Koncepcja federacyjna Józefa Piłsudskiego nigdy nie umarła do końca. Sprowadzała się ona do „rozprucia Rosji po szwach narodowościowych" – mówi PAP prof. Mariusz Wołos historyk z Instytutu Historii PAN oraz Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie.

PAP: Co wiemy o poglądach Józefa Piłsudskiego nt. polityki międzynarodowej przed wybuchem I wojny światowej w kontekście walki o niepodległość Polski?

Prof. Mariusz Wołos: Wbrew pozorom można na ten temat powiedzieć całkiem dużo. Dobrze znana i opisana podróż Piłsudskiego do Japonii w 1904 r., posiadająca nawet własny kryptonim „Wieczór”, odbyła się oczywiście w kontekście wojny japońsko-rosyjskiej. Piłsudski widział w Japonii antyrosyjskiego sojusznika sprawy polskiej. Jego celem było więc przekonanie japońskich decydentów, głównie reprezentujących wywiad wojskowy, o konieczności innego traktowania jeńców polskich walczących w armii rosyjskiej, niż pozostałych żołnierzy. Zakładał nawet możliwość utworzenia legionu walczącego u boku Japonii. Te pomysły zostały storpedowane, również przez przebywającego w tym kraju Romana Dmowskiego. Widać było już wówczas silną konkurencję obu mężów stanu, którzy również na arenie międzynarodowej mieli zupełnie inne koncepcje rozwiązania sprawy polskiej. Kontakty Piłsudskiego z Japonią zaowocowały jednak późniejszymi stosunkami z tym krajem, zwłaszcza w sferze wywiadu.

Sporo wiemy o innych sferach aktywności międzynarodowej Piłsudskiego. Nasza wiedza jest znaczna między innymi gdy chodzi o sprawę budowania struktur paramilitarnych, będących zalążkiem przyszłej armii polskiej. Piłsudski był w tej sprawie osobą bardzo aktywną, zarówno na ziemiach polskich jak i na zachodzie Europy. Główne zabiegi czynione były via Wiedeń, który dając zgodę na budowę Związków Strzeleckich, liczył na informacje wywiadowcze o Rosji dostarczane przez ludzi związanych z Piłsudskim. W 1914 r., ale jeszcze przed wybuchem wojny, objechał on ośrodki polskie, w których działały struktury Związku Strzeleckiego. Był między innymi w Belgii, Francji i Szwajcarii. W lutym 1914 r. wygłosił w sali Towarzystwa Geograficznego w Paryżu przemówienie zachęcające Polaków do szkolenia wojskowego, w celu przygotowania do nadchodzącej wojny. Liczono na wybuch konfliktu pomiędzy mocarstwami europejskimi. Piłsudski mówił, że zwycięstwo w nadchodzącej wojnie pójdzie z zachodu na wschód. To determinowało taktykę w zakresie międzynarodowym.

Jego koncepcje były konsekwentnie oparte na założeniach antyrosyjskich. Wierzył w wybuch rewolucji w imperium carów jako elementu osłabiającego to państwo. Dlatego dążył do poszukiwania sojuszników w tych krajach, które były skonfliktowane z Rosją i dawały możliwość budowania własnej siły zbrojnej, stanowiącej później ważny element rozgrywania sprawy polskiej na arenie międzynarodowej. Własna siła zbrojna była niedużym, ale ważnym instrumentem, którym Piłsudski potrafił posługiwać się wobec swoich i obcych. Do tego sprowadzały się wówczas jego zapatrywania na politykę międzynarodową. Nie mógł mieć przecież większych, szerzej zakrojonych ambicji, ponieważ postrzeganie sprawy polskiej na arenie międzynarodowej było w początkach wojny bardzo ograniczone. Sytuacja uległa zmianie dopiero w połowie konfliktu, gdy państwa centralne zdecydowały się na utworzenie Królestwa Polskiego w 1916 r.

PAP: Akt 5 listopada jest skutkiem niemieckiej idei Mitteleuropy. Czy Piłsudski zdawał sobie sprawę z potencjalnych niebezpieczeństw i szans jakie dawała realizacja tej koncepcji Berlina i Wiednia?

Prof. Mariusz Wołos: Doskonale zdawał sobie sprawę. Książka Friedricha Naumanna „Mitteleuropa” ukazała się w 1915 r. Była znana w kręgach polskich działaczy niepodległościowych. Piłsudski wiedział, że Niemcy próbują budować na wschód od swoich granic strefę uzależnionych od nich państw buforowych. Nie ma więc wątpliwości, że na Akt 5 listopada spoglądano z nadzieją, gdyż otworzył drogę do licytowania sprawy polskiej na arenie międzynarodowej, ale jednocześnie z wielkimi obawami, ponieważ wiedziano, iż jest on krokiem do gospodarczego i politycznego uzależnienia ziem polskich od Berlina. Mimo to nie można było nie podjąć gry, której stawką było niepodległe państwo polskie.

Piłsudski podjął tę grę w sposób umiejętny. Zależało mu, aby Niemcy i Austriacy, którzy zadeklarowali wolę utworzenia państwa polskiego powołali również zalążek władz. Początkowo była to Tymczasowa Rada Stanu. Piłsudski wszedł w jej skład, ponieważ chciał podporządkowania temu organowi Legionów, przekształconych w Polski Korpus Posiłkowy. Tego celu nie udało mu się wypełnić, czego skutkiem było wypowiedzenie posłuszeństwa państwom centralnym przez wiernych mu legionistów, a w efekcie aresztowanie Piłsudskiego oraz Kazimierza Sosnkowskiego i osadzenie ich w Magdeburgu.

PAP: Jak kształtowała się idea federacyjna Piłsudskiego i na ile jest ona jego autorskim pomysłem?

Prof. Mariusz Wołos: Nie jest to autorska koncepcja Piłsudskiego. Jej podstawy rysowały się już wcześniej. Idee sfederowania narodów zamieszkujących na wschód od ziem polskich były głoszone od czasów powstania styczniowego. Największy wkład teoretyczny w rozwój tej koncepcji miał w otoczeniu Piłsudskiego Leon Wasilewski. Był on świetnym znawcą zagadnień wschodnich – ukraińskich, litewskich, białoruskich, fińskich, południowosłowiańskich. Napisał na te tematy wiele traktatów i prac popularnonaukowych. Był bez wątpienia tym, który włożył najwięcej wysiłku intelektualnego w budowanie owej koncepcji. Piłsudski próbował ją realizować. Czas na to przyszedł, gdy Polska zaczęła istnieć i w okresie walk o granicę, czyli w latach 1918-1920.

PAP: Kiedy Piłsudski rozstał się z tą koncepcją? Czy takim momentem było dopiero podpisanie traktatu ryskiego?

Prof. Mariusz Wołos: Mam na tę sprawę pogląd inny, niż większość moich kolegów, którzy uważają, że przekreśleniem koncepcji federacyjnej były negocjacje w Rydze i podpisanie pokoju z Rosją i Ukrainą Sowiecką, czyli jesień 1920 i zima 1921 r. Ja ten moment przesuwam na późną wiosnę 1920 r. W okresie zwycięskiego marszu na Kijów Piłsudski zorientował się, że koncepcja jest w istniejących warunkach niemożliwa do zrealizowania. Widział dwie zasadnicze przyczyny jej porażki.

Po pierwsze Ukraińcy na terenach, na które wkraczały polskie i towarzyszące im ukraińskie oddziały atamana Symona Petlury wcale nie traktowali Polaków jako sojuszników. W najlepszym wypadku odnosili się do nich obojętnie, ale zdarzały się również sytuacje postrzegania ich jako okupantów. Drugim powodem było traktowanie tych ziem przez niemałą część polskich elit, wedle których Ukraińcy nie dojrzeli do kierowania własnym losem. Bardzo niechętnie oddawano im administrowanie na terytoriach oswobodzonych od panowania bolszewików. Jasne było więc, że jeśli koncepcja federacyjna, która ze względu na sojusz z Petlurą była najbardziej zaawansowana na odcinku ukraińskim nie będzie możliwa do realizacji na Ukrainie, to nie będzie ona również możliwa na Białorusi czy Litwie, gdzie tak poważnych partnerów do jej wprowadzenia w życie nie było.

Koncepcja upadła, a Piłsudski nie czynił nacisków na polskich negocjatorów w Rydze w sprawie jej forsowania. Warto przypomnieć, że jednym z nich był Leon Wasilewski, który promował i rozwijał idee federacyjne. Skoro nawet on nie starał się przeprowadzić w trakcie pertraktacji ryskich swoich koncepcji, to jest to znaczące.

Koncepcja federacyjna nigdy jednak nie umarła do końca. W umysłach piłsudczyków tliła się i przeszła w nieco mniej skonceptualizowaną, ale istniejącą do końca międzywojnia a nawet później, już w innej formie, koncepcję prometejską. Sprowadzała się ona do „rozprucia Rosji po szwach narodowościowych". Należy przerzucić więc pewien pomost między koncepcjami federacyjnymi i prometejskimi, tym bardziej, że wiele osób zaangażowanych wcześniej w idee federacyjne budowało również koncepcje prometejskie. Piłsudski patronował obu tym ideom.

PAP: Jaki był stosunek Piłsudskiego do sojuszów i na ile wierzył w ich skuteczność?

Prof. Mariusz Wołos: To bardzo złożone kwestie. Piłsudski nie miał zbyt wielkiej wiary w skuteczność sojuszy, ale był stronnikiem ich zawierania, ponieważ Polsce byli wówczas potrzebni alianci. Proszę pamiętać, że armia francuska w momencie, gdy podpisywaliśmy konwencję wojskową z 19 lutego 1921 r. była najpotężniejszą armią świata. Był to więc niewątpliwy sukces strony polskiej, która musiała przełamywać bariery niechęci w środowiskach politycznych i wojskowych Francji. Sceptycznie do tego układu podchodził między innymi marszałek Ferdynand Foch. W jego opinii Polska była krajem wielce niestabilnym, posiadającym tymczasowe struktury, pozbawionym konstytucji i bez w pełni określonych granic. Z tego punktu widzenia Rzeczpospolita nie była w stanie zastąpić Rosji jako wschodniego sojusznika Francji. Pakt z Rumunią musi być postrzegany nieco inaczej, ponieważ ten sojusz defensywny był potrzebny obu partnerom w obliczu realnego zagrożenia ze wschodu.

Na Piłsudskiego politycy państw zachodnich patrzyli raczej krytycznie. Doświadczenia Francuskiej Misji Wojskowej działającej w Polsce w latach 1919-1932 pokazywały, że kontakty francuskich wojskowych z Piłsudskim i jego otoczeniem nie były najlepsze. Francuzi patrzyli na Polaków nieufnie i z góry. Starali się nas uczyć i uważali, że wiedzą lepiej. Ten ton widoczny jest nawet we wspomnieniach ówczesnego kapitana Charlesa de Gaulle’a, który był jednym z oficerów pracujących w Polsce w 1920 r. Polacy z kolei nie chcieli otrzymywać od Francuzów instrukcji, ale co najwyżej rady, a po zwycięskiej wojnie z bolszewikami patrzyli na francuskich oficerów coraz bardziej podejrzliwie, ponieważ uważali, że sami mogą sobie poradzić. Odrzucali postawę „młodszych krewnych” w stosunkach z Francuzami, stawiającymi się w roli mentorów.

PAP: Jeszcze bardziej sceptyczny wydaje się Piłsudski wobec Ligi Narodów...

Prof. Mariusz Wołos: Marszałek nie był zwolennikiem zbiorowego bezpieczeństwa i nie wierzył w jego skuteczność. Z tej perspektywy oceniał działania Ligi Narodów. Sceptycyzm Piłsudskiego wobec tej instytucji zwiększał się z upływem lat. Szczególny wpływ na jego poglądy miał układ z Locarno z 1925 r., który Piłsudski oceniał jako osłabiający sojusz polsko-francuski i świadczący o tym, że zabiegi polityków zachodnich zabezpieczające granice ich państw będą dokonywane kosztem takich krajów jak Polska i Czechosłowacja. Nie pozostało to bez wpływu na wzrost krytycyzmu wobec Lidze Narodów. Swoich współpracowników z ironią pouczał, aby oczekiwali kiedy wielkie mocarstwa w tej organizacji zwrócą się przeciwko sobie w rywalizacji o kolonie. Stosunek Marszałka do tej organizacji był więc negatywny.

PAP: Na ile zamach majowy był przełomem w polityce zagranicznej II RP?

Prof. Mariusz Wołos: Nie przeceniałbym jego znaczenia dla polskiej polityki zagranicznej. Po maju 1926 r. bardziej akcentowano politykę równych odległości, nazywaną również polityką równowagi między Niemcami i ZSRS. Ten element był najwyraźniej artykułowany w okresie ministerium Józefa Becka, ale występował już w czasach kierowania naszą dyplomacją przez Augusta Zaleskiego, czyli w latach 1926-1932. To bardzo istotna koncepcja promowana przez Piłsudskiego. Nie można zapominać o jego wpływie na jej obowiązywanie. W pewnym sensie była ona czymś nowym w porównaniu do strategii MSZ przed majem 1926 r. Ponadto bardziej starano się rozbudować koncepcję Międzymorza, dążąc do skupienia wokół Polski państw Europy Środkowo-Wschodniej, obawiających się dominacji Niemiec i ZSRS. I w tym przypadku nie były to sprawy zupełnie nowe, bo pojawiały się także przed majem 1926 r., ale teraz położono na nie większy akcent.

Po przewrocie majowym rosła nieufność wobec Francji. Aleksander Skrzyński, będący bodaj najbardziej wyrazistą postacią piastującą urząd szefa MSZ przed zamachem majowym, był zwolennikiem nie tylko zbliżenia z Francją, ale również z Wielką Brytanią oraz idei multilateralnych. Przed Locarno, które chronologicznie niewiele wyprzedziło zamach stanu, było to jeszcze możliwe. Po tej chwili koncepcje zbiorowego bezpieczeństwa były już w Polsce niemożliwe do utrzymania. Postawiono więc na stosunki bilateralne. Dlatego negocjowano pakt o nieagresji z ZSRS oraz – początkowo nieskutecznie – szukano drogi do podobnego układu z Niemcami. Udało się to dopiero po dojściu Hitlera do władzy w postaci podpisanej 26 stycznia 1934 r. deklaracji o niestosowaniu przemocy.

PAP: W dyskusjach o polskiej polityce zagranicznej często pojawia się temat propozycji Piłsudskiego dot. wspólnej z Francją prewencyjnej wojny z Niemcami...

Prof. Mariusz Wołos: Dyskusje na ten temat trwają od dziesięcioleci. W mojej opinii „puszczanie”, głównie w kuluarach dyplomatycznych w Polsce i za granicą, informacji o dążeniu Warszawy do wojny prewencyjnej z Niemcami nie służyło zbadaniu intencji Francji. Cele i zamiary działań Paryża były przecież nad Wisłą doskonale znane, a jej symbolem stała linia Maginota i osłabianie sojuszu z Polską. Po cóż więc Polska miała badać poglądy francuskich elit politycznych, czy zależnych od nich czynników wojskowych?

Pogłoski o wojnie prewencyjnej miały dotrzeć do innego adresata – Adolfa Hitlera. W tym czasie nowy przywódca Niemiec wypowiedział dość brutalne słowa o konieczności naprawy niemieckich krzywd na wschodzie, czyli w domyśle między innymi korekty granicy polsko-niemieckiej. Koncepcja wojny prewencyjnej miała więc uzmysłowić Hitlerowi, że jeśli Niemcy nie zasiądą do rozmów z Polską, to Warszawa ma inne możliwości rozwiązania napiętych stosunków z Berlinem. Ten cel polskiej dyplomacji w jakimś sensie został spełniony. Na początku maja 1933 r. poseł Alfred Wysocki został przyjęty przez Hitlera, a kilka miesięcy później po wystąpieniu Niemiec z Ligi Narodów Józef Lipski rozpoczął negocjacje tekstu deklaracji.

Oczywiście sam Hitler nie przystąpiłby do pertraktacji wyłącznie z powodu strachu przed wojną prewencyjną. On sam chciał podpisania tego układu w celu zyskania kilku lat spokoju dla wzmocnienia swojej władzy i zbudowania liczących się sił zbrojnych. W 1933 r. Hitler nie był przecież jeszcze tak mocny jak w drugiej połowie lat trzydziestych. Chęć szukania porozumienia istniała więc po obu stronach granicy, aczkolwiek miała inne źródła. Jednakże metoda zakulisowego przymuszania Berlina do negocjacji z Warszawą za pomocą straszaka w postaci sugestii działań prewencyjnych ze strony Polski i jej francuskiej sojuszniczki jest znamienna i dobrze oddaje sposób działania Piłsudskiego na arenie międzynarodowej.

Niedawno w dokumentach francuskich odnalazłem opracowanie ataszatu w Moskwie z listopada 1933 r., w którym rozważano znaczenie tak zwanego „korytarza pomorskiego”. Pojawia się w nim pojęcie wojny prewencyjnej (guerre préventive) ze strony polskiej przeciw Niemcom. Można się zastanawiać, czy jest to tylko konstrukcja retoryczna, czy jednak pewnego rodzaju oddźwięk owych propozycji krążących po dyplomatycznych kuluarach. Osobiście traktuję to jako dowód na świadomość francuskich wojskowych w sprawie polskich propozycji. W tym samym dokumencie Francuzi piszą o nieuchronnej konsekwencji wojny prewencyjnej w postaci nowego konfliktu zbrojnego o światowym wymiarze. Dobrze oddaje to ich sposób myślenia o polskim sojuszniku. Nie mamy dokładnych informacji, kto i jakimi kanałami przekazywał Francji sugestie wojny prewencyjnej. Możemy tylko domniemywać, że jedną z osób był zaufany współpracownik Marszałka gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, peregrynujący wiosną 1933 r. nad Sekwanę.

PAP: Anonimowy urzędnik brytyjskiego Foreign Office po podpisaniu polsko-niemieckiej deklaracji stwierdził, że Polacy są wielkimi optymistami jeśli sądzą, że to porozumienie przetrwa przez dziesięć lat, czyli cały okres na jaki zostało ustalone…

Prof. Mariusz Wołos: Tak uważał również Piłsudski. W jego opinii układ ten nie mógł przetrwać dłużej niż pięć lat. Nie pomylił się w swoich rachubach. Jego oceny są zawarte między innymi w pismach Józefa Becka.

Międzynarodowa ocena tej deklaracji była bardzo negatywna. Z Moskwy, Kowna, Pragi czy Paryża wychodziły plotki jakoby do układu polsko-niemieckiego miał być załączony tajny pakt z Hitlerem. Jego stypulacje miały dotyczyć oddania Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska, a być może i całego „korytarza pomorskiego” w zamian za dostęp do Bałtyku w okolicach Kłajpedy, czyli kosztem Litwy oraz otwarcie dla Polski drogi do Morza Czarnego poprzez terytorium sowieckiej Ukrainy. Celem tych pogłosek było dyskredytowanie działań polskiej dyplomacji.

PAP: Czy słusznie Józef Beck jest uważany za kontynuatora wskazań politycznych jakie pozostawił Piłsudski?

Prof. Mariusz Wołos: Był bardzo konsekwentnym kontynuatorem wskazań Piłsudskiego i tak był wówczas postrzegany. Dowodzi tego choćby silna pozycja Becka w kolejnych rządach po śmierci Marszałka. Nie należał ani do obozu prezydenckiego, ani do obozu marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Miał na tyle silną pozycję, że mimo kilkukrotnego składania dymisji, nigdy jego rezygnacja nie została przyjęta.

W obozie władzy wiedziano, że to Piłsudski wskazał go jako wykonawcę nakreślonych przez siebie kierunków polityki zagranicznej. Beck tak długo jak był w stanie trzymał się koncepcji równych odległości. Jej kontynuowanie stało się niewykonalne na początku 1939 r. Zerwanie z tą polityką nie było dla niego łatwe. Wiązało się z konsekwentnym odrzucaniem wszelkich propozycji niemieckich, czyli wspólnego marszu na wschód oraz rewizji polskich granic. Zgoda na takie warunki stawiane przez coraz bardziej agresywnego Hitlera oznaczałaby zredukowanie Polski do roli, jak wówczas mówiono, junior-partnera, a w prostej linii do utraty niezawisłości i niepodległości. Beck doskonale rozumiał to niebezpieczeństwo.

PAP: Jaki jest więc bilans polityki międzynarodowej obozu piłsudczykowskiego?

Prof. Mariusz Wołos: Uważam, że nie było alternatywy dla polityki prowadzonej przez obóz piłsudczykowski. Można było oczywiście potraktować wiele spraw nieco inaczej, na przykład nie wierzyć tak głęboko deklaracjom pomocy wojskowej składanym przez państwa Zachodu. Popełniono błędy w stosunkach z Czechosłowacją, ale pamiętajmy że wówczas zajęcie Zaolzia było postrzegane z zupełnie innej perspektywy. Nawet endecja pod koniec międzywojnia nie podnosiła argumentów przeciwko głównym liniom polityki Becka.

Bilans jest tragiczny, ale wynika z tragicznego położenia II Rzeczpospolitej pomiędzy dwoma agresywnymi i zaborczymi totalitaryzmami o wielkim potencjale militarnym. Za wybuch II wojny światowej odpowiedzialność ponoszą Hitler i Stalin, a nie Beck. Trzeba to mocno i permanentnie akcentować.

Jeszcze jedna uwaga. Niedawno czytając listy Władysława Poboga-Malinowskiego do Wacława Jędrzejewicza z okresu ich emigracji zauważyłem bardzo ciekawą informację. Pobóg jeszcze za życia Piłsudskiego zwrócił uwagę Becka, że w archiwach polskiej dyplomacji praktycznie nie ma śladów wpływów Marszałka na politykę zagraniczną. W reakcji na tę kwestię Beck nakazał urzędnikom MSZ zebranie relacji o oddziaływaniu Piłsudskiego. Według Poboga zgromadzono około 1000 stron różnego rodzaju świadectw. Niestety przepadły one w trakcie kampanii polskiej 1939 r. Byłby to dla historyków niezwykle cenny materiał, który prawdopodobnie nigdy w całości nie zostanie poznany. Przywołana historia pokazuje jednak skalę oddziaływania Marszałka na politykę zagraniczną. To on był jej twórcą, ale swoje dyspozycje wydawał szefom MSZ ustnie. Był to wpływ bardzo znaczący, lecz źródłowo trudno uchwytny dla historyków.

Prof. Mariusz Wołos, historyk w IH PAN oraz Uniwersytecie Pedagogicznym im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Autor m.in. książek "O Piłsudskim, Dmowskim i zamachu majowym. Dyplomacja sowiecka wobec Polski w okresie kryzysu politycznego 1925-1926" i "Francja-ZSRR. Stosunki polityczne w latach 1924-1932".

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)