Królowa polskiego kryminału, Ślązak, który przeistoczył się z gryzipiórka w fana boksu. Polscy pisarze odkrywają, że równie ważne jak to, jak piszą, jest także to, kim są.
/>
Na prośbę o rozmowę Remigiusz Mróz odpisuje, że wolałby otrzymać pytania e-mailem. „Może iść jako minirozmowa w treści, nadaje się też do cięcia, wedle uznania. Dorzucam też zdjęcie, gdyby było potrzebne”. Odpowiada ekspresowo, na dodatek niczym doświadczony specjalista od public relations. Wie, że musi dbać o markę „Remigiusz Mróz”, i robi to naprawdę skutecznie.
Choć zadebiutował zaledwie kilka lat temu, jest już autorem 20 powieści (w większości kryminalnych, ale sięga również po inne gatunki) wydanych pod własnym nazwiskiem oraz trzech kolejnych opublikowanych pod pseudonimem Ove Logmansbo. Jest laureatem Nagrody Czytelników Wielkiego Kalibru z 2016 roku za powieść „Kasacja”. Jego ostatnia książka horror „Czarna madonna”, która miała premierę przed kilkoma tygodniami, podobno rozeszła się już w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy. I choć Mróz według obserwatorów rynku książki jest ewenementem – nie tylko ze względu na sukces komercyjny, lecz także dlatego, że szybko udało mu się zbudować rozpoznawalność wśród czytelników – nie jest jedyny.
Na listach bestsellerów pojawia się coraz więcej nazwisk polskich autorów. Jak podaje Biblioteka Analiz w swoich wyliczeniach za 2015 r., Katarzyna Bonda sprzedała 105 tys. egzemplarzy powieści „Okularnik”, 90 tys. „Pochłaniacza” i 75 tys. „Tylko martwi nie kłamią”. „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk rozeszły się w 70 tys. egzemplarzy, Anna Ficner-Ogonowska z „Czas pokaże” osiągnęła 64 tys. egzemplarzy, a „Ziarno prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego kupiono ponad 53 tys. (przy czym chodzi tylko o wznowienie tej książki – wydany rok wcześniej „Gniew” sprzedał się w 150 tys. egzemplarzy). W 2016 r. w dwunastu comiesięcznych zestawieniach bestsellerów „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” znalazło się 168 tytułów. 99 z nich to książki polskich autorów. Rok wcześniej była pod tym względem większa równowaga. Ale przewaga książek rodzimych pisarzy nad konkurencją z importu rośnie w zauważalny sposób. – Przy czym jest jeden wspólny mianownik sukcesu: rozpoznawalne nazwisko autora – mówi nam Joanna Purzyńska, koordynator ds. marketingu z sieci Matras. – Mamy do czynienia z coraz bardziej znaczącym i ciekawym zjawiskiem. Czytelnik szuka tytułów polskich autorów, i to takich, którzy są wyraziści i którzy nie boją się sami zareklamować własnej książki – dodaje.
Nie widmo, lecz bohater
Pisarze chcą na swoim talencie zarabiać. I doskonale wiedzą, że nie będą mieli na to szansy bez pracy nie tylko nad samymi książkami, lecz także nad własną rozpoznawalnością. Kuba Frołow, ekspert rynku książki, autor pozycji „Jak wypromować bestseller” i „Public relations na rynku książki” oraz twórca BookSenso, firmy świadczącej usługi PR dla wydawców, podkreśla, że takie podejście zaczęło się pojawiać wraz ze wzrostem konkurencji na tym rynku. – Mamy naprawdę ogromny wybór tytułów, tak polskich, jak i zagranicznych. Więc by się przebić, trzeba się wyróżnić – mówi.
W efekcie pojawiła się grupa, i to rosnąca, autorów młodego pokolenia, którzy aktywnie pracują, promują swoje książki, ale też samych siebie. – Nie ukrywają się, jeżdżą na dziesiątki spotkań autorskich, udzielają dziesiątek wywiadów, działają bardzo aktywnie i bardzo sprawnie w mediach społecznościowych. I to przynosi efekty – opowiada Sonia Draga, właścicielka jednego z największych polskich wydawnictw specjalizujących się w beletrystyce. – Ewidentnie polscy autorzy odrabiają lekcje z Zachodu. Widzą, jak od lat funkcjonują tamtejsze rynki, jak autorzy zabiegają o zainteresowanie czytelników, nie tylko walcząc o stworzenie jak najlepszego dzieła, ale jednocześnie rywalizując o wyrazistszy, bardziej interesujący wizerunek. I trzeba przyznać, świetnie to naszym autorom idzie – dodaje i jako przykład wskazuje właśnie Remigiusza Mroza.
A ten bez skrępowania przyznaje, że ma w tym działaniu jeden wzór: Stephena Kinga. – Kiedy doszedłem do wniosku, że chcę zajmować się pisarstwem na poważnie, podszedłem do tego mniej więcej tak, jak do przygotowywania rozprawy doktorskiej – czyli od strony researchu. Czytałem wszystko, co na temat pisania ujawnił King, słuchałem wywiadów, w których opowiadał o blaskach i cieniach tej roboty, a w końcu oglądałem też nagrania z jego spotkań autorskich – opowiada.
Ale nie on jeden świetnie prowadzi własną markę. Polscy pisarze uczą się tego od ponad dwudziestu lat. Jeszcze na początku lat 90. Andrzej Stasiuk umacniał swój wizerunek artysty niepokornego, opowiadając o wyroku, jaki odsiedział za uchylanie się od służby wojskowej. Michał Witkowski wypłynął jako pierwszy zdeklarowany homoseksualista, który swoją płciową tożsamość ustawił w centrum powieści. A gdy postanowił po latach o sobie przypomnieć, to zaczął od kontrowersyjnej akcji z „szafiarką Michaśką”. Kontrowersyjnej, bo zarówno sięgającej granic dobrego smaku, jak i będącej po prostu złamaniem prawa, gdy wystąpił na jednym z eventów w czapce z emblematami SS.
Polscy autorzy odrabiają lekcje z Zachodu. Widzą, jak od lat funkcjonują tamtejsze rynki, jak autorzy zabiegają o zainteresowanie czytelników, nie tylko walcząc o stworzenie jak najlepszego dzieła, ale jednocześnie rywalizując o wyrazistszy, bardziej interesujący wizerunek
Wizerunkowy element pomógł także Jackowi Dehnelowi, który kilkanaście lat temu szybko wyrobił sobie nazwisko nie tylko na niezłej literaturze, lecz także dzięki temu, że czytelnicy zapamiętali jego charakterystyczny styl dandysa. – Podobnie dziś zaczyna wyróżniać się Grzegorz Kasdepke. Muszka, eleganckie choć nieco de mode ubranie. Niby to tylko bajer, ale jednak składa się na całościowy obraz – Frołow opowiada o tym, jak nad wizerunkiem pracuje ten jeden z poczytniejszych autorów książek dla dzieci.
A więc wygląd również ma znaczenie. – Oczywiście nie ma co przesadzać. To pisarze, a nie celebryci. To, jak wyglądają, może pomóc tylko wtedy, gdy jest to spójne z całością ich wizerunku, w tym także tego, co i jak piszą – dodaje Frołow.
Stąd właśnie to, że Katarzyna Bonda – nie tylko autorka bestsellerów, ale i piękna kobieta – sprawnie lansuje się na „królową polskiego kryminału” i wykorzystuje w tym celu sesje zdjęciowe w odpowiednim klimacie. Po piętach depcze jej (może jeszcze nie w wielkości nakładów, ale w sprawnie prowadzonym wizerunku) Gaja Grzegorzewska, autorka cyklu o prywatnej detektyw, Julii Dobrowolskiej. I znowu obok arsenału kryminałów mamy piękną kobietę, w wyrazistych sesjach zdjęciowych, niewstydzącą się opowiadać w mediach, że zrobiła sobie operację nosa, by wyglądać i czuć się lepiej.
Ale chyba najbardziej spektakularną przemianę przeszedł Szczepan Twardoch. Jako debiutant wyglądał zgoła odmiennie od dzisiejszego eleganckiego, wysportowanego autora „Morfiny” i „Króla”, który także takim wizualnym wizerunkiem podpasował pod luksusowe mercedesy tak bardzo, że ta marka zaproponował mu zostanie ambasadorem. Zmiany dokonał tak dużej, że gdy ukazał się niedawno jego wywiad rzeka z Mamedem Khalidovem, zaczął się także pokazywać jako twardy facet, który trenuje boks.
Projekt autor
– Literatura, podobnie jak i inne dzieła kultury, dziś jest pewnego rodzaju projektem, przedsięwzięciem, w którym naprawdę rzadko wystarczy tylko napisać książkę i ona sama się sprzeda. Nie działają też tu wcale proste metody promocyjne. Duże budżety reklamowe to za mało. Skandalem można dzisiaj sprzedać co najwyżej jedną książkę – opowiada Purzyńska i dodaje, że kluczowe jest stałe budowanie tak marki, jak i wizerunku autora. – Każdy z autorów musi zabrać się do ciężkiej roboty, cyzelowania tekstu, researchu. Ci, którzy pracują ciężko, mozolnie i systematycznie i do tego jeszcze potrafią połączyć pisanie z promowaniem, odnoszą sukcesy – mówi.
To promowanie i siebie, i dzieła oznacza dbanie o stałą obecność swojego nazwiska w mediach, czyli publikowanie z żelazną dyscypliną najlepiej co rok lub dwa lata, bo tylko takie tempo pozwala utrzymać się cały czas na topie. – Najważniejsza jest dla nas sama książka, efekt pracy, poszukiwań, podróży i talentu autora – Agnieszka Łasek, szefowa działu promocji z wydawnictwa Czarne, opowiada, że w przypadku bardzo wielu pisarzy (w tej oficynie to m.in. Jacek Hugo-Bader, Mariusz Szczygieł czy Andrzej Stasiuk) najlepiej działa budowanie wizerunku eksperta w danej dziedzinie. – Eksperta, którym autor reportażu, biografii czy książki podróżniczej w naturalny sposób jest. Trzeba sprawić, by czytelnicy właśnie z nim kojarzyli daną tematykę. Często więc zachęcamy do występowania w mediach nie tylko, by autor mówił o książce, ale wypowiadał się szerzej o danym zagadnieniu. Wtedy czytelnicy szukający wiedzy o jakimś regionie świata czy postaci będą sięgać po rzecz jego autorstwa – dodaje Agnieszka Łasek.
Ale budowanie marki osobistej to działania na wielu poziomach. Także odsłanianie przed czytelnikiem prywatności autora. Pokazywanie tego, jak się mieszka, jak się spędza wolny czas, jaką ma się rodzinę. Ale nie wystarczy tu zwykły celebrycki lans. Ludzie chcą wiedzieć, jak to, co jest zawarte w powieści, koresponduje z poglądami pisarza. Co autor myśli, jak ocenia rzeczywistość, jak autentyczne są jego przemyślenia z książek. I stąd właśnie pisarze, którzy odnoszą sukcesy komercyjne, są także tak aktywni w mediach społecznościowych, komentują rzeczywistość polityczną, ale też dopuszczają do swojej prywatności.
Zygmunt Miłoszewski, który wsławił się cyklem kryminałów (zresztą będących również komentarzem do zmian w Polsce), przed kilkoma tygodniami na Facebooku napisał tak: „Olsztyn w środku lata. Leje, zimno, chmury na wysokości trotuaru, woda się z jedenastu jezior wylewa, reumatyzmu można dostać od wyglądania przez okno”. Ewidentnie nawiązywał w ten sposób do „Gniewu”, ostatniego tomu trylogii o prokuratorze Szackim. Ale zakończył już bardzo współcześnie: „Tym goręcej zachęcam do wspólnego protestowania o 21 pod sądem na Dąbrowszczaków. Nie zostawiajcie tego innym, nie myślcie, że ktoś tam przyjdzie za Was, nie powtarzajcie, że to bez sensu, zmieńcie plany. Do zobaczenia!”.
Jakub Żulczyk (autor m.in. „Ślepnąc od świateł” czy niedawno wydanego „Wzgórza psów”) na swoich profilach w mediach społecznościowych napisze coś zaangażowanego politycznie i podyskutuje o popkulturze, i wrzuci zdjęcie biurka, przy którym pisze – na ścianie plakat Kanye Westa, a na komputerze naklejka z ostrzeżeniem przed wulgaryzmami używanymi w treści utworu.
Sylwii Chutnik („Kieszonkowy atlas kobiet”, „Cwaniary”) wyraziste poglądy społeczne nie stanęły na przeszkodzie, by kilka lat temu udzielić wywiadu magazynowi „Viva”. Na szczęście nie musiała plotkować, ale opowiadała o swoim zbiorze opowiadań „W krainie czarów” – o starości, umieraniu, powstaniu warszawskim i byciu matką. Tematy ani łatwe, ani przyjemne, a mimo wszystko przebiły się do eleganckiego magazynu o gwiazdach i modzie.
Krystyna Mirek, autorka powieści obyczajowych i romansów, równolegle prowadzi bloga i pisze felietony do „Pani Domu”. A jakby tego było mało, organizuje dla czytelniczek warsztaty „Jak będąc zapracowaną żoną i matką, znaleźć czas na realizację marzeń? Jak sprawić, by marzenia stały się źródłem dochodu? Jak zorganizować czas, kiedy trzeba godzić wiele ról i obowiązków. Co zrobić, by być człowiekiem szczęśliwym?”. – Od pisarza ludzie wymagają więcej, więc musi być to wszystko powiązane z dziełem – podkreśla Frołow.
Dlatego równie dobrze działa czytanie swojej książki w radiu, bytność na festiwalach literackich, zabieganie o tłumaczenia, wyjazdy na zagraniczne targi książki i tak często jak się da spotkania z czytelnikami. – I dlatego właśnie takim ewenementem jest Mróz. Można mniej lub bardziej cenić jego książki. Bo te są rzeczywiście nierówne, ale wydał ich już tyle, że trudno tu zawsze o zachowanie wysokiego poziomu. Jednak to, jak pracuje na własną markę, naprawdę działa – dodaje Draga. Być może jego tempo pisania i publikowania wynika z tego, że wyczuł swój moment i chce z niego wycisnąć, ile się da, zanim pojawi się nowy, młodszy, może bardziej utalentowany „Mróz”.
Znajomy prawnik opowiada, jak kiedyś chciał Mroza zaprosić na spotkanie autorskie dla adwokatów i aplikantów. Ten nie tylko momentalnie odpisał na e-maila, lecz przy okazji przepytał adwokata z pewnych kwestii proceduralnych w ramach researchu do następnej książki o Chyłce. I ta pracowitość sama w sobie jest elementem wizerunku tego autora.
Sam Mróz zapewnia, że ta „marka” jest dla niego trochę abstrakcyjna. Jednak to, jak sprawnie wykreował swoje alter ego, czyli pisarza z Wysp Owczych Ove Logmansbo – i jak tuż przed ukazaniem się trzeciego tomu jego kryminałów „wydało się” w „Dzień Dobry TVN”, że za Ove stoi właśnie Mróz – powoduje, że trudno tę kreację uznać wyłącznie za pisarski eksperyment. To, że – jak twierdzi Mróz – „głównym zamierzeniem było to, co popycha większość innych pisarzy do przybrania pseudonimu – chęć sprawdzenia, co stanowi powód sukcesu. Łut szczęścia? Dobry warsztat? Intuicja pisarska? Talent, czymkolwiek w istocie jest?”.
Mróz zapewnia, że przypomina sobie o istnieniu własnej marki dopiero wtedy, gdy dostaje propozycje włączenia się w kampanie reklamowe lub udziału w programach telewizyjnych. – Bo oznacza to, że jakaś grupa znających się na marketingu osób usiadła przy stole, zastanowiła się i uznała, że w nazwisku tkwi pewien potencjał reklamowy – zapewnia Mróz.
Ów potencjał branża odkrywa powoli, ale zauważalnie. Katarzyna Grochola występowała w spotach kawy, Szczepana Twardocha romans z Mercedesem wywołał sporą dyskusję tak na rynku książki, jak i marketingu o komercyjnych granicach w byciu pisarzem.
Samorodki ze wsparciem
– Czy pisarze mają swoich agentów, menedżerów, którzy podpowiadają im, jak prowadzić ich wizerunek? Dobre pytanie. Choć nie wydaje mi się, by było już tak profesjonalnie. Jeżeli już, to raczej wydawcy wskazują autorom kierunki do działania. Dziś praktycznie każde wydawnictwo wymaga więc od swoich autorów zobowiązania, że będą brali udział w spotkaniach autorskich, że będą udzielać wywiadów, występować w mediach. To minimum – opowiada Sonia Draga.
– Oczywiście, że namawiamy autorów do obecności w mediach. Jednych nie trzeba, bo mają do tego naturalny talent, innym, czasem mniej chętnym, tłumaczymy, jak wywiady czy spotkania autorskie przekładają się na popularność książki, ale rzecz jasna niczego im nie narzucamy. Po prostu doradzamy, jak i gdzie warto się pojawić, a gdzie niekoniecznie, bo przecież chodzi o dopasowanie tematu i rangi książki do profilu danej stacji radiowej czy gazety – mówi Agnieszka Łasek. – Po trosze więc na pewno pełnimy funkcję agenta, ale to raczej doradztwo niż tak zwana kreacja – zapewnia.
– Jeżeli twierdzą, że wszystko robią i za wszystko odpowiadają sami, to nie mówią prawdy – śmieje się Monika Kern, która od ponad roku jest agentką i PR-owcem Katarzyny Bondy. – Kaśka, owszem, sama wypracowała swoją pozycję i gdy zaczęłyśmy pracować, miała już wyrazisty wizerunek „królowej polskiego kryminału”, ale to nie jest tak, że spoczęła na laurach. By pisarz taki jak ona mógł swobodnie pracować, robić research do książek, jeździć na spotkania z czytelnikami, na targi, a dodatkowo sprawnie kontrolować markę osobistą, potrzebuje wsparcia. I od tego właśnie są agenci czy doradcy do spraw PR. Także od tego, by pomagać sprawnie balansować w świecie mediów, gdzie przecież nietrudno o wpadki. A mało kto jak ja wie, jak silne piętno takie medialne historie mogą zostawić nawet na całe życie – podkreśla Kern. Podkreśla, bo sama jest „tą Moniką Kern", za którą już zapewne zawsze będzie ciągnęła się historia z początku lat 90. Jako nastoletnia córka ówczesnego wicemarszałka Sejmu stała się sławna, bo ojciec uruchomił służby, by odnaleźć córkę, która zakochana uciekła z domu z chłopakiem. Teraz jednak Kern mieszka w Łodzi i od lat zajmuje się marketingiem i PR-em. – Kaśka trafiła do mnie przy okazji prac nad „Lampionami”, których akcja dzieje się właśnie w Łodzi. Zbierała materiały na temat konkretnych miejsc. Szybko okazało się, że przyda jej się szersza pomoc, bo liczba obowiązków zaczyna ją przytłaczać – dodaje Kern i ocenia, że nawet jeżeli na naszym rynku funkcja agenta literackiego nie jest jeszcze powszechna, to wraz z profesjonalizacją więcej autorów pójdzie w ślady Bondy.
– Prawda jest taka, że większość z tych obecnie rozpoznawalnych pisarzy sama wypracowała swój wizerunek. Co nie znaczy, że nie ma tu pola do popisu. Bo jest sporo do zdziałania, choćby w grupie autorek literatury kobiecej. Jest ich u nas na rynku co najmniej kilka z niezłymi nakładami, rozpoznawalnych, ale tylko w swoich wąskich kręgach odbiorczych. Wśród nich można by wypracować następcę Grocholi. Ale do tego potrzebna jest inwestycja najlepiej ze strony wydawnictwa – ocenia Frołow i dodaje, że jednak by jakieś wydawnictwo na to się zdecydowało, musiałoby mieć pewność, że taki autor na dłużej z nim zostanie, że kolejnych pięć – dziesięć książek będzie u niego na wyłączność. – A o takie zobowiązanie trudno, bo autorom jednak nie da się tego narzucić a i wydawca nie zawsze skory jest do kontraktu, w którym trudno przecież zapisać jakość przyszłych książek– twierdzi.
Na razie owszem na rynku działa kilka agencji, ale skupiają się one raczej na działaniach związanych z organizacją i koordynacją spotkań autorskich (np. Agencja Autograf prowadzona przez Gabrielę Niedzielską) czy reprezentacją prawną autorów, szczególnie w przypadku sprzedaży praw do tłumaczeń (Agencja BookLab). Trochę szerzej działają Ekstansa, która oferuje pomoc autorom w pracach nad książkami od redakcji do projektu okładki, Macadamia, która po prostu przejmuje działania na linii autor – wydawca, czy Syndykat Autorów, do którego należą m.in. Dorota Masłowska i Jakub Żulczyk, a który pomaga także w promocji i wyszukiwaniu kontrahentów. Jednak żadna z nich nie pracuje całościowo nad wizerunkiem swoich autorów.
– Nie ma co ukrywać, do takiej pracy najlepsi byliby autorzy dopiero początkujący, tacy, którzy naprawdę potrzebują wsparcia i pokierowania. Z taką autorką właśnie podjąłem współpracę. To 21-latka Eliza Drogosz, która już jako 17- i 19-latka wydała dwie powieści przygodowe dla młodzieży z fantastycznym wątkiem egipskich bogów. Ma materiał na dwie kolejne, jest pracowita, niezmanierowana i ewidentnie potrzebuje wsparcia w wypromowaniu swojej twórczości – opowiada Frołow.– A jej książki, co jest oczywiste, trzeba będzie promować wspólnie z budowaniem marki i wizerunku autorki. To dziś po prostu nierozerwalne – podkreśla.