Wzrost znaczenia Niemiec pod koniec XIX w. spowodował, że Wielka Brytania – największa potęga morska i gospodarcza, trzymająca się z dala od europejskich wojen – postanowiła podpalić świat. Czy pamięta o tym Donald Trump, kiedy myśli o Chinach?
Dziennik Gazeta Prawna
Twórca nowoczesnych Chin Deng Xiaoping zapisał cele polityki zagranicznej Państwa Środka zaledwie w 24 znakach. Nakazywały one, by prowadzono ją „chłodno i spokojnie”, obserwując poczynania innych mocarstw, ale „nie wychodząc przed szereg”. Chińskie działania miały prowadzić do zdobywania zaufania innych państw przy jednoczesnym „ukrywaniu własnych możliwości”. Trzymanie się „Doktryny 24 znaków” dało Państwu Środka spokój potrzebny do realizacji wieloletniego programu intensywnego rozwoju ekonomicznego. Przez trzy dekady Chiny odnotowywały wzrost PKB średnio o 10 proc. rocznie.
Dzięki temu wyrosły na największego eksportera świata i drugą gospodarkę, ustępującą swą siłą jedynie amerykańskiej. Dziś prognozy długoterminowe, ogłaszane przez wszystkie instytucje zajmujące się ekonomią, są zgodne. Jeśli Państwo Środka utrzyma tempo rozwoju, wkrótce wyprzedzi Stany Zjednoczone. Wedle wyliczeń Banku Światowego chiński produkt krajowy brutto będzie większy od PKB USA już około 2030 r.
Oszałamiający sukces, wbrew radom Denga, rozbudził w końcu mocarstwowe apetyty w Pekinie. Rządzący Chinami od 2012 r. sekretarz generalny KPCh, a zarazem prezydent Xi Jinping wyrzucił „Doktrynę 24 znaków” na śmietnik. Chiny intensyfikują ekspansję w Afryce, starają się odzyskać kontrolę nad Tajwanem, usiłują zdominować Morze Południowochińskie za sprawą sieci baz floty, a jednocześnie toczą spory z Japonią o wyspy Senkaku na Morzu Wschodniochińskim. Rozbudowie chińskiej floty oraz sił lądowych towarzyszy pośpieszna reaktywacja starożytnych dróg Jedwabnego Szlaku, by eksport towarów z Państwa Środka nie pozostawał zależny jedynie od transportu morskiego, ponieważ oceanami i morzami nadal władają Amerykanie.
Ci zaś przez lata przyglądali się sukcesom Chin z obawą, ale też biernością. Przełomu dokonał Donald Trump. Bez oglądania się na konsekwencje prezydent USA rozpoczął wojnę celną z Państwem Środka, blokując Chińczykom dostęp do najnowocześniejszych amerykańskich technologii. Nagle okazało się, że pozycji największego supermocarstwa Stany Zjednoczone nie zamierzają oddać bez walki, a dysponują nadal przygniatającą przewagą militarną. Wobec coraz bardziej zbliżonych potencjałów ekonomicznych ten fakt staje się największym z atutów USA. Chińskie pomruki o gotowości do wojny świadczą, iż Xi Jinping również nie zamierza ustępować pola. Nie jest to dobrą wróżbą na przyszłość. Kiedy mocarstwa czują śmiertelny strach, nie liczą się już z nikim ani niczym, prąc do celu, jakim staje się likwidacja źródła obaw.

U szczytu potęgi

„Bismarck tkwi mi ością w gardle” – zapisał w 1870 r. teolog i komentator polityczny James Bowling Mozley. Sukcesy Żelaznego Kanclerza bardzo go niepokoiły. W ciągu kilkunastu lat pokonał i podporządkował Berlinowi Austro-Węgry, rozgromił Francję, zjednoczył kraje niemieckie w jedną II Rzeszę i stał się kluczowym graczem w polityce europejskiej. Mozley ostrzegał rodaków, że najwyższa pora zacząć się bać, „jeśli się weźmie pod uwagę, że może przyjść kolej i na nas” – podkreślał. Jednak mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa nie byli strachliwi, bo potęga Wielkiej Brytanii nie miała precedensu w dziejach. Pod koniec XIX stulecia państwo zamieszkane przez 30 mln obywateli, rozciągało swe panowanie nad obszarami o powierzchni ok. 36 mln km kw., co stanowiło jedną czwartą wszystkich lądów. Poddanymi panującej wówczas królowej Wiktorii było około pół miliarda ludzi mieszkających głównie w koloniach. Tak imponującą ekspansję Wielka Brytania zawdzięczała przede wszystkim flocie. Dzięki niej utrzymywała szlaki komunikacyjne do najbardziej odległych kolonii i zdominowała światowy handel. Pod koniec XVIII w. Royal Navy ugruntowała swe panowanie na wszystkich oceanach świata. Od czasów zwycięstwa odniesionego w 1805 r. nad flotą francuską pod Trafalgarem brytyjski rząd zaczął trzymać się zasady, że Royal Navy musi zawsze przewyższać liczebnie połączone siły morskie dwóch konkurencyjnych mocarstw. „Przez sto lat od Trafalgaru żadne mocarstwo nie usiłowało zbudować rywalizującej z nią (brytyjską marynarką – red.) floty” – pisał z dumą George Macaulay Trevelyan w „Historii Anglii”.
Doktryna „two powers standard” (poziom podwójnej przewagi) stała się fundamentem polityki zagranicznej Zjednoczonego Królestwa. Dała też możliwość oddania się w drugiej połowie XIX w. urokom „splendid isolation” („wspaniałej izolacji”). „W ciągu tych dziesięcioleci Brytyjczycy nadal prowadzili wiele drobnych wojen – w Birmie, Afganistanie, Afryce Zachodniej i Południowej – ale w najmniejszym stopniu nie chcieli toczyć wojny na kontynencie europejskim” – opisuje w książce „Zmierzch wielkiego mocarstwa” Keith Robbins. Dzięki odcięciu się od bezpośredniego udziału w sporach toczonych na Starym Kontynencie Wielka Brytania mogła się skupić na ekspansji kolonialnej oraz konsolidowaniu imperium. Wygoda „wspaniałej izolacji” sprawiała, że coraz mniej wagi przykładano do starej doktryny, sformułowanej około 1690 r. przez króla Wilhelma III. Rządzący wcześniej w Niderlandach Wilhelm III Orański po tym, jak został mężem angielskiej królowej Marii II Stuart, wytyczył kurs polityki Londynu na kolejne stulecia. Wedle jego strategii Anglia (od zjednoczenia ze Szkocją w 1707 r. Wielka Brytania) uznała, że prowadzenie ekspansji w Europie jest nieopłacalne, zwłaszcza jeśli reszta świata, z Dalekim Wschodem na czele, stoi przed Anglikami otworem. Natomiast niezmiennie ważne pozostaje, by żadne mocarstwo lub sojusz mocarstw nie zdominowały na trwałe lądu za niezbyt szerokim kanałem La Manche. „W takim bowiem wypadku Anglia (…), posiadająca znacznie skromniejsze zasoby i mniejszą liczbę ludności, znalazłaby się prędzej czy później na łasce kontynentalnego imperium” – przypomina w „Dyplomacji” Henry Kissinger. Londyn musiał zatem stale zachowywać czujność i przeciwdziałać takiej groźbie. Jednak rewolucja przemysłowa sprawiła, że gospodarka Wielkiej Brytanii na kilkadziesiąt lat zdominowała nie tylko Europę. W 1871 r. na 100 statystycznych wyrobów, jakie trafiały na światowe rynki, z brytyjskich fabryk pochodziły 32 produkty, z niemieckich – 13, a z francuskich jedynie 10. Podobnie rzecz się miała z wielką przewagą Royal Navy nad marynarkami wojennymi innych państw. W takiej sytuacji jedynie tacy nadwrażliwcy jak Mozley mogli odczuwać obawy o przyszłość imperium.

Uczciwy makler

Zaskakujący triumf Prus w wojnie z Francją odniesiony w 1870 r. nie uruchomił w Londynie dzwonków alarmowych. Za kanałem La Manche przyjęto go z satysfakcją. Dzięki niemu osłabła francuska ekspansja w Afryce Północnej. Paryż nie przejął też kontroli nad ukończonym w 1869 r. Kanałem Sueskim, choć przekopało go francuskie konsorcjum. Dzięki kłopotom finansowym, w jakie popadł główny akcjonariusz kanału kedyw Egiptu Taufik Pasza, udziały w nim mógł odkupić rząd Benjamina Disraeliego. Dzięki temu jesienią 1882 r. Wielka Brytania, korzystając z pretekstu, którym był pogrom przybyszy z Europy urządzony przez mieszkańców Kairu, podporządkowała sobie cały Egipt.
Spór o strategiczne regiony w Afryce wykopał między Londynem a Paryżem podziały – jak mogło się wydawać – nie do przezwyciężenia. Jednocześnie na Starym Kontynencie kanclerz Bismarck starał się odgrywać rolę „uczciwego maklera”. Kiedy Rosja w 1878 r. rozgromiła Turcję i o mały włos nie zdobyła Konstantynopola, poparł interwencję Zjednoczonego Królestwa w obronie Imperium Osmańskiego. Następnie zaprosił przywódców państw zaangażowanych w konflikt na rozmowy pokojowe w Berlinie. Na początek II Rzesza zrzekła się wszelkich roszczeń terytorialnych, co czyniło zeń naturalnego rozjemcę. Następnie „makler” Bismarck na Kongresie Berlińskim zręcznie ograł całą resztę gości. Za jego sprawą Austro-Węgry przejęły Bośnię i Hercegowinę, co zainicjowało ich trwały sojusz z Berlinem. Znajdujący się pod władzą Turków Tunis musiał otworzyć się dla francuskich kupców. Dzięki temu dla Francji, od odzyskania utraconych w 1870 r. Alzacji i Lotaryngii, ważniejsza stała się kolonizacja Afryki. Wielka Brytania zyskała Cypr, dotąd pozostający we władaniu Turków, co osłabiło jej związki z Imperium Osmańskim. Z kolei Rosja musiała się pogodzić z utratą większości wojennych zdobyczy, lecz odpowiedzialnością za to Bismarck obarczył Wielką Brytanię i Francję. Kanclerz został dobroczyńcą cara Aleksandra II, chroniąc Rosję przed konfliktem zbrojnym z zachodnimi mocarstwami. Podczas Kongresu Berlińskiego Rzesza formalnie nic nie zyskała, lecz bezcennym kapitałem na przyszłość stało się ofiarowanie wszystkim mocarstwom darów, konfliktujących je wzajemnie. Brytyjski premier William Gladstone zareagował bardzo powściągliwie, kiedy Bismarck w 1883 r. ogłosił, że II Rzesza obejmuje protektorat nad czterema regionami Czarnego Lądu: Togo, Kamerunem, Afryką Wschodnią i Afryką Południowo-Wschodnią. „Podczas gdy Gladstone grzązł w Egipcie, Transwalu i Afganistanie, Bismarck zdołał zdominować politykę europejską, a nawet stworzyć skromne imperium kolonialne” – stwierdza Keith Robbins. „Jeśli celem Bismarcka było – jak sam to subtelnie określił – »rozgnieść Gladstone’a na murze, tak żeby nie był już zdolny dłużej ujadać«, to w dużym stopniu mu się to udało” – podsumowuje.

Gospodarka, głupcy

Wzorcowo układające się relacje Wielkiej Brytanii z II Rzeszą przez długie lata zakłócała jedna kwestia. Niemcy prowadzili protekcjonistyczną politykę gospodarczą, wspierając rozbudowę rodzimego przemysłu. Te działania zainicjował kanclerz Bismarck, gdy Francja wypłaciła po przegranej wojnie olbrzymią kontrybucję w wysokości 5 mld franków w złocie. Dzięki niej Reichstag mógł z początkiem 1874 r. procedować ustawę powołującą do życia bank centralny – Reichsbank – oraz wprowadzić obowiązek oparcia wartości waluty na parytecie złota. Dzięki skopiowaniu brytyjskiego systemu zarządzania pieniądzem i jego obiegiem niemiecka marka błyskawicznie znalazła się w gronie najbardziej stabilnych walut świata. Równocześnie kanclerz zdecydował o wpompowaniu zdobytego na Francuzach kapitału w system bankowy oraz inwestycje infrastrukturalne. Łatwy dostęp do tanich kredytów przyniósł Rzeszy boom gospodarczy. Prywatni inwestorzy zbudowali 20 tys. km linii kolejowych, a na giełdzie w Berlinie swe akcje zaczęło oferować ok. 900 nowych spółek zajmujących się głównie produkcją przemysłową. Rząd w Berlinie wspierał je protekcjonistycznymi taryfami celnymi. Na największy koncern Europy wyrosły zakłady Alfred Kruppa, produkujące stal i działa. Zatrudniający 70 tys. robotników koncern z Essen zdolny był do szybkiego wprowadzania na rynek nowych, wciąż udoskonalanych technicznie wyrobów. O wiele mniejsze brytyjskie stalownie nie dysponowały wystarczającym kapitałem, żeby dotrzymać mu kroku w trwającym wyścigu technologicznym. Do tego jeszcze nie mogły liczyć na adekwatne do niemieckiego wsparcie własnego rządu. Zostały więc wyeliminowane z europejskiego rynku. Podobnie działo się w innych branżach gospodarki: przemyśle chemicznym, włókienniczym, maszynowym. Jeszcze w 1865 r. brytyjski parlament uchwalił „Red Flag Act”, nakazując, by przed każdym pojazdem z napędem mechanicznym szedł człowiek z ostrzegawczą czerwoną flagą. W ciągu dwóch następnych dekad prawo to zabiło raczkujący w Anglii przemysł motoryzacyjny. Jego europejskim centrum stały się Niemcy. To tam produkowano najwięcej silników spalinowych i napędzanych nimi pojazdów.
Symptomy tego, że sprawy nie zmierzają w dobrym kierunku, dostrzegł dopiero rząd lorda Salisbury’ego. Z jego inicjatywy Izba Gmin w 1887 r. przyjęła ustawę narzucającą obowiązek oznaczania niemieckich produktów etykietą „Made in Germany”. Robert Salisbury żył w przeświadczeniu, że widząc takie ostrzeżenie, każdy Brytyjczyk wybierze towar rodzimej produkcji. Tymczasem bardzo szybko oznaczenie, że coś wyprodukowano w Niemczech, stało się symbolem najwyższej jakości. Dalszej walki z ekspansją ekonomiczną II Rzeszy nie kontynuowano. Wielka Brytania zbytnio obawiała się skutków wojny celnej, aby ją sama rozpoczęła. Poza tym na pierwszym miejscu znalazła się znów polityka imperialna. Rosja zagrażała brytyjskim interesom w Afganistanie oraz Iranie, Francja zaś wznowiła kolonizację Afryki. Rząd Salisbury’ego podjął więc dyskretne rozmowy z Bismarckiem na temat współpracy przy temperowaniu apetytów Paryża i Petersburga. Przyniosły one w grudniu 1887 r. układ nazwany porozumieniem śródziemnomorskim. Kanclerz dokooptował do niego swoich sojuszników: Austro-Węgry i Włochy. Trzy mocarstwa gwarantowały Londynowi swe wsparcie w zachowaniu światowego status quo. Niczego więcej do szczęścia Wielka Brytania nie potrzebowała. Kalkulujący na chłodno Bismarck zaniechał dalszych starań o kolonie dla Niemiec, uznając, że dużo ważniejszą sprawą jest spokojne budowanie potęgi przemysłowej i militarnej kraju.

Pycha przed wojną

Podczas koronacji w czerwcu 1888 r. młody cesarz Wilhelm II oświadczył słuchaczom, że jest „zdecydowany sprawować władzę”. Dwa lata później, żeby ją rzeczywiście sprawować, zmusił do dymisji Ottona von Bismarcka. Odejście na emeryturę Żelaznego Kanclerza przyniosło radykalną zmianę w polityce zagranicznej Niemiec. Wilhelm II nie zamierzał już jej samoograniczyć ani też ukrywać rzeczywistych możliwości II Rzeszy. „Zawsze się rwał do podkreślania swego znaczenia i znaczenia swego kraju, do odgrywania roli, do przybierania pozy, do zmieniania biegu historii, nie omijając żadnej po temu okazji” – opisuje Barbara W. Tuchman w „Wyniosłej wieży”. Młody cesarz nie mógł się więc powstrzymać, gdy Wielka Brytania uwikłała się w wojnę z Burami na południu Afryki, by nie dorzucić swoich trzech groszy. Wysłał więc do prezydenta Republiki Transwalu Paula Krugera depeszę gratulacyjną, kiedy w 1896 r. burskie wojska zadały bolesną stratę brytyjskim siłom ekspedycyjnym. Kaiser winszował prezydentowi sukcesu „bez uciekania się do pomocy przyjaznych potęg”. W Europie zadanie to odczytano jako sugestię, że gdyby Kruger poprosił Niemców o pomoc, ta zostałaby mu udzielona. „Telegram ujawnił wrogość, która zdumiała Brytyjczyków. Od tej chwili polityków brytyjskich dręczyć zaczęła myśl, że izolacja może się okazać bardziej niebezpieczna niż wspaniała” – podkreśla Tuchman.
Zaledwie dwa lata później myśl zaczęła się przeradzać w pewność. Mianowany przez cesarza nowym sekretarzem stanu w Urzędzie Marynarki Rzeszy admirał Alfred von Tirpitz zaprezentował w Reichstagu projekt rozbudowy floty. Przyjęta w 1898 r. ustawa o flocie („Flottencesetze”) nakazywała rządowi znalezienie środków na budowę 19 pancerników oraz 50 mniejszych okrętów bojowych. Kończył się stuletni okres, gdy żadne państwo nawet nie śmiało rzucić wyzwania Royal Navy. Na dokładkę Wilhelm II nie ukrywał, że celem jego działań jest stworzenie własnego imperium kolonialnego. Nazwał to „zapewnieniem Niemcom należnego im miejsca pod słońcem”. Na pierwsze objawy paniki w Londynie trzeba było jeszcze trochę poczekać. Najpierw z niedowierzeniem zauważono, że program zbrojeniowy Tirpitza jest błyskawicznie realizowany, w czym wielkie zasługi miał koncern Kruppa, który przejął największe niemieckie stocznie. Jednak z Berlina płynęły kolejne oferty sojuszu. Kanclerz Bernhard von Bülow proponował Wielkiej Brytanii przystąpienie do tworzonego z Austro-Węgrami i Włochami Trójprzymierza. Kusząc wsparciem przeciw ekspansji Rosji na Dalekim Wschodzie oraz powstrzymaniem Francji, przymierzającej się do aneksji Maroka. Brytyjski rząd odrzucił wszystkie oferty. Przeważyło to, że jeszcze w 1900 r. admirał Tirpitz przeforsował nowy, bardziej ambitny plan rozbudowy floty. W ciągu kilkunastu lat niemieckie stocznie miały zbudować 40 pancerników i ponad 200 mniejszych okrętów bojowych. To oznaczało, że Kaiserliche Marine będzie dorównywać siłą Royal Navy. W brytyjskiej prasie wrzało. Pojawienie się siły zdolnej pokonać na morzach marynarkę wojenną Zjednoczonego Królestwa oznaczało nie tylko groźbę zablokowania możliwości przerzucania wojsk w każdy rejon świata oraz potencjalne przerwanie szlaków handlowych, co musiało przynieść rozpad imperium. Z racji uzależnienia od importu żywności blokada morska Wysp Brytyjskich oznaczała szybkie nadejście głodu, który zabiłby miliony ich mieszkańców. Z początkiem XX w. Brytyjczycy zaczęli się bać nadchodzącej przyszłości.

Nieuchronność wojny

Wnuk królowej Wiktorii, cesarz Wilhelm II, zawsze podziwiał imperium, którego symbolem stała się ta władczyni. Nie chciał też z nim wojny. Podobnie w Londynie kolejni premierzy długo szukali dróg porozumienia z Berlinem. Jednak nie mogli wiecznie negować faktów i liczb. W ciągu 40 lat, do roku 1910 r., niemiecka produkcja przemysłowa dogoniła brytyjską, choć w momencie startu wyścigu była czterokrotnie mniejsza. Niezmienne pozostawało to, że PKB Niemiec rosło ponad dwukrotnie szybciej niż Wielkiej Brytanii. Dla przywódców Albionu stało się jasne, że w ciągu następnej dekady ich państwo na polu ekonomicznym pozostanie daleko w tyle. To z kolei oznaczało, że program zbrojeń morskich admirała Tirpitza nie tylko zostanie zrealizowany, lecz może być sukcesywnie powiększany.
Londyn miał teoretycznie wybór. Mógł się pogodzić z nadchodzącą dominacją II Rzeszy w Europie. Wybierając pokój i sojusz z Berlinem. Tak godząc się, by za kolejne półwiecze spaść do roli kraju satelickiego, podobnie jak to się stało w przypadku Austro-Węgier. Jednak ta droga była absolutnie nie do przyjęcia zarówno dla brytyjskich elit, jak i społeczeństwa. Z początkiem nowego stulecia Wielka Brytania zaczęła się szykować do walki o utrzymanie istniejącego w świecie status quo. Pod egidą Pierwszego Lorda Admiralicji Johna Fishera powstał program budowy nowoczesnych pancerników, nazwanych od imienia pierwszej jednostki dreadnoughtami. Były one ponad dwukrotnie większe od niemieckich, dużo lepiej opancerzone i wyposażone w działa tak potężne, by móc prowadzić walkę z kilkoma dużymi jednostkami Kaiserliche Marine jednocześnie. Tirpitz odpowiedział błyskawicznie, zlecając budowę serii niemieckich dreadnoughtów. To wymagało od obu stron nieustannego zwiększania nakładów finansowych na zbrojenia. Na zbudowanie 11 superpancerników do 1910 r. Wielka Brytania wydała 20 mln funtów szterlingów. W tamtym czasie całość rocznych wydatków budżetowych państwa oscylowała w okolicach 195 mln funtów. W kolejnym trzyletnim planie budżetowym floty nowy Pierwszy Lord Admiralicji Winston Churchill zarezerwował na budowę osiem dreadnoughtów kolejne 26 mln funtów. Jednak nie gwarantowało to utrzymania przewagi na morzu, ponieważ nieustannie wspierający admirała Tirpitza cesarz wymógł na Reichstagu, żeby Kaiserliche Marine otrzymało rocznie do swej dyspozycji prawie 25 proc. budżetu II Rzeszy.
W Londynie nie zamierzano jednak czekać, aż wyścig zbrojeń zostanie przegrany. Jeszcze w 1904 r. premier Arthur Balfour zdecydował, że pora porzucić doktrynę „splendid isolation”, zastępując ją zbliżeniem z Francją, co kilka lat wcześniej wydawało się niemożliwe. Związanie sojuszu nazwanego „serdecznym porozumieniem” („entente cordiale”) nastąpiło błyskawicznie. Paryż śmiertelnie bał się potęgi II Rzeszy i od lat szukał sprzymierzeńców. Więcej trudności sprawiało Londynowi dojście do porozumienia z Rosją, ale wszystkie spory zbladły wobec wspólnej obawy o to, że Niemcy zdominują Europę. Rząd premiera Henry Campbell-Bannermana zaproponował w 1907 r. Petersburgowi określenie granic stref wpływów w Azji. Wytyczono je w Chinach, Afganistanie i Iranie. To otworzyło drogę do powstania Trójporozumienia („Triple Entente”). Wielka Brytania, Francja i Rosja okrążyły Niemcy i ich sojuszników. Wówczas Londyn postanowił negocjować z pozycji siły. Cesarzowi Wilhelmowi II zaoferowano stworzenie systemu parytetu zbrojeń morskich, takiego, by Royal Navy miała gwarancję zachowania bezpiecznej przewagi nad Kaiserliche Marine.
Negocjacje trwały bez rezultatów od 1907 r. Wreszcie w 1912 z misją ostatniej szansy pojechał do Berlina lord Richard Haldane. Przywieziona przez niego oferta zawierała deklarację: „Jeśli jedna z wysokich układających się stron (Wielka Brytania i II Rzesza − red.) zostanie uwikłana w wojnę, w której nie jest agresorem, druga strona przynajmniej zachowa życzliwą neutralność wobec tak uwikłanego mocarstwa”. W zamian za zdradzenie Trójporozumienia Londyn domagał się zakończenia wyścigu zbrojeń na morzu.
De facto oznaczało to, że rząd Herberta Asquitha był gotów uznać w przyszłości dominację Niemiec na Starym Kontynencie, jeśli te zrewanżują się gwarancjami bezpieczeństwa dla brytyjskiego imperium. Pewny swojej siły Wilhelm II, mając podane na talerzu zwycięstwo w starciu z Francją i Rosją, odrzucił ofertę.
Na ograniczenie zbrojeń morskich zamierzał się zgodzić jedynie wtedy, gdy premier Asquith ogłosił deklarację neutralności, otwarcie porzucając Francję i Rosję. Upokorzony lord Haldane wrócił do Londynu z niczym. „Pokazałem Anglikom, że próby dotknięcia naszych zbrojeń to bicie głową w mur. Zwiększyłem być może przez to ich nienawiść, ale zyskałem szacunek, co skłoni ich z czasem do wznowienia negocjacji – miejmy nadzieję, że skromniejszym tonem i z bardziej korzystnymi rezultatami” – zapisał optymistycznie w dzienniku Wilhelm II, zupełnie nie rozumiejąc konsekwencji swych działań. Tymczasem w Londynie uznano, że Wielka Brytania ocali imperium i swą mocarstwową pozycję jedynie wówczas, gdy wygra wojnę.
Nawet wielki zwolennik porozumienia z Niemcami kanclerz skarbu David Lloyd George oświadczył w Izbie Gmin, że: „pokój za wszelką cenę jest formułą nie do przyjęcia dla wielkiego kraju”. Ludzie rządzący imperium wiedzieli też, że wojna musiała wybuchnąć jak najszybciej, nim Zjednoczone Królestwo przegra z II Rzeszą wyścig ekonomiczny i zbrojeniowy. Tak też się stało.
W 1887 r. Izba Gmin przyjęła ustawę narzucającą obowiązek oznaczania niemieckich produktów etykietą „Made in Germany”. Bardzo szybko oznaczenie, że coś wyprodukowano w Niemczech, stało się dla Brytyjczyków symbolem najwyższej jakości.