Obsypana nagrodami na festiwalu w Gdyni „Ostatnia rodzina” wchodzi na ekrany kin
Dziennik Gazeta Prawna
Ostatnia rodzina. Wielka w swoich małościach, rozpasana w dyscyplinie. Już w samym tytule znajdziemy wyraźny biblijny odsyłacz. Siła, boska niemal moc i tragizm wpisany w życie. Silny, spełniony Ojciec Zdzisław (Andrzej Seweryn), neurotyczny, zuchwały Syn Tomasz (Dawid Ogrodnik) i przejmująca, schowana w tle, i właśnie dlatego wysuwająca się na plan pierwszy Matka (Aleksandra Konieczna). Nieświęta rodzina na ostatniej wieczerzy ich życia. Wszystko się już wydarzyło, znamy dobrze finał. Oglądamy to konkretne, a przecież podniesione symbolicznie życie jak gdyby z lotu ptaka. I nie chodzi wcale o detale, kronikę zdarzeń, tylko o coś w rodzaju „stu lat samotności Beksińskich”. Realizm magiczny pozbył się magii, ale konkret też działa abstrakcyjnie, pobudza zmysły, uniwersalizuje historię.
Sporo dowiedzieliśmy się już o Beksińskich z bestsellerowej książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”. Film nie jest jednak adaptacją tego reportażu, scenariusz powstał o wiele wcześniej. Debiutującemu reżyserowi Janowi P. Matuszyńskiemu oraz Robertowi Boleście, który staje się jednym z najciekawszych polskich scenarzystów, udało się znaleźć klucz do konkretnej rodziny będącej nieoczekiwanie portretem każdego indywidualisty. Na czym to polega? Chyba na tym, że bezbłędnie fotografując wszystkie fobie, ekstrawagancje, ale i siermiężną codzienność nieszablonowej familii, widzowie stają się niejako wojerystami odnajdującymi wstydliwą przyjemność podglądacza, ale tylko do momentu, w którym zaczynamy sobie uświadamiać, że oni to przecież my. Ich sprzeczki, rozstania, depresje, żale brzmią znajomo. Film przedrzeźnia się z życiem, fabuła staje się dokumentem wszystkich rodzin.
Debiut Matuszyńskiego to także opowieść o tym, jak zwodnicze bywa ocenianie artystów tylko przez pryzmat ich dzieł. Zdzisław nie mieszkał w gotyckim lochu niczym z jego obrazów, był pedantem, skrupulantem, egocentrykiem. Tomasz inaczej: na radiowej antenie zniewalał głosem, ale i precyzją gustów muzycznych, ortodoksją w nagłaśnianiu swoich idoli. Wobec życia był rozprężony, niespokojny, bezradny. Buntownik bez powodu, arogant i melancholik. Matuszyński, mając do dyspozycji świetnych aktorów, wykorzystał ich potencjał z nawiązką. Dzięki charyzmie Seweryna, żarliwości Ogrodnika i talentowi Koniecznej wspólna opowieść staje się jednocześnie historią jednostkową, portretem rodzinnym we wnętrzu, ale oglądanym z perspektywy Zdzisława, Tomasza, Zofii. Film walczy z licznymi stereotypami – że Zdzisław był bezdusznym tyranem blokującym rozwój emocjonalny syna, a Zofia bezwolną kurą domową, ofiarą patriarchalnego systemu. Wzajemne przyciąganie i dystans rodziny Beksińskich były konglomeratem wielu emocji: od miłości po egotyzm i zniecierpliwienie.
Twórcy „Ostatniej rodziny” ze swoim świetnym operatorem Kacprem Fertaczem nie budują własnego filmowego świata. Na to jest jeszcze być może za wcześnie, natomiast z najlepszych tradycji narracji biograficznych w światowym kinie wzięli to, co najciekawsze, najbardziej nośne i nowoczesne. Doskonale zdając sobie sprawę, że w opowieści o malarzu najmniej ciekawie wyglądałaby ekspozycja samego malarstwa, a galeria nigdy nie sprawdza się na ekranie, z premedytacją rezygnują z takiego kuszącego konceptu. Pokazują człowieka, nie artystę.
Obawiałem się tego filmu także z powodów osobistych. Mniejsza o Zdzisława Beksińskiego. Fascynował mnie jako postać, ale entuzjastą jego malarstwa już raczej nie będę. Inaczej z Tomaszem. Jak tysiące innych młodych ludzi w poprzednim ustroju na audycjach Tomka uczyłem się nie tylko gustu muzycznego, lecz także wrażliwości. Nagrywałem jego audycje, odtwarzałem je potem w nieskończoność. Aż do wytarcia kasety. Jako 16- czy 17-latek napisałem nawet do Beksińskiego list (to były oczywiście czasy przed komórkami, przed internetem). Trudno w to uwierzyć, ale odpisał mi, potraktował poważnie. Mam ten list do dzisiaj.
Któregoś wieczoru Tomasz Beksiński zaprezentował w Trójce płytę „The Future” Leonarda Cohena, na antenie tłumaczył teksty. Do dzisiaj pamiętam głos Tomka cedzącego ówczesny hymn Cohena „Waiting for the Miracle”, „Czekając na cud”. Jestem wdzięczny Matuszyńskiemu, że doczekałem się cudu. Film przywrócił mi Beksińskich, zadawnione wzruszenia. Ta recenzja też jest moim listem, pełnym wdzięczności.
Ostatnia rodzina | Polska 2016 | reżyseria: Jan P. Matuszyński | dystrybucja: Kino Świat | czas: 124 min