Nikt nie ma monopolu na prawdę, zwłaszcza w odniesieniu do historii – mówi Radu Jude, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię filmu „Aferim!”
„Aferim!” jest filmem historycznym. Myśli pan, że będzie czytelny dla widzów spoza Rumunii?
Sam czekam z zaciekawieniem, by poznać odpowiedź na to pytanie. Zdaję sobie sprawę, że ten temat może być do pewnego stopnia hermetyczny. Myślę, że jest tu jednak sporo rzeczy, które będą zrozumiałe dla wszystkich widzów. Oglądamy przecież produkcje z różnych stron świata i nawet jeżeli nie do końca je rozumiemy, a film jest dobry, to zawsze wyciągamy coś dla siebie. Staramy się w niego zagłębić i tym samym poszerzamy naszą wiedzę. Życzyłbym sobie, żeby tak właśnie było w przypadku „Aferim!”.
Chciał pan widzowi pomóc, wykorzystując wzorzec kina gatunkowego, a konkretniej westernu?
Konwencja gatunkowa posłużyła mi do pokazania tego, co odkryłem w trakcie przygotowań i dokumentacji. Chodzi o pewną umowność. Wydaje mi się, że w kinie nie da się oddać absolutnej prawdy historycznej. Od samego początku chciałem widzowi zasugerować, że ma do czynienia z osobistą, subiektywną wizją historycznej rzeczywistości, która już nie istnieje. Oczywiście mamy dostęp do źródeł,
książek, ale sam fakt tego, z których korzystamy, a które pomijamy, pokazuje przyjęcie określonego punktu widzenia. Te wybory są niezwykle ważne.
Skąd pomysł, by cofnąć się w przeszłość? Akcja filmu rozgrywa się w pierwszej połowie XIX wieku.
Cofnięcie się do tak odległej przeszłości było rodzajem reżyserskiego wyzwania. Chodziło mi też o zaakcentowanie relacji pomiędzy nią a teraźniejszością, bo jest to przede wszystkim film o tym. Na co dzień nie mamy zbyt wiele czasu, aby to analizować, bo jesteśmy pochłonięci życiem tu i teraz. Ale przecież wiele rzeczy, które robimy, to, kim jesteśmy, związane jest właśnie z przeszłością. Nie możemy o tym zapominać. Kiedy zobaczymy, jak kształtowała się mentalność w zupełnie innych czasach, jak rodziły się stereotypy, łatwiej nam będzie zrozumieć dzisiejsze problemy.
Jak wygląda relacja pomiędzy przeszłością a teraźniejszością w dzisiejszej Rumunii?
To jeden z głównych wątków mojego filmu. Dla publiczności, zwłaszcza tej spoza Rumunii, ważnym tematem będzie problem związany z mniejszością romską. Znajduje on swoje odzwierciedlenie w dzisiejszej rzeczywistości, w niełatwych relacjach pomiędzy Rumunami a przedstawicielami tej społeczności. Wiele obecnych problemów ma swoje korzenie w przeszłości. Z pokorą i odwagą kraj powinien umieć się z nią zmierzyć. Czytałem niedawno książkę Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”. Autor stawia bardzo ważne pytanie: czy dzisiaj Polacy są odpowiedzialni za krzywdy, jakie ich rodacy wyrządzili kilkadziesiąt lat temu? I odpowiada, że skoro mogą być dumni z twórczości Chopina, to i powinni wziąć odpowiedzialność za ciemną kartę historii. Nie można tutaj działać selektywnie. Bardzo mi to podejście odpowiada. Myślę, że i w Rumunii jesteśmy dziś symbolicznie odpowiedzialni za złe rzeczy z przeszłości.
Myśli pan, że przyznanie, że przed laty stało się coś złego, może zapobiec takim wydarzeniom w przyszłości?
Myślę, że w jakimś sensie tak. Żeby
społeczeństwo było zdrowe, trzeba problemy zdiagnozować i stawić im czoła. Trzeba pogodzić się z przeszłością, a pierwszym krokiem do tego jest jej poznanie i próba zrozumienia. Dopiero wtedy będziemy mogli zrobić krok do przodu.
Dlaczego zdecydował się pan zrobić film w czerni i bieli?
Ta poetyka niesie ze sobą pewną abstrakcję i sztuczność. Istotne dla mnie było to, żeby pokazać widzowi, że to, co widzi na ekranie, to tylko film. Pewna subiektywna wizja mimo tego, że poruszamy się w rzeczywistości historycznej. Nie chciałem oszukiwać odbiorcy i wmawiać mu, że to jedyna i absolutna prawda. Nikt nie ma na nią monopolu, zwłaszcza w odniesieniu do historii. Myślę, że ta czerń i biel tworzą pewien dystans. To trochę przypomina teatr. W pewnym sensie postrzegałem ten film jako sztukę teatralną na otwartym powietrzu, która zarejestrowana została przez kamerę. Przyjęcie pewnej konwencji w teatrze jest dużo bardziej oczywiste. Nigdy nie ma się wątpliwości, co należy do przestrzeni scenicznej, a co do rzeczywistości. Trzeba uruchomić wyobraźnię. Na tym mi też zależało w kontekście filmu.
Ma pan jakieś oczekiwania co do tego, jak film zostanie odebrany w Rumunii?
Szczerze mówiąc, wcześniej nie zastanawiałem się nad tym. Bardzo bym chciał, żeby po projekcji ludzie chcieli pogłębiać swoją wiedzę historyczną. Z drugiej strony kilka dni temu udzieliłem wywiadu do internetowego wydania pewnej
gazety. Pod tekstem pojawiły się anonimowe komentarze. Były wulgarne, obraźliwe, zarzucono mi w nich, że chcę zszargać wizerunek swojego kraju.
Mamy obecnie podobny problem z naszym oscarowym kandydatem – „Idą”.
Liczę, że ludzie są na tyle dojrzali, iż zareagują właściwie i nie będą szukać taniej sensacji. Wierzę w ich odpowiedzialność.
Wszystko zgodnie z planem
Patrząc na werdykt tegorocznej edycji berlińskiego festiwalu, można odnieść wrażenie, że wszystko wraca do normy. Znowu triumfuje tu kino zaangażowane, bo w takich kategoriach postrzegać należy kolejny rozdział trudnej osobistej historii irańskiego reżysera Jafara Panahiego. To właśnie jego „Taxi” nagrodzone zostało Złotym Niedźwiedziem. Doceniona została Małgorzata Szumowska, która do spółki z Rumunem Radu Jude odebrała Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię. Nagrodę w Berlinie otrzymali także Łukasz Ronduda i Maciej Sobieszczański, autorzy filmu „Performer”, wyświetlanego w sekcji Forum Expanded.
Tegoroczny werdykt okazał się przewidywalny, ale tym samym sprawiedliwy. Laurami obdzieleni zostali niemal wszyscy, którzy na nie zasługiwali. Cieszyć mogą zatem aktorskie wyróżnienia dla Charlotte Rampling i Toma Courtenaya za role w filmie „45 Years” Andrew Haigha, ale też nagrody dla Pablo Larraína („El Club”) i debiutanta Jayro Bustamante („Ixcanul Volcano”). Nie może to jednak odwrócić uwagi od faktu, że poziom tegorocznej selekcji był, delikatnie mówiąc, przeciętny. W efekcie czego zdecydowanie więcej niż odkryć było w Berlinie zawodów. Często bolesnych, bo największe rozczarowania związane były z mistrzami kina – Terrence’em Malickiem, Wernerem Herzogiem czy Wimem Wendersem. Wygląda na to, że zmiana warty zbliża się nieuchronnie.