Żyć wiecznie. Niekoniecznie w swoim ciele. Transhumanizm obiecuje nam rewolucję. Już w 2045 r.
Wyobraźcie sobie, że ktoś obiecuje wam nieśmiertelność. Brzmi znajomo? Ostatecznie taka właśnie jest oferta wielkich religii monoteistycznych. – Zaraz, zaraz – mówi ten ktoś. – Nie odchodź. Moja propozycja jest jednak trochę inna. Po pierwsze: nie musisz umierać i przenosić się na tamten świat, po prostu przedłużymy ci życie poza horyzont twojej wyobraźni.
Po drugie – nie tylko twoje życie przedłużymy, ale je ulepszymy. Nie będziesz cierpieć, zyskasz też niesłychaną mądrość, niezmierzoną inteligencję i dostęp do wszelkich zbiorów danych.
Po trzecie, staniesz się dosłownie tym, kim bądź czym chcesz; będziesz zmieniać ciała, traktując je jak pojemniki na twój unikatowy umysł. Tych ciał nie trzeba będzie pożyczać od innych użytkowników: wyhodujemy je specjalnie dla ciebie. A jeśli wpadniesz na pomysł, by istnieć w ogóle bez ciała, to też żaden problem. Staniesz się cyfrowym kodem żyjącym w maszynie. Po czwarte, nie są potrzebne żadne modlitwy ani dobre uczynki – wystarczy, że zainwestujesz w naszą firmę; tu nie decyduje wiara, lecz nowoczesna technologia w służbie nauki. Wchodzisz w to?
Czarna dziura technologicznego postępu
Ten technoutopizm nosi nazwę transhumanizmu. Ruch h+, jak lubi się skrótowo nazywać, już dawno opuścił kartki powieści science fiction. Wciąż jest to dziedzina w dużej mierze spekulatywna, ale należy ją traktować jak najbardziej serio. Zajmują się nią jednostki badawcze na czołowych uczelniach świata (parając się teorią transhumanizmu, można spędzić życie – w oczekiwaniu aż, rzecz jasna, będzie mogło zostać technologicznie przedłużone – na jeżdżeniu z konferencji na konferencję), żywo zainteresowany jest korporacyjny przemysł, a w Dolinie Krzemowej w pewnym sensie nie mówi się od lat o niczym innym. Zresztą nie tylko prywatny biznes przygląda się możliwościom wykonania transhumanistycznego skoku w przyszłość – w blokach startowych, jak należy przypuszczać, gorączkują się rozmaite rządowe agencje i laboratoria, a już z pewnością siły zbrojne wielkich mocarstw.
Wydaje się, że wszyscy oni na coś czekają. Czekają na coś, co ma się wyłonić niczym nowy porządek ze starego chaosu. Na Osobliwość. Tym terminem określa się moment, gdy postęp techniczny i cywilizacyjny przekroczy granicę złożoności, poza którą niemożliwe stanie się jakiekolwiek przewidywanie jego dalszych dróg rozwoju. Sproblematyzowana Osobliwość pojawia się po raz pierwszy w 1958 r. we wspomnieniowym nekrologu Johna von Neumanna, genialnego logika, fizyka, prekursora informatyki i teorii gier, napisanym przez jego przyjaciela, polskiego matematyka Stanisława Ulama: „Rozmowa skupiła się na temacie nieprzerwanie przyspieszającego postępu technologicznego i zmian w ludzkim życiu, które to procesy zdają się dążyć do pewnego osobliwego punktu w historii naszej rasy, po którym styl życia, jaki obecnie znamy, nie będzie mógł trwać”. W latach 80. termin ten spopularyzował amerykański matematyk i pisarz SF Vernor Vinge. „Wkrótce stworzymy inteligencje większe niż nasze własne” – pisał w 1983 r. w czasopiśmie „Omni”. „Gdy to się stanie, ludzka historia osiągnie pewną osobliwość, intelektualny punkt przejściowy tak nieprzenikniony jak zakrzywiona czasoprzestrzeń w środku czarnej dziury, i świat przestanie być dla nas zrozumiały. Ta osobliwość, jak sądzę, od dawna stanowi przekleństwo dla licznych twórców SF, ponieważ przez nią niemożliwa jest realistyczna ekstrapolacja trendów ku międzygwiezdnej przyszłości. Żeby napisać opowiadanie wyprzedzające naszą epokę o co najmniej stulecie, potrzebujesz wojny nuklearnej w międzyczasie, inaczej świat staje się nie do pojęcia”.
Spinacze i szara maź
Nie tylko pisarze SF mają problem z Osobliwością – wszelka futurologia też. Skoro bowiem nie wiadomo, co się znajduje za tym horyzontem zdarzeń, to nie wiadomo również, czy w ogóle jest tam jeszcze miejsce dla ludzkości. Istnieją różne potencjalne posthumanistyczne koncepcje i nie wszystkie z nich charakteryzują się idealistycznym antropocentryzmem.
Sztuczna inteligencja (SI) – jeśli to ona będzie kluczem do Osobliwości – wcale nie musi być dla ludzi wsparciem, może za to stać się właściwą postludzkością, zastąpiwszy homo sapiens. Ale dobroczynna SI w służbie człowieka także może wywołać totalny kataklizm. „Jeden z najbardziej skrajnych scenariuszy opowiada o SI, której zlecono produkcję spinaczy do papieru w możliwie najwydajniejszy sposób, co skutkuje przetworzeniem całej materii dostępnej we Wszechświecie najpierw na fabryki spinaczy, a potem na same spinacze” – pisze Mark O’Connell w wydanej w zeszłym roku książce „To Be a Machine. Adventures Among Cyborgs, Utopians, Hackers, and the Futurists Solving the Modest Problem of Death” (pol. Być maszyną. Przygody wśród cyborgów, utopistów, hakerów i futurystów rozwiązujących niepozorną kwestię śmiertelności), przywołując koncepcję Nicka Bostroma, jednego ze współczesnych pionierów naukowej myśli transhumanistycznej, który stał się sceptycznym krytykiem transhumanizmu. Jest to odwołanie do apokaliptycznego pomysłu amerykańskiego fizyka i nanotechnologa Erica Drexlera; w latach 80. Posłużył się on pojęciem szarej mazi (grey goo), by opisać proces, w wyniku którego samoreplikujące się nanomechanizmy wyrywają się spod kontroli i masowo wytwarzają swoje kopie, niszcząc ziemską biosferę i pokrywając powierzchnię planety grubym kożuchem szarości.
Nawet jeśli oszczędzone nam będą spinacze i nano-maź, może się zdarzyć, że zostaniemy po prostu zignorowani przez SI, której nie będziemy mogli ani pokonać, ani zrozumieć. O’Connell przytacza swoją rozmowę z Bostromem: „Zasadnicze ryzyko, twierdził Nick, nie polega na tym, że superinteligentne maszyny mogą być wrogo nastawione przeciw swoim ludzkim stwórcom bądź, powiedzmy, poprzednikom, ale że będą względem nich obojętne. Ostatecznie ludzie nie byli wrogo nastawieni wobec gatunków, które zdołali wytępić przez tysiąclecia – te gatunki po prostu nie były częścią naszego projektu. Tak samo może się zdarzyć w wypadku superinteligentnych maszyn, które nawiążą z nami relację podobną do tej, którą my nawiązaliśmy ze zwierzętami karmionymi przez nas dla mleka i mięsa”. Jak mówi inny badacz SI, Eliezer Yudkowsky: „Sztuczna inteligencja ani nie czuje do ciebie nienawiści, ani cię nie kocha. Jesteś jednak zrobiony z atomów, które można spożytkować w jakimś innym celu”.
Siedem poprawek
Transhumaniści zachowują jednak niewzruszony optymizm. Ray Kurzweil, jeden z największych entuzjastów Osobliwości, prorok cywilizacyjnego przyspieszenia, przewiduje, że pojawi się ona w 2045 r. Wielu z czytających te słowa ma szansę dożyć do tej daty i sprawdzić, czy nie była to jedynie kolejna millenarystyczna obietnica. Tak czy owak, transhumaniści formułują tymczasem konkretny, postępowy program budowy nowego, lepszego świata w oparciu o racjonalne korzystanie z dorobku genetyki, neurologii, neurofarmakologii, nanotechnologii, kosmologii i badań nad SI. Ów program – odrobinę, by tak rzecz, nietzscheański – zakłada wejście w postludzkie, nadludzkie czy może nawet boskie kompetencje (krytyce tego podejścia poświęcony jest m.in. niedawno wydany u nas esej Yuvala Noaha Harariego „Homo deus. Krótka historia jutra”). Ale w sumie nie o te, całkiem atrakcyjne, kompetencje tu chodzi, one są tylko narzędziem. Chodzi o ulepszanie „życia” jako najwyższej wartości, afirmację ludzkiego potencjału, uzyskanie większej kontroli nad swoją egzystencją, wejście na poznawcze i emocjonalne szczyty, zachowanie wiecznej młodości, wyzbycie się bólu i cierpienia, wreszcie: odnalezienie dróg do nowych doznań. Wiele w tym, trzeba przyznać, narcyzmu, niewiele zaś pokory. Ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że jak zawsze steruje nami stary jak świat układ limbiczny w naszym mózgu, ośrodek przyjemności. Ktoś jeszcze złośliwszy mógłby dodać, że wszystko to doprowadzi głównie do znaczącego poszerzenia rynku wirtualnej pornografii.
Max More, transhumanistyczny myśliciel, który sam siebie nazywa ekstropistą (w odróżnieniu od utopisty, który zdąża do konkretnego, idealistycznego stanu rzeczy, ekstropista jest „otwarty na rozwój”, zdolny do przeformułowywania celów), formułuje siedem konkretnych postulatów programowych, „poprawek”, mających wprowadzić człowieka w erę postludzką. Pierwsza zakłada „wymazanie możliwości śmierci” za wszelką cenę, czyli poprzez manipulacje genetyczne, używanie syntetycznych organów etc. Druga mówi o „rozszerzeniu zasięgu naszych zmysłów przy użyciu środków biotechnologicznych i obliczeniowych”. Trzecia – o „udoskonalaniu organizacji i pojemności neuronowej”. Czwarta – o „uzupełnieniu kory nowej »metamózgiem«, co pozwoli zwiększać inteligencję i przestrajać emocje. Piąta zakłada zerwanie z genetycznym determinizmem: „Sami zajmiemy się własnym programowaniem genetycznym, (...) naprawimy wszystkie indywidualne i gatunkowe wady, (...) będziemy wciąż szukać sposobów, by dowolnie wybierać swoją cielesną formę i funkcjonalność” – pisze More w eseju „List do Matki Natury” (przeł. Marcin Sieńko). Szósta mówi o regulacji emocji ku opanowaniu i tolerancji. Siódma wreszcie obiecuje, że nie będzie dla postludzkości żadnym problemem, by zerwać z życiem opartym na związkach węgla i doskonalić się w innych, syntetycznych, zaawansowanych technologicznie środowiskach.
Sam More poczynił już pewne kroki ku świetlanej przyszłości – od 2011 r. jest szefem Alcor Life Extension Foundation, organizacji non profit z siedzibą w Scottsdale w amerykańskim stanie Arizona, zajmującej się krioprezerwacją (czyli, z grubsza rzecz ujmując, zamrażaniem z wykorzystaniem chemicznego, bezwodnego zastępnika krwi) ciał chętnych, którzy chcą zaczekać, aż medycyna będzie w stanie ich wskrzesić albo – co bardziej prawdopodobne – przetransferować ich umysły na nowy nośnik. Usługa ta kosztuje od 80 tys. dol. (za samą głowę) do 200 tys. (za całe ciało).
Technologia i gnoza
Traktowanie ludzkiego umysłu jako rodzaju oprogramowania (software’u), które wprawdzie jest zainstalowane w mózgu (meatware), ale można je przenieść do maszyny (hardware) za pomocą zagadkowej czynności zwanej wgrywaniem umysłu (mind uploading), jest zresztą jednym z naczelnych technofetyszy transhumanizmu.
Tkwi w tym pewien paradoks – zwolennicy h+ deklarują się jako racjonaliści, oświeceniowcy i materialiści, ale ich kluczowa koncepcja nawiązuje do kartezjańskiego dualizmu (ścisłego podziału na ciało i duszę), a w istocie zaś ma jeszcze starsze, gnostyckie korzenie. Gnostycy uważali ciała za więzienia duszy męczące się na ziemskim padole, ulepionym ze złej materii, stworzonej przez demiurga uzurpatora, fałszywego boga. Jedyna droga do wyzwolenia duszy to scalenie się, zjednoczenie z Bogiem prawdziwym, poprzez uzyskanie „wiedzy” (gnozy). Można to osiągnąć w wyniku ubóstwienia samego człowieka (człowiek wędruje ku ukrytemu Absolutowi, nie zaś Absolut pochyla się nad człowiekiem).
Innymi słowy, to już było. Powracało i powraca pod postacią różnego rodzaju prometeizmów, z których pewne – totalitarne – dość boleśnie się ludzkości odbiły czkawką.
Powód, dla którego chrześcijaństwo z niepokojem przygląda się transhumanizmowi, jest nie tylko taki, że transhumanizm to nowe, żarliwe wcielenie starych marzeń o przekroczeniu naturalnych barier, marzeń konkurencyjnych wobec monoteizmów. Chodzi przede wszystkim o to, że, jak już wspomniałem, perspektywa rzeczywistości postludzkiej – w odróżnieniu od zapowiedzi Sądu Ostatecznego – nabiera z wolna realnych kształtów. Jest w tym zarazem przerażająca i bardzo atrakcyjna.
Nie wszyscy tradycjonaliści widzą zresztą w transhumanizmie gwarancję etycznej i cywilizacyjnej katastrofy. Wpływowe środowiska amerykańskiej alt-prawicy (np. spod znaku „Mrocznego Oświecenia”) fantazjują o świecie libertariańskiej postludzkiej przyszłości, zarządzanym niczym korporacja przez rasę panów, udoskonalonych genetycznie i cybernetycznie.
Jakkolwiek może się to nam wydawać nieprzyjemne, w tym wypadku przewidywania alt-prawicy mogą się okazać całkiem słuszne. A to dlatego, że mrzonki transhumanistów są głęboko redukcjonistyczne, oderwane od społecznego i gospodarczego kontekstu. Nie ma, dla przykładu, żadnego powodu, dla którego globalne korporacje miałyby w imię jakiejś absurdalnej miłości do gatunku ludzkiego odpuścić sobie kwestie SI, Osobliwości, ewolucji ze wspomaganiem (human enhancement) czy wgrywania umysłów do komputerów. To będzie turbokapitalistyczna gra rynkowa. „Co się stanie, jeśli procedura zapewniania nieśmiertelności przez emulację i wczytywanie umysłu okaże się tak droga, że jedynie bogacze będą mogli sobie pozwolić na subskrypcję premium, bez reklam, a cała reszta spośród nas, nieszczęśników, będzie musiała radzić sobie z utrzymywaniem ciągłości swojej egzystencji, pozwalając, by narzucano jej co jakiś czas z góry myśli, emocje i pragnienia pochodzące z zewnętrznego, komercyjnego źródła, w ramach jakiegoś diabelskiego kontraktu o sponsoringu jaźni?” – pyta Mark O’Connell.
Cyborg, czyli ktoś inny
Nietrudno sobie wyobrazić inne możliwe konsekwencje transhumanistycznego „przekroczenia”, których sami zwolennicy h+ nie biorą pod uwagę, śniąc o gwarantowanej równości szans. Już teraz sporą część roboty związanej z zarządzaniem na poziomie masowym wykonują algorytmy, korzystając z gigantycznych zbiorów danych (big data) – i już teraz nie całkiem rozumiemy, dlaczego podejmują takie, a nie inne decyzje. Moment, w którym SI przejmie przemysł big data, będzie zarazem końcem cywilizacji, jaką znamy – a zarazem początkiem nowej ery segregacji.
Kolejnym skutkiem nagłego przyspieszenia może być całkowity rozkład tych obszarów kultury, które jeszcze uchodzą za społecznie wspólne. Współcześnie kulturowe nisze oddalają się od siebie, masowa rozrywka stwarza zaś nędzne iluzje wspólnoty. W świecie postludzkim nisze, owe bański znane z mediów społecznościowych, będą ewoluować z taką prędkością, że wszelka komunikacja między nimi – na poziomie języka, pojęć, przeżyć – stanie się praktycznie niemożliwa. Tym, co stanie się za to jak najbardziej możliwe i użyteczne, będzie nowa polityka plemienna.
A czy będziemy umieli odróżnić dobrą eugenikę („poprawki” More’a) od eugeniki złej (eliminacja ludzi niepasujących do idealnej matrycy)? Jakie zastosujemy kryteria oceny piękna, mądrości, inteligencji i użyteczności? Kto o tym zadecyduje? Czy nie będzie to aby rada genialnych transhumanistycznych starców w ciałach dwudziestolatków?
/>
Idealiści postrzegają jednak przyszłą epokę posthumanistyczną jako szansę na wyzwolenie, choćby od ciężaru płci, tożsamości seksualnej i rasowej. Właściwie nawet tożsamości ludzkiej. „Cyborg to cybernetyczny organizm, hybryda powstająca ze skrzyżowania maszyny i organizmu. To postać fikcyjna, a jednocześnie wytwór społecznej rzeczywistości. Na rzeczywistość tę składają się realnie istniejące w życiu związki, nasza najważniejsza konstrukcja polityczna, fikcja, która potrafi wstrząsnąć światem. Międzynarodowy ruch feministyczny stworzył pojęcie »kobiecego doświadczenia«, z jednej strony wydobywając na światło dzienne wszystko to, co pozwala połączyć kobiety we wspólnotę, a z drugiej demaskując ukrytą za tym pojęciem niesprawiedliwość i zniewolenie. (...) Wyzwolenie możliwe jest tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie (zrozumiemy imaginacyjnie), na czym polega zniewolenie i gdy zdołamy wyobrazić sobie jakieś inne możliwości i wybory” – pisała filozofka feministyczna Donna Haraway w 1985 r. w słynnym „Manifeście cyborga” (przeł. Ewa Franus). Ponieważ ta fikcja ma szansę oblec się w ciało, miło byłoby, gdyby Haraway miała rację. Gorzej, jeśli się pomyliła.
Traktowanie umysłu jako oprogramowania (software’u), które jest zainstalowane w mózgu (meatware), ale można je przenieść do maszyny (hardware) za pomocą czynności zwanej wgrywaniem umysłu (mind uploading), jest jednym z naczelnych technofetyszy transhumanizmu