PORTRET | W 2017 roku polskie kino będzie miało twarz Karoliny Gruszki. Nareszcie!
Do niej będą należeć najbliższe miesiące w kinie: na ekrany jeszcze przed świętami wchodzi „Szczęście świata” Michała Rosy, w styczniu drugoplanowa, ale ważna rola w „Sztuce kochania”, filmowej biografii Michaliny Wisłockiej, w marcu długo oczekiwana „Maria Curie-Skłodowska”. Czy Karolina Gruszka wreszcie będzie miała w kinie pozycję, na jaką zasłużyła?
W filmie Rosy grana przez Gruszkę Róża, zapytana o zawód, odpowiada z nutą melancholii w głosie: „Jestem szczęściem świata”. Te słowa mają swój ciężar, a scena – siłę (więcej nie mogę napisać, nie zdradzając sekretów fabuły), ale paradoksalnie pokazują, jak polskie kino traktuje Karolinę Gruszkę. Jako „szczęście świata” właśnie, obiekt westchnień mężczyzn, a czasami także kobiet – nieuchwytny, wyśniony, często niemal nierzeczywisty. Czasem w tonacji komediowej (jak w „Pani z przedszkola” Marcina Krzyształowicza), kiedy indziej serio. Gruszka nie przyjmuje co prawda ról, w których miałaby być jedynie ekranową ozdobą. Jej bohaterki zawsze mają w sobie to coś: inteligencję, przenikliwość, stanowczość, skłonność do buntu. To jednak częściej zasługa jej talentu, a nie scenariuszy.
Przepustką do filmowej kariery była dla Karoliny Gruszki współpraca z Izabellą Cywińską. Występ w serialu „Boża podszewka” (1997) udowodnił, że młodziutka aktorka nie boi się trudnych wyzwań. A przecież jej wcześniejszy dorobek ograniczał się niemal w całości do występów w telewizyjnych programach dla dzieci. Cywińska w autobiografii „Dziewczyna z Kamienia” pisała: „Gorączkowo szukałyśmy wtedy z reżyserką castingu Małgosią Adamską odpowiedniej dziewczynki. Małgosia pokazała mi młodziutką Gruszkę na zdjęciu. (...) Spojrzałam głęboko w oczy dziewczynie z fotografii i nikogo więcej nie chciałam. Przerwałyśmy casting. Byłyśmy pewne, że to właśnie ona”.
Gruszka spotykała się z Cywińską na planie jeszcze kilka razy: w spektaklu Teatru Telewizji „?... zapytał czas”, fabularyzowanym dokumencie „Oczarowanie Fryderyka” i oczywiście w drugiej serii „Bożej podszewki”. Zdążyła w tym czasie skończyć warszawską Akademię Teatralną, dołączyć do zespołu Teatru Narodowego, ale kino wciąż nie miało jej wiele do zaoferowania. Wystąpiła w kilku drugorzędnych serialach i paru filmach, z których warto zapamiętać przede wszystkim „Daleko od okna” Jana Jakuba Kolskiego. Niewiele ciekawsze propozycje Gruszka dostawała w Rosji, ale dzięki tamtejszym występom w Moskwie znalazła drugi dom. „Moja wrażliwość zgadza się z tym światem. Czasami tak bywa, że się gdzieś przyjeżdża i od razu człowiek czuje, że to jest bliskie miejsce. I nie wie dlaczego”, mówiła w rozmowie ze „Zwierciadłem”.
Dla polskiego kina musiała więc ponownie odkryć ją Cywińska. W 2005 roku przyszła świetna rola w „Kochankach z Marony” według Iwaszkiewicza. To do dziś jedno z największych filmowych osiągnięć aktorki. Gruszka zmienia się tam z zamkniętej w sobie, nijakiej dziewczyny w świadomą siebie, dojrzałą kobietę poszukującą miłości. Jej namiętny romans ze śmiertelnie chorym Jankiem skazany jest na klęskę, a Gruszka z wyczuciem, bez fałszywych tonów zagrała wszystkie stany emocjonalne swojej bohaterki. Za tę rolę zdobyła nagrodę na festiwalu w Gdyni ex aequo z Krystyną Jandą, uhonorowaną za występ w dramacie „Parę osób, mały czas”.
Pośrednio dzięki Izabelli Cywińskiej w życiu Karoliny Gruszki nastąpił kolejny przełom. Po premierze „Kochanków z Marony” na festiwalu filmowym w Moskwie aktorka poznała Iwana Wyrypajewa – młodego dramaturga i reżysera, który właśnie debiutował w kinie ciepło przyjętą „Euforią”. Dziś są małżeństwem, wspólnie wychowują córeczkę, stanowią również doskonale zgrany duet artystyczny. I dopiero u Wyrypajewa – który dostrzegł w swojej partnerce nie tylko niezwykłą urodę, lecz przede wszystkim gigantyczny talent – Gruszka pokazała skalę swoich aktorskich możliwości.
„Rosyjskiego zaczęłam się uczyć, jak poznałam Iwana, i jestem zakochana w tym języku. Kiedy Iwan zaproponował mi rolę w „Tlenie” i przyjechał mnie do niej przekonać – a mówi dużo i szybko – rozumiałam z tego jakąś jedną czwartą. (...) Siedziałam trzy miesiące i tłukłam tekst, wzięłam też lekcje rosyjskiego”, opowiadała. Rola była wyjątkowo trudna: w psychodelicznym, dynamicznie zmontowanym filmie Gruszka i towarzyszący jej Aleksiej Filimonow wyrzucają z siebie zdania z prędkością karabinu maszynowego. „Miałam być dubbingowana, ale tak się zawzięłam, że obeszło się bez dubbingu”.
Wyrypajew i Gruszka są nierozłączni. „To spotkanie trafiło na taki moment, kiedy przestałam rozumieć, jak mogę się w teatrze odnaleźć – wspominała w wywiadzie dla „Kultury”. – Ciężko mi było znaleźć spektakle, które mnie poruszały. Zastanawiałam się, czy dla mnie teatr ma rację bytu. Moje marzenia przed szkołą teatralną i w trakcie studiów nagle zaczęły wydawać mi się iluzjami. Wszystko zmienił wyjazd do Rosji. Przede wszystkim pooglądałam trochę spektakli – nie na tych prestiżowych scenach, ale undergroundowych, takich, na których reżyserzy pracują w sposób podobny do tego, co robi Iwan. I odkryłam zupełnie nowy teatralny świat”.
W Rosji zrobili razem dwa spektakle. W Polsce już ich pierwsze wspólne przedsięwzięcie – „Lipiec” na scenie warszawskiego Teatru na Woli – okazało się wielkim sukcesem. Aktorka zagrała tam brawurowo rolę 63-letniego mordercy i kanibala. Ale to, co mogłoby wydawać się reżyserską fanaberią, było największą siłą spektaklu, a Gruszka zdobyła m.in. Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza oraz wyróżnienia na festiwalu Kontrapunkt. „Ze słów i ponad słowami Wyrypajewa buduje własny świat. Nie umiem powiedzieć, jak samym głosem i wytrzymanym do końca gestem to robi. Aktorstwo Gruszki w »Lipcu« zdaje się całkiem osobnym zjawiskiem, na polskich scenach przynajmniej nie mam dla niego właściwego porównania”, pisał na łamach DGP Jacek Wakar.
W kolejnych spektaklach reżyserowanych przez Wyrypajewa – „Tańcu Delhi” w Narodowym, „Iluzjach” w krakowskim Starym, gogolowskim „Ożenku” w Studiu, „Nieznośnie długich objęciach” w Łaźni Nowej czy w najnowszej „Słonecznej linii” w Polonii – Gruszka udowadnia, że ma magnetyczną osobowość. Doskonale czuje specyficzne frazy pisane przez Wyrypajewa, pozwala im płynąć, nawet wyszukanym przekleństwom nadając poetyckie brzmienie.
Nie wiem, czy można powiedzieć, że to Wyrypajew ukształtował ją jako aktorkę – za bardzo trąci to fantazją spod znaku Pigmaliona – lecz z pewnością pod reżyserską opieką męża Gruszka nabrała jeszcze więcej pewności siebie, aktorskiej zadziorności i siły. Najwyższa pora, by z jej wielkiego talentu w pełni skorzystało również kino.
Oczywiście cały czas jest obecna na ekranach. Ale rzadko dostaje role, które byłyby dla niej prawdziwym testem, takie jak w „Żywie Biełaruś!” Krzysztofa Łukaszewicza, gdzie zagrała białoruską opozycjonistkę, czy czeskich „3 sezonach w piekle” – za kreację kochanki poety i skandalisty Ivana Heinza (to postać fikcyjna, choć mocno wzorowana na biografii Egona Bondy’ego) dostała nawet nominację do Czeskich Lwów. Miała szansę wyjechać do Hollywood – po zakończeniu zdjęć do „Inland Empire” David Lynch zabrał ją do jednego z renomowanych agentów w Los Angeles, Gruszka stwierdziła jednak, że od Fabryki Snów woli Polskę i Rosję. Niedługo Zachód znów ją zauważy: „Maria Skłodowska-Curie”, reżyserowana przez Francuzkę Marie Noëlle, ma być nie tylko romantyczną biografią noblistki, lecz również opowieścią o emancypacji, dumie i kobiecej sile. Kto jak kto, ale Karolina Gruszka z podobnym wyzwaniem może mierzyć się bez obaw.