
Zdaje się, że przeciwnikiem odbudowy pałacu jest np. stołeczny konserwator zabytków?
W ostatnim czasie stołeczny konserwator Michał Krasucki złagodził swoje stanowisko. Wiem, że wcześniej powoływał się na symbol, jakim jest dla niego otwarta przestrzeń placu Piłsudskiego, która ma symbolizować zniszczenia Warszawy. Rozstrzygającym argumentem jest, że zaniechanie powojennej odbudowy Pałacu Saskiego nie było wynikiem swobodnej decyzji ani konserwatorów, ani Polaków. Wynikało z politycznego zakazu.
Dziś odbudowa pałacu to w dużej mierze wola marszałka Stanisława Karczewskiego, który chciałby tam przenieść siedzibę Senatu.
To prawda. Ale Senat zajmie tylko jedno skrzydło. Obiekt może pomieścić wiele instytucji. Pozytywną opinię na temat restytucji pałacu wydały po zapoznaniu się z dokumentacją: Rada Ochrony Zabytków, Główna Komisja Konserwatorska, Wojewódzka Rada Ochrony Zabytków. Bardzo aktywny jest także prof. Jakub Lewicki, wojewódzki konserwator zabytków. Są też NGO-sy, które od lat walczą o Saski, wiele niezrzeszonych osób.
Marszałek Karczewski wspominał też o zlokalizowaniu w pałacu „Muzeum Zniszczonej Warszawy”.
Wręcz przeciwnie. Miejsce ma być poświęcone odbudowie zabytków Warszawy. I że jako jednym udało się nam umieścić odbudowane zabytki na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1980 r. A z tego powstała Rekomendacja Warszawska przyjęta przez UNESCO rok temu. W taki sposób casus odbudowanych zabytków Warszawy stał się punktem odniesienia dla innych zniszczonych miast. Doktryna konserwatorska dopuszcza odbudowę zabytku, który uległ zniszczeniu na skutek katastrof naturalnych lub wojny. Poza tym byłoby to miejsce, gdzie możemy pokazać postać prof. Zachwatowicza, fenomen polskiej szkoły konserwacji zabytków.
Jeśli część Pałacu Saskiego miałby stanowić Senat, trzeba byłoby zapewnić odpowiedni poziom bezpieczeństwa.
Do większości ministerstw wchodzi się z ulicy. Wokół Saskiego nie będzie ogrodzenia, bo nie było go przed wojną.
Zapewne wie pani, co łączy Antoniego Macierewicza i Radka Sikorskiego?
Że chcieliby zburzyć Pałac Kultury. Do tej listy mogłabym dodać parę innych nazwisk.
Czy nam się to podoba, czy nie – dla wielu to właśnie PKiN jest dziś symbolem stolicy.
W latach 50., gdy jeszcze nie odbudowano Warszawy, miejsce po Zamku Królewskim ziało pustką, a Pałac Kultury już stał. To był symbol sowieckiej dominacji. Poza tym wyburzono pod jego budowę 60 kamienic, zmieniono historyczny bieg ulic. Ludzie to zapamiętali. O ile MDM nie budzi negatywnych skojarzeń, to PKiN tak. Pierwszym pałacem kultury był Sobór Aleksandra Newskiego i dlatego został zburzony. Ta analogia ciągle powraca.
Pani też popiera ten pomysł?
Uważam, że PKiN szpeci Warszawę. Został jednak wpisany do rejestru zabytków ze względu na wnętrza, mieści dziesiątki instytucji kulturalnych, naukowych, sportowych. Ale właśnie w tym kontekście żarliwa postawa obrony pałacu jako zabytku i gwałtowny sprzeciw wobec restytucji Pałacu Saskiego jest niezrozumiała. I lepiej stanie się dla nas, i dla przyszłych pokoleń, jeśli przywrócimy Warszawie jej prawdziwy symbol. Proszę trzymać kciuki.