Była księżniczką na długo przed sformalizowaniem ślubu z księciem Monako. Widzowie chcieli oglądać Grace Kelly w koronie wyjątkowości. Najpiękniejsza platynowa blondynka, wcielony ideał.
Media

Być może moje życie wcale nie jest bajką, może trzeba to między bajki włożyć?” – mówiła w jednym z wywiadów. W każdym razie mit Grace trwa. W kinach premiera filmu o Grace Kelly w reżyserii Oliviera Dahana (twórcy filmowej biografii Edith Piaf) z Nicole Kidman w tytułowej roli, do księgarń trafiła natomiast nowa biografia aktorki autorstwa Wendy Leigh.

Zginęła w 1982 roku, trzydzieści dwa lata temu, mimo to wciąż pozostaje wzorem szyku i elegancji, punktem odniesienia. Stereotyp każe widzieć w Grace męczennicę miłości, która dla ukochanego zrezygnowała z pasji. U szczytu sławy Kelly wycofuje się z zawodu, współpracę z Hitchcockiem i innymi tuzami Hollywood zamienia na rauty, oficjalne spotkania i działalność charytatywną, przede wszystkim w założonej przez siebie fundacji AMADE Mondiale. Jest księżną, matką, ikoną mody – szczęśliwa, radosna, spełniona. Encyklopedyczny wpis brzmi fałszywie, nie jest prawdziwy. W Grace do końca pozostała tęsknota za kinem, wielkie niespełnienie. Autorka najnowszej biografii aktorki, Wendy Leigh, monografka Marilyn Monroe i Johna F. Kennedy’ego, przez kilka lat rozmawiała z żyjącymi współpracownikami, przyjaciółmi, a także oponentami i kochankami aktorki – w sumie przeprowadziła sto dwadzieścia pięć wywiadów. Jej biografia przedstawia portret kobiety silnej, namiętnej i ambitnej, nie nieskazitelnego manekina uwięzionego w muzeum królewskich figur woskowych.

Dzisiaj wiemy, że Grace Kelly wymyślono jako szlachetną ikonę Hollywood. Na tym polegał system gwiazd. Grace pochodziła z dobrej rodziny, trzymała się prosto, jej nieskazitelna uroda hipnotyzowała, ale jednocześnie aktorka wydawała się posągowa i niedostępna, jakby pochodziła z innej, lepszej galaktyki. Ktoś wpadł na pomysł, by wylansować Grace jako królową wśród aktorek, tak jak Marilyn Monroe przypięto łatkę „dumb blond”. Studia filmowe opłacały dziennikarzy, by w recenzjach przy jej nazwisku pojawiały się same szlachetne epitety. Wymyślano także pozaartystyczny wizerunek aktorki. Kelly po podpisaniu kontraktu z wytwórnią nie miała żadnego wpływu na to, że przez o p i n i ę publiczną będzie postrzegana jako ikona mody, dystyngowana dama, od czasu do czasu flirtująca ze starszymi z reguły mężczyznami, na przykład z Clarkiem Gable’em czy z Garym Cooperem. Większość owych romansów, jak pisze Wendy Leigh, okazywała się sprokurowaną na potrzeby mediów fikcją tylko po to, by lepiej sprzedać kolejne tytuły. Kelly przyjmowała te cyniczne reguły bez entuzjazmu, ale i bez przesadnej paniki. Nie była Marilyn, nie miała zamiaru stoczyć się na dno. Dobrze wychowana, inteligentna i religijna, wypracowała mechanizm samoobrony. „I tak dostałam zbyt wiele od losu” – mówiła.

Rzeczywiście, wesoła, prostolinijna dziewczyna z Filadelfii nie mogła przypuszczać, że będzie gwiazdą, otrzyma Oscara, w końcu zyska także tytuł księżnej Monako, księżnej Valentinois oraz markizy Baux. Była jednak zdeterminowana i ambitna. Wbrew marzeniom konserwatywnych rodziców zdecydowała się studiować aktorstwo w Amerykańskiej Akademii Teatralnej w Nowym Jorku. Szybko osiągnęła sukces: najpierw w teatrze na scenach Broadwayu, potem w kinie. W spektaklu według „Ojca” Strindberga piękną blondynkę wypatrzył producent z 20th Century Fox. Lawina ruszyła. Zaczęło się od klasycznego „W samo południe” – Grace zagrała rolę Amy Kane, wkrótce wystąpiła obok Clarka Gable’a w dramacie „Mogambo”. Kreacja Lindy przyniosła jej Złoty Glob i pierwszą nominację do Oscara. Przełomem było spotkanie z Alfredem Hitchcockiem, w jego „M jak morderstwo” zagrała główną rolę. Przez wiele lat Grace Kelly pozostanie wielką miłością reżysera. Ukoronowaniem krótkiej kariery stała się nagrodzona Oscarem kreacja Georgie Elgin w „Dziewczynie z prowincji” w reżyserii George’a Seatona. Ostatnie ważne role zagrała w 1956 roku. Po ślubie z Rainierem III zdecydowała się wycofać z zawodu. Zginęła w wypadku samochodowym w wieku 52 lat, 13 września 1982. Pogrzeb w katedrze Świętego Mikołaja w Monako był wielkim, smutnym wydarzeniem. Uczestniczyła w nim między innymi księżna Walii, Diana, kolejna „królowa serc”, która powtórzy los Grace i zginie w wypadku kilkanaście lat później. Książę Rainier nie ożenił się ponownie. W 2005 roku został pochowany obok żony.

Artystyczna biografia Kelly jest skromna, zaledwie jedenaście tytułów na koncie, mimo to Amerykański Instytut Filmowy umieścił jej nazwisko na wysokim, trzynastym miejscu wśród największych gwiazd kina amerykańskiego. Bo Grace jest fenomenem, a to ważniejsze od dorobku aktorskiego. Wendy Leigh pisze w książce, że podobno w Watykanie leży gotowy dokument zgłaszający kandydaturę Grace Kelly jako kandydatkę do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego. Nie, bynajmniej nie była święta, nie tylko z powodów, nazwijmy je, proceduralnych: Leigh ujawnia nazwiska piętnastu kochanków artystki. Donald Spoto pisał o Grace: „Znała zasady gry, Hollywood było tylko pomostem, dzięki któremu mogła spotkać księcia z bajki, taki miała żelazny plan. Znalazła najlepszego”. Tęsknota za aktorstwem towarzyszyła jej jednak stale, marzyła o powrocie do zawodu, szukała odpowiednich scenariuszy, podtrzymywała kontakty ze środowiskiem. Pomimo starań nie zdążyła zacząć od nowa. Na zawsze księżniczka.

„Grace Kelly”. Biografia gwiazdy pióra Wendy Leigh, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka